Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 222
Oprawa: twarda
Premiera: 1963 r.
Vladislav Vancura jest w Polsce pisarzem zapomnianym,
mimo iż w literaturze czeskiej okresu międzywojennego zajmuje pozycję wybitną.
Proza autora jest zjawiskiem osobliwym, oryginalnym, wychodzi poza ramy
powszechnie stosowanych konwencji literackich. W posłowiu do książki Zdzisław
Hierowski pisze, że jest to „proza raczej dla czytelnika o wyrobionym,
niekonwencjonalnym smaku literackim”.
Akcja powieści została osadzona w XIII-wiecznych
Czechach. W epoce rozbójników, nienawiści żarliwszej od wiary, walki wiejskich
pogan z rosnącą w siłę wiarą chrześcijańską, przyszło żyć tytułowej Małgorzacie.
Jest to kobieta ulepiona z innej gliny, wrażliwa i niewinna, oponująca swoją
postawą otaczającej brutalności. Jej ojciec, oszust i łupieżca, przygotował dla
niej schronienie w klasztorze, do którego jednak urocza Małgorzata bezpośrednio
nie trafi, porwana przez innych rozbójników. Fabuła się zagęszcza, stajemy się
świadkami walki z królem, porwania, rodzących się miłostek i próby odbicia
Koźlika, ojca jednego ze zbójnickich rodów. W tym miejscu na pierwszy plan
wyjdzie obiekt szczególnych zainteresowań pisarza – poszukiwania sposobów i
środków transformacji epiki powieściowej. Bo też trudno nie zauważyć, że w tej
powieści najważniejsza jest nie treść, a forma.
Zafascynowany dawną literaturą czeski pisarz
wykorzystuje estetykę powieści renesansowej i późniejszych romansów rycerskich.
Vancura z premedytacją posługuje się naiwnymi, trywialnymi środkami
artystycznymi tej literatury, nie stroniąc także od jej parodiowania. Cechą
specyficzną dzieła jest narracja, wymykająca się wszelkim schematom. Mamy tu
bowiem narratora, którego obecność i rolę nadrzędną czuć w każdym akapicie. Z
jednej strony prowadzi on opowieść, z drugiej nie boi się używać częstych
odautorskich komentarzy, zwracając się w sposób niecodzienny do czytelnika, np.
„Odwróćcie twarze do ściany, która jest czarna jak fresk zagłady. Zbudźcie
swoją wyobraźnię, puśćcie wodze fantazji!”. Ten zabieg, choć w zamyśle miał
prawdopodobnie uwspółcześnić starą stylizację i fabułę, nadać jej cechy
bardowskiej przypowieści o czasach minionych, dodać jej smaku i uroku, nie
wytrzymał próby czasu. Podobnie metoda budowania problemów i postaci – pełna
banalności, prostoty, prymitywności i klarownej polaryzacji, jest dzisiaj
niezwykle trudna do zaakceptowania. U Vancury postaci są zbudowane z silnych
uczuć i namiętności, niezwykle wyraziste i nakreślone w modelu czarne-białe.
Brakuje im typowo ludzkich wątpliwości i potrzeb, są wkomponowane w dobrze nam
znane klisze. Autor operuje bogatą metaforyką, nadaje książce temperaturę
uczuciową właściwą liryce, maluje postacie i wydarzenia nasyconymi barwami.
Unika przy tym tych wszystkich zabiegów, które ówcześnie wykorzystywane były
przez jego kolegów po fachu, a które obecnie są jeszcze ważniejsze niż dawniej
– realizm szczegółu, wnikliwość analizy, motywacje psychologiczne. Być może
dlatego bohaterowie książki nie zostaną naszymi przyjaciółmi, czytelnik od
samego początku czuje, że to lalki, symbole określonych postaw wrzucone do
kotła wymyślonej historii. Czytając „Małgorzatę córkę Łazarza”, niejednokrotnie
mamy wrażenie, że mimowolnie przypatrujemy się spektaklowi marionetek, gdzie
każdy aktor przedstawia określoną tezę, nie zaś charakter.
„Małgorzata, córka Łazarza” kreśli znany nam doskonale
ze średniowiecznych książek obraz dryfującego gdzieś na powierzchni życia losu
małych-wielkich kobiet. Portretuje nie rzucającą się w oczy Małgorzatę, która w
wirze niebezpiecznych sytuacji, stara się walczyć o pamięć i triumf idei
romantyczności. Vancura stworzył swoistą balladę historyczną, poemat
skomponowany na pochwałę męstwa i miłości, szlachetności i godności śmierci. To
ornament, na którym autor wyrył nam pokrętnymi kreskami opowieść o euforii i
upadku, tęsknocie i honorze, przeszłości i uniwersalności. Jest to jedna z
tych pozycji, które próbują łączyć współczesną myśl, z dawną tradycją. Robi to
przy tym w sposób nad wyraz uporządkowany, a jednocześnie mało atrakcyjny,
niewiarygodny. To klasyczna opowieść, podana w nieznanej nam formie. Z początku
smakuje wybornie, z czasem zaczynamy jednak zastanawiać się, czy to nie
złudzenie, czy może pod tą wierzchnią warstwą słodyczy, nie czai się na nas
pułapka.
