Recenzja "Borderline. Dwanaście podróży do Birmy" Grzegorz Stern

Wydawca: Czarne
 
Liczba stron: 200

Oprawa: twarda


Premiera: 13 marca 2019 r. 

Grzegorz Stern w swoim reportażu przybliża nam Birmę, od stłumienia rewolucji 1988 roku oficjalnie nazywaną Mjanmą. Pokazuje, że ten Azjatycki kraj jest miejscem wielu sprzeczności i dziwnych decyzji. Już sama zmiana nazwy kraju była uzasadniana wyłącznie chęcią zerwania z kolonialną przeszłością, mimo że oba terminy znaczą dokładnie to samo. W 2005 roku z niewyjaśnionych przyczyn przeniesiono stolicę z Rangunu do Naypyidaw – miasta zamkniętego dla obcokrajowców. W pewnym momencie historii zmieniono także kierunek ruchów pojazdu, mimo że ani infrastruktura, ani ludzie nie byli na to przygotowani. W efekcie wskaźnik śmiertelności w wypadkach drogowych wzrósł wielokrotnie. 

Autor z dbałością bada różne tajemnice kraju i stopniowo naświetla nam je w krótkich opowieściach. Pisze o umiłowaniu Birmańczyków do picia herbaty, o zakazie poruszania się na motocyklach w Rangunie (jedyne takie miasto na świecie), o permanentnych problemach z deficytem energii elektrycznej i konieczności inwestowania w agregaty prądotwórcze, o niemożności wydania reszty z 10 dolarów na największym w kraju dworcu kolejowy. Pisze o bardzo wielu ciekawostkach. Te anegdotyczne historie wprowadzają nas w pewien nastrój, nakreślają obraz miejsca totalnie różnego od tego, do czego się przyzwyczailiśmy. To one tworzą zasadniczy zrąb książki, stanowią czystej wody reportaże, napisane zgodnie z kanonem porządnego dziennikarstwa. Ale ich byt nie stanowi sensu tej książki, one nakreślają tylko kulturowo-geograficzne tło. Mają też nas zachęcić, do zagłębienia się w opowieść o ludziach.

Bo są w „Borderline” treści dużo ważniejsze, niż ciekawostki ze świata. Co więcej, autor z zadziwiającą precyzją układa je w jedną spójną narrację, prowadzącą do z góry obranej tezy. Stopniowo wdrażamy się więc w historię doktora, pojmanego i prześladowanego przez reżim generałów. Poznajemy losy kamienicy, która decyzją gminy zostaje przeznaczona do rozbiórki, a ludności mimo niechęci zgadza się na zburzenie całego swojego dobytku. Dowiadujemy się o cyklonie Nargis, który w maju 2008 roku spustoszył wybrzeże Birmy do tego stopnia, że nawet dwupiętrowe domy tonęły zalane morską falą. Poznajemy wreszcie reakcję władz na ten kataklizm. I jeszcze wiele wiele innych historii zostanie tu przytoczonych, jedne będą zatrważać nas terrorem, inne szokować reakcją miejscowej ludności, będą też takie, które odniosą się do instytucji międzynarodowych. 

Druga część książki zostanie oddana w posiadanie głównie jednej postaci – birmańskiej Noblistce  Aung San Suu Kyi (jej imię znaczy Świetlisty Szlak Osobliwych Zwycięstw). Jest córką gen. Aung Sana, twórcy niepodległej Birmy, którego nigdy nie miała okazji tak naprawdę poznać, gdyż zginął w zamachu w 1947 r. Wychowywana w Indiach i Stanach Zjednoczonych w 1988 roku wróciła do Rangunu by zająć się chorą matką. Tak trafiła na sam początek studenckich protestów przeciwko dyktaturze gen. Ne Wina. Bieda i masakry na wojującej ludności skłoniły ją do założenia Narodowej Ligi na rzecz Demokracji. Niespełna rok później została zamknięta w areszcie domowym, w którym spędziła kilkanaście lat. Wielbiona przez tłumy wytrzymała więzienie, by wrócić jeszcze silniejszą na wybory parlamentarne, które zresztą jej partia wygrała. Miał być to początek nowej ery demokracji i przywracania ładu w kraju. Ale czy tak jest w istocie?

Rzucam te dane na szybko i nieco chaotycznie – w odróżnieniu od logicznego i stopniowego wywodu autora – po to tylko, by zobrazować niektóre z głównych wniosków reportera. Kluczowe wydaje się w tej książce bowiem to, że podważa ona sposób myślenia, tę ideologię, którą wszyscy przyjęliśmy i w którą wierzymy, bo tak jest łatwiej. „Borderline” mógłbym nazwać traktatem, choć słowo to brzmieć może trochę podejrzanie. Nie ma tu jednak żadnego nadęcia, ten reportaż pomyślany został jako swoista opowieści drogi: ukazuje proces zdobywania i porządkowania wiedzy, stopniowe  dochodzenie do wniosków. Grzegorz Stern w latach 2006–2018 dwanaście razy odwiedzał Birmę, rozmawiał z buddyjskimi mnichami, więźniami politycznymi, oficerami rządowego wojska, zwykłymi mieszkańcami. W swoich obserwacjach pozostaje wiarygodny i rzetelny, nie próbuje pokazywać się nam jako mędrzec, ale jako ktoś, kto szuka i  zastanawia się, a potem efektami tych działań dzieli się z nami. Nie znajdziemy tu gry na emocjach, wzruszających scen, bicia tych złych. Wszystko jest obiektywne, dobrze udokumentowane, a jednak mimo to, mało encyklopedyczne, atrakcyjnie podane. Wartościowe i dla tych, którzy o Birmie nie widzą nic, jak i dla tych, którzy temat już znają.

Stern niezwykle wyczulony jest na różnicę między oficjalnym dyskursem historycznym, w którego władze Birmy inwestują olbrzymie środki finansowe, a ludzką pamięcią, zawsze odosobnioną i niepełną. Pisarz nie próbuje odpowiedzieć na pytanie o prawdę historyczną, skupia się na ludziach, ich mentalności, przekonaniach, alienacji. To zupełnie inny obraz państwa totalitarnego, niż ten znany chociażby z Korei Północnej. Mało tu o propagandzie, o metodach represji, wreszcie o samych rządzących, za to dużo więcej o zwykłych ludziach i ich codziennych problemach.  „Borderline” to cenna lekcja demokracji także dla nas samych, dająca możliwość spojrzenia na aktualne wydarzenia z innej perspektywy. To po prostu dobry reportaż, który warto znać.

Ocena:


1 komentarz:

  1. Z pewnością jest to bardzo wartościowa pozycja, jednak nie jestem pewna, czy dałabym radę ją przeczytać...

    OdpowiedzUsuń