Recenzja "Obłomow" Iwan Gonczarow

Wydawca: W.A.B.

Liczba stron: 650
 
Oprawa: twarda


Premiera: 13 lutego 2019 r.

Końcówka lat pięćdziesiątych XIX wieku była ciekawym okresem dla literatury. Rodzili się wtedy tacy pisarze jak Knut Hamsun (1859 r.), Selma Lagerlof (1858 r.), Joseph Conrad (1857 r.) i George Bernard Shaw (1856 r.). Premiery miały z kolei wielkie powieści, które do dziś znajdują się na listach najważniejszych dzieł w historii – „Szlacheckie gniazdo” (1858 r.)  Turgieniewa, „Opowieść o dwóch miastach” (1859 r.) Dickensa, „Pani Bovary” (1857 r.) Flauberta i właśnie „Obłomow”. Trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że właśnie o Gonczarowie mówi się obecnie najmniej, mimo że swoją opowieścią wprowadził on do słownika całkiem nowe pojęcie.

Dlaczego zatem wciąż powraca się do Flauberta i Dickensa, a „Obłomowa” traktuje jako rzecz, którą ustawia się na półce wśród książek, które wypada znać, ale już niekoniecznie się je czyta? Aby na nie odpowiedzieć, należy przybliżyć nieco ramę interpretacyjną dzieła. Nie będę szczegółowo pisał o samej treści, każdego zainteresowanego odsyłam do lektury książki. Spójrzmy natomiast na głównego bohatera. Obłomow to człowiek groteskowo gnuśny, zgryźliwy i bierny. Jest sentymentalną projekcją nadaremnych nadziei i symbolem nierównej walki człowieka samego ze sobą. To człowiek, którego nadrzędnym celem stała się ucieczka nie tylko przed nowościami, ale nade wszystko przed jakimikolwiek emocjami. Obłomow boi się niedopowiedzeń, jest przekonany, że nie jest w stanie znieść żadnych przeciwności losu. Zamyka się w swojej klatce i nie dopuszcza żadnych, potencjalnych źródeł chaosu. Ba, on stara się odciąć od każdego, najdrobniejszego nieprzewidzianego zdarzenia, które może zakłócić jego równowagę ducha. Trudno pojąć, jak ktokolwiek mógłby przejąć się losem takiego typa, szczególnie współczesny człowiek, wciąż goniący za nowym typem obuwia.  A jednak nie dość że sama powieść wciąga w wir swoich psychologicznych gier, to na dodatek całkiem uzasadniona wydaje się fascynacja, jaką wobec Obłomowa odczuwa  Olga i jego przyjaciel Andrzej. Gdzie więc tkwi, z jednej strony siła, a z drugiej też gwóźdź do trumny popularności tej powieści? Bo raczej nie w opisach codzienności spędzanej w  brudnym szlafroku, w obrzydliwej pościeli, w przepełnionym gratami mieszkaniu, z niekompetentnym sługą.

Widzę jedną możliwą odpowiedź – chodzi o krystaliczną dobroć i ujmującą czułość zachowania głównego bohatera, w jego czuły moralnie pogląd na świat i całkowitą szarość istnienia. Obłomow jest uosobieniem tej naszej strony, której wszyscy skrycie się wstydzimy. Jest ohydny, tak samo jak ohydny jest świat, którym się brzydzi. Spójrzmy jednak panoramicznie na to, co innego oferuje nam książkowa rzeczywistość. Trofimycz – służący, który nie umie służyć i trzymać porządku, Sudbiński – typowy pracoholik prowadzący bezrefleksyjny żywot, Pienkin – pożądający rozgłosu, małostkowy literat, czy wreszcie Tarantiew, traktujący Obłomowa jako niewyczerpane źródło pieniędzy. Patrząc na ten kalejdoskop poczwar trudno nie odnieść wrażenia, że Obłomow z jego apatią, może i irytuje, ale jeśli działać w świecie znaczy być jedną z tych obłomowskich zjaw, to może rzeczywiście lepiej nie brudzić sobie dłoni całym tym paskudztwem i odmówić w nim uczestnictwa. Jeśli prawdziwe życie ma oznaczać sztuczność i gonitwę za niczym, to może faktycznie lepiej leżeć. Albo, sprowadzając znowu sprawę do współczesności – jeśli wszyscy wokoło biegają za sławą, pieniędzmi i sprzętami opatrzonymi logo pewnego owoca, to co ja tu robię i gdzie mam odnaleźć swoje wewnętrzne szczęście?

Tak sobie myślę, że obłomowszczyzna to filozofia daleko wykraczająca poza to, co uważa się za racjonalne. To idealna strategia dla ochrony czystości swojej duszy przed zewnętrzną plagą. Sam bohater w jednej z rozmów ze Stoltzem daje mu do zrozumienia, że jakakolwiek forma pracy, jest niczym innym jak kontynuacją tworzenia otaczającej nas beznadziei i ohydztwa. To bardzo smutna i niebezpieczna strategia na życie, ale trzeba też przyznać, że te przemyślenia niosą w sobie jakąś fundamentalną prawdę. Zadają pytania, które niejednokrotnie wszyscy sobie zadajemy. Można obłomowszczyznę rozważać też na wielu płaszczyznach – problem ma charakter zarówno społeczno-polityczny, jak i metafizyczny. A czy taki człowiek jak Obłomow może zmienić swoje przyzwyczajenia? Czy pod wpływem kobiety i przyjaciela może porzucić swoje wygodne życie i ruszyć w nieznane? Czy lepiej mieć dom, czy zwiedzać świat? Czy lepiej robić karierę, czy mieć rodzinę?

Oczywiście, można zarzucać Gonczarowowi, że jego postaci są zbyt groteskowe, a przez to nierealne. Że sytuacje i dylematy przed jakimi stawia swoich bohaterów są kartonowe i nieżyciowe. Sądzę jednak, że abstrahując od tych rozważań, dzięki takiemu podejściu tym mocniej odnajdujemy w nich samych siebie, tym silniejszy jest przekaz całej lektury. Rosyjski pisarz Dmitrij Mereżkowski tak pisał o „Obłomowie”: "Każdy z charakterów stworzonych przez Gonczarowa jest idealnym uogólnieniem natury ludzkiej, ukryta myśl wznosi na wyżyny najdrobniejsze szczegóły życia codziennego". Pięknie i w punkt.

Skupiam się tu na współczesnej interpretacji, bowiem takie podejście determinuje we mnie obecny kontekst kulturalny. Nie będę odwoływał się do tych wszystkich poszlak, które w „Obłomowie” dostrzegają  krytykę rosyjskiego ziemiaństwa, symbol antybohatera, nowego Hamleta. Nie będę, bo nie to jest istotą tego, czym Obłomow jest dla mnie. Zostawiam te kwestie historykom sztuki.

Wróćmy na koniec do braku popularności książki. I mam tu na myśli popularność obecną, bo dawniej „Obłomow” był przecież rozpoznawalny na równi z „Anną Kareniną”. Część argumentów już przytoczyłem, ale jest jeszcze coś. Sądzę, że chodzi tu o brak wielkich wydarzeń i deficyt pozytywnych bohaterów, z którymi mógłby się czytelnik utożsamiać. Gonczarow ucieleśnia w Obłomowie wszystko to, co współczesny świat stara się z nas wyeliminować. To jedna z najbardziej antymotywacyjnych książek jakie powstały, ale to też przykład wielkiej psychologicznej literatury, która swoją uniwersalnością i głębią myśli spycha na dalszy plan to, co w tym roku miałem już okazję czytać. Dobra literatura to taka, która daje coś człowiekowi od siebie, która zostaje z nami na dalsze życie. Obłomowszczyzna jest we mnie, czuję ją podskórnie, boję się jej, uciekam od niej, podziwiam ją. Czytajcie Gonczarowa, naprawdę warto.

Ocena: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja "Żywa cisza" Joanna Maurer