„Małgorzata, córka Łazarza” to prosta i poruszająca historia, podana w archaicznej stylistyce. Mnie bardzo zmęczyła i z radością powróciłem do bliższej mi, opartej na opisach i szczegółach powieści współczesnej. Kto chce poczuć powiew rycerskości, niech wsiada na konia i bierze książkę Vancury do rąk, reszcie polecam tę książkę zostawić na inne czasy.
Jak zdecydowanie nie dla mnie tym razem.
OdpowiedzUsuńKsiążki o tej tematyce to zdecydowanie nie mój klimat:)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Szukam ostatnio właśnie tego typu książek, bo coraz mniej potrafię odnaleźć się w dzisiejszej modzie na kryminały. Dziekuję!
OdpowiedzUsuńTematyka raczej mi bardzo odległa, bo żaden ze mnie historyk. Recenzja - bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńNapisałeś recenzję w taki sposób, że raczej w końcowych wnioskach spodziewałam się, określenia książki jako "porywającej" pomimo, że klimat historyczny niekoniecznie jest w moim typie to zdarzyło mi się przeczytać na prawdę ciekawą książkę o tej tematyce. A tutaj kończę Twoją recenzję i widzę, "mnie książka zmęczyła"... fajnie, że to dodałeś przynajmniej wiem, że lepiej sobie ją jednak odpuścić ;-)
OdpowiedzUsuńNie bardzo interesuję się taką tematyką książek :)
OdpowiedzUsuńMój blog
Klimaty wojenne i rycerskie bardzo lubię, więc to coś zdecydowanie dla mnie😊
OdpowiedzUsuńDodaję do ulubionych, mam nadzieję że znajdzie się chwila na zaznajomienie się z pozycją:)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja!
OdpowiedzUsuńTytuł sobie zapiszę. Może w przyszłości nabiorę ochoty na tę książkę.
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałem, widziałem za to film, który na jej podstawie powstał. I też nie był porywający, bardzo wymagający, ale też dający sporo do myślenia, choć czytałem, że sporo różni się klimatem od powieści.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka Cię zmęczyła. Mnie jakoś bardzo nie kusi. Może gdyby wpadła mi w ręce to bym przeczytała, ale teraz ją sobie odpuszczę. :)
OdpowiedzUsuńAleż mnie teraz zawstydziłeś! „Małgorzata, córka Łazarza” to jedna z moich największych bohemistycznych zaległości, już od kilku lat stoi na półce i czeka na swoją kolej. A co jakiś czas myśl o niej do mnie powraca, nawet ostatnio, kiedy zastanawiałam się nad trzecim autorem do mojej pracy magisterskiej, a o samym Vančurze, tyle że o jego „Kapryśnym lecie”, słuchałam dosłownie wczoraj na wykładzie. (Swoją drogą, gdybyś zdecydował się jeszcze kiedyś dać temu autorowi szansę, to chyba to „Kapryśne lato” będzie dobrym wyborem). Co prawda Twoja recenzja nie motywuje jakoś szczególnie do nadrabiania tej zaległości teraz, zaraz :) ale i tak, z czystej bohemistycznej ciekawości, na pewno za jakiś czas sięgnę. I wrócę wtedy do Ciebie, porównać wrażenia. A swoją drogą, jak trafiłeś akurat na tę książkę? Co sprawiło, że zdecydowałeś się ją przeczytać?
OdpowiedzUsuńJa nie chciałem specjalnie zniechęcać. To specyficzna literatura, być może są osoby którym ta narracja przypadnie do gustu. Mnie zwyczajnie nie kupiła.
UsuńA "Małgorzatę..." wypożyczyłem ze względu na jej ekranizację. Przed jej obejrzeniem pragnąłem zapoznać się z literackim pierwowzorem. Teraz z całą stanowczością mogę powiedzieć, że nie przypominam sobie drugiej takiej historii, która tak bardzo różniłaby się na papierze i na ekranie (w sensie jakościowym).
Inna sprawa, że czytając "Przypadki inżyniera ludzkich dusz" (nadal czytam), pojawia się nazwisko Vancury, co dodatkowo skłoniło mnie do jego poznania. "Kapryśne lato" jest także w planach, głównie ze względu na film Menzela z 68 roku, którego nie miałem okazji jeszcze zobaczyć.