Wydawca: ArtRage
Liczba stron: 265
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: grudzień 2025 rok
Mia Couto, a właściwie António Emílio Leite Couto, należy do tych pisarzy, których biografia już sama w sobie zapowiada literaturę pękniętą i niejednoznaczną. Urodził się w 1955 roku w Beirze, w Mozambiku. Jest synem portugalskich emigrantów, z wykształcenia biologiem, z doświadczenia dziennikarzem i aktywnym uczestnikiem życia publicznego w kraju wyniszczonym kolonializmem i wojną domową. Pisze po portugalsku, ale nie jest to język Lizbony ani akademii. To portugalszczyzna zmieszana z lokalnymi rytmami, mitami, afrykańską oralnością. „Lunatyczna kraina” to jego debiutancka powieść. Uchodzi dziś za jedno z najważniejszych dzieł literatury afrykańskiej końca XX wieku i zarazem tekst założycielski dla całej estetyki Couto.
Powieść powstaje w momencie granicznym, a więc roku, w którym kończy się mozambicka wojna domowa między FRELIMO a RENAMO. „Lunatyczna kraina” nie jest ani reportażem z wojny, ani jej realistycznym rozliczeniem. To raczej książka o życiu po sensie, po historii rozumianej linearnie, po wyraźnych podziałach na winnych i ofiary. Wojna jest tu wszechobecna, ale rozmyta. Trochę jak sen, który ciągle powraca. Nawet gdy człowiek próbuje się obudzić.
Couto konstruuje powieść z dwóch przeplatających się narracji. Pierwsza to wędrówka starego Tuahira i chłopca Muidingi, którzy chronią się w spalonym autobusie stojącym przy martwej drodze. Druga to zeszyty znalezione przy zwłokach nieznajomego Kindzu, czytane na głos przez chłopca. Te zapiski stają się właściwym centrum powieści. Opowieścią o dorastaniu, ucieczce, zdradzie tradycji, o marzeniu, by odnaleźć siebie w świecie, który rozpada się szybciej, niż można go nazwać.
Nie warto zdradzać zbyt wiele z fabuły. Couto sam dba o to, by znaczenia wyłaniały się powoli, często dopiero z opóźnieniem. Wystarczy powiedzieć, że oba porządki narracyjne zaczynają się z czasem przenikać, a granice między czytanym i przeżywanym, żywym i umarłym, snem i jawą stają się coraz bardziej płynne. To powieść drogi, która donikąd nie prowadzi, i powieść inicjacyjna, w której inicjacja polega raczej na utracie złudzeń niż na zdobyciu wiedzy.
Największą siłą „Lunatycznej krainy” pozostaje jednak język. Couto pisze tak, jakby każde zdanie musiało zostać wynalezione od nowa. Jego proza pełna jest neologizmów, semantycznych przesunięć, metafor, które wydają się jednocześnie dziecięce i filozoficzne. To język, który nie opisuje rzeczywistości, lecz ją stwarza. Albo raczej próbuje ją posklejać po katastrofie. W polskim przekładzie Michała Lipszyca ta słowotwórcza energia została zachowana z niezwykłą odwagą. Tłumacz nie wygładza tekstu, nie normalizuje go, lecz idzie za jego lunatycznym rytmem, ryzykując obcość i szorstkość.
Styl autora "Kobiet z popiołu" bywa określany jako realizm magiczny, ale to etykieta tylko częściowo trafna. Owszem, w powieści pojawiają się dzieci zamieniające się w kury, duchy rozmawiające z żywymi, choroby o metaforycznych nazwach, ale nie jest to realizm magiczny w stylu Márqueza, gdzie cudowność ma charakter barokowy i mitotwórczy. U Couto magia jest raczej symptomem rozpadu świata. Znakiem, że rzeczywistość przestała być stabilna. Pod tym względem bliżej mu do Kafki albo Brunona Schulza, a poza literaturą do malarstwa Chagalla czy filmów Tarkowskiego. Tam gdzie sen nie jest ucieczką od realności, lecz jej najbardziej prawdziwą formą.
Możliwych interpretacji „Lunatycznej krainy” jest wiele. Można czytać ją jako alegorię narodzin postkolonialnego Mozambiku. Kraju, który odzyskał niepodległość, ale utracił spójność i język opisu samego siebie. Można widzieć w niej powieść o tożsamości hybrydycznej, rozdartej między tradycją a nowoczesnością, Afryką a Europą, oralnością a pismem. Pismo staje się narzędziem ocalenia, ale też wyobcowania. Czymś, co pozwala przetrwać, choć oddala od wspólnoty przodków.
Można wreszcie czytać „Lunatyczną krainę” jako metafizyczną przypowieść o opowieści samej w sobie. Czytanie zeszytów ratuje Tuahira i Muidingę przed rozpaczą; narracja zastępuje jedzenie, ciepło, sens. „W nich będziemy śpiewać. W nich będziemy się bawić” mówi jeden z bohaterów. Opowieść nie zmienia świata, ale pozwala go znieść. W tym sensie Couto spotyka się z twórcami tak odległymi jak Beckett czy Cormac McCarthy, choć jego ton jest mniej nihilistyczny. Pod warstwą ruin zawsze tli się możliwość odrodzenia.
„Lunatyczna kraina” nie jest książką łatwą ani przyjemną. To lektura wymagająca zgody na niepewność, na brak wyraźnych punktów odniesienia, na język, który się potyka i błądzi. Ale właśnie w tym błądzeniu kryje się jej siła. Couto nie proponuje recepty na traumę wojny ani prostego przesłania. Idzie brzegiem strony, jak sam by powiedział. Tam, gdzie literatura przestaje być ilustracją historii, a zaczyna być przestrzenią jej ponownego przeżycia.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz