Recenzja "Rozdroża 1999" Eliasz Chmiel

Wydawca:
Glowbook

Liczba stron: 218


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

 
Premiera: 2022 rok

Zawsze uczono mnie, że nie ocenia się po pozorach. Nie ma znaczenia czy dotyczy to ludzi, miejsc, utworów, albo dowolnego innego przedmiotu, zdarzenia lub istoty. I tak staram się żyć. Czasami ma to głębszy sens i gwarantuje namacalne korzyści, innym razem prowadzi do straty zasobów. W przypadku lektury książki „Rozdroża 1999” Eliasza Chmiela czuję się bliżej tej drugiej opcji. Autor w swoim biogramie notuje, że jest moim i Waszym „dalekim krewnym”. Ze zdjęcia uśmiecha się do nas młody człowiek z rozwianymi włosami, przyodziany w barwny T-shirt. Patrząc na fotografię miałem taką myśl, że to może być książka o wolności, podróżowaniu, imaniu się różnych zajęć. Także o imprezowaniu, byciu pod wpływem, nocnym patrzeniu w niebo i nieoczekiwanym spotkaniu rodaka na drugim końcu świata. I trochę się tego bałem, bo właściwie to nie miałem ochoty czytać takiej książki.

Co otrzymałem? Książkę o wolności, podróżowaniu, imaniu się różnych zajęć. Także o imprezowaniu, byciu pod wpływem, nocnym patrzeniu w niebo i nieoczekiwanym spotkaniu rodaka na drugim końcu świata. Tak, relacja Chmiela jest tym, czego się spodziewałem i trochę obawiałem. Tym razem pozory nie kłamały. Autor opisuje swoje przygody z okresu licealnego i studenckiego. Szczególny nacisk kładzie na wyjazdy w różne rejony świata. Opisuje domówki i wyjścia ze znajomymi we Wrocławiu, Hiszpanii, Portugalii czy Brazylii. Przytacza dyskusje na różne ważkie tematy egzystencjalne, relacjonuje spotkania z cudzoziemcami, bez owijania w bawełnę podaje przykłady wyzysku pracowniczego, mówi też o muzyce czy lokalnych zwyczajach lub rytuałach.

Czy jest to ciekawe? Momentami tak. Urzekł mnie początek i to nie na żarty. Pierwsze 20-30 stron zwiastowało mi poszatkowaną opowieść o ludzkich losach. O traumie przenoszonej między pokoleniami. Później jednak gdzieś ten kolonizatorsko-historyczny rys zaginął. Na pierwszy plan wszedł narrator w osobie Eliasza Chmiela. Niestety nić łącząca wstępne rozdziały z dalszymi losami autora okazała się zbyt cienka. Czytając miałem nawet wrażenie, że w pewnym momencie zostaje ona zerwana, stanowi odrębny, niedokończony, nie dopisany epizod. A nie o to przecież chodziło.

Również w słowach autora jest trochę atrakcyjnych treści. Przykładowo już u końca powieści autor przechodzi obrzęd poświęcony Caboclom. Jego opis jest szczegółowy, co wnosi wartość merytoryczną także do mojego pojmowania różnorodności kulturowej. Takich epizodów w książce jest jednak nie za wiele. Wiąże się to z przyjętą konwencją, podporządkowaną autorowi, nie zaś konkretnemu zjawisku.

„Rozdroża 1999” powstały z chęci napisania własnej książki. Z marzeń, które autor lubi realizować. Także z chęci zmierzenia się ze swoją przeszłością. To miłe patrzeć, jak młody człowiek czerpie korzyści z tych wszystkich wymian studenckich, z nocnych rozmów o nieznanych nam wierzeniach, z miłości. Ta książka może być motywująca dla osób, które podobnie jak autor, chcą się czuć wolne, i tę wolność rozumieją jako ciągły ruch, niezależność. Ja jednak mam z tym pewien problem, bo sam nigdy nie pragnąłem takiego życia. Jestem z tych, co męczą się na imprezach, picie czy palenie dla towarzystwa zupełnie ich nie interesuje, w podróżach najbardziej doceniają nie piękne zachody słońca, ale uśmiech na twarzach bliskich osób. Z punktu widzenia Polaka z małymi dziećmi, kredytem i dwoma etatami, ta lektura jawi mi się jako coś abstrakcyjnego i niestety czasami mało dojrzałego.

Nie chcę w tym miejscu podcinać skrzydeł autorowi. On opisuje swój świat i wiem, że jest wiele osób które taki model funkcjonowania mocno sobie cenią. Być może dla nich te moralizatorskie myśli mają wysoką wartość. Być może znajdą oni w Eliaszu Chmielu swojego przewodnika? A może też nauczą się rozpoczynać co któreś tam zdanie od słowa ‘Albowiem’. W moim przypadku to po prostu nietrafiony dobór lektury. Za dużo mamy już powieści o tożsamości, poszukiwaniu siebie i inności. Nie moje życie, nie moja bajka.

Słowa uznania należą się jednak wydawnictwu. Dbałość o każdy szczegół książki robi wrażenie. Od zmiany barw stron, przez rozmieszczenie tekstu, aż na playliście kończąc. Chciałoby się, aby każda powieść w Polsce była tak właśnie przekazana czytelnikowi.

Recenzja "Miłość niech odpocznie trochę” Drago Jančara

Wydawca: SEDNO

Liczba stron: 304


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Pomorska
 
Premiera: kwiecień 2022 rok

Osiem miesięcy. Tyle czekałem z lekturą „Miłość niech odpocznie trochę” Drago Jančara. To było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Spodobała mi się w niej okładka, pierwsza strona tekstu, opis, tłumaczka i wydawnictwo. W skrócie mówiąc – to miał być hit tego roku. Miesiące mijały, na rynku pojawiały się kolejne nowości. Z powieścią Jančara czekałem. I tak aż to początku stycznia. Musiałem jej spróbować, mając jednocześnie nadzieję, że zgodnie z oczekiwaniami książka trafi do mojego całorocznego topu. Niestety. Nie trafi. Dlaczego?

Zacznijmy może od początku. Słoweński pisarz i eseista do tej pory znany mi był tylko z nazwiska. W Polsce wydano kilka jego książek, a marki jakie sygnowały jego dzieła są, co tu dużo mówić, mocne. Pogranicze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Czarne – to mówi samo za siebie. Do tego finałowe siódemki w Angelusie w 2011 roku („Katerina, paw i jezuita”) i 2015 roku („Widziałem ją tej nocy”). To wystarczyło, żeby wypatrywać go w nowościach wydawniczych. W kwietniu 2022 roku pojawiła się informacja, że tym razem Wydawnictwo Akademickie SEDNO wprowadzi na rynek jego najnowszą książkę – „Miłość niech odpocznie trochę”. Powieść, jak wskazuje opis, stawia „trudne pytania o ludzkie postawy w ekstremalnych czasach i okolicznościach”, a przy okazji „nie udziela na nie łatwych odpowiedzi ani nie rozwiązuje egzystencjalnych dylematów”. W tle druga wojna światowa, Maribor jako arena eksterminacji oraz partyzanci walczący w lasach. Brzmi idealnie.

Początek kupił mnie w całości. Zdjęcie, opis odwołujący się do jego szczegółów, powolne przybliżanie sylwetek bohaterów, pierwsze wątpliwości i trudne decyzje. Perspektywa kobieca po kilkunastu stronach przeskoczyła na narrację męską. Później będzie ona jeszcze wielokrotnie zmieniała swoje położenia. Będzie przechodzić z ust do ust, jak pałeczka w biegu sztafetowym podawana jest z jednej ręki, to kolejnej. Drago Jančar dotyka w międzyczasie wielu ważnych tematów: oddanie, poświęcenie, wyzysk, służalczość w imię niezrozumiałych rozkazów, chęć niesienia pomocy, niesprawiedliwość, walki do ostatniego tchu, pamięć i wiele innych. Jeśli miałbym określić „Miłość niech odpocznie trochę” jednym przymiotnikiem, byłby to „epicka”. Tak, ta powieść ma duży rozmach. Z jednej strony plastyczny opis Mariboru sprzed wojny, z drugiej mróz i cisza słoweńskich lasów. Trafimy też do obozu koncentracyjnego, pewnej prowincjonalnej knajpy, więzienia niemieckich oprawców, niepozornego młyna czy piwnicy przypadkowej kobiety. Autor „Galernika” umie dobierać kadry, by pobudzić wyobraźnię czytelnika. Jego najnowsza książka to właściwie gotowy materiał na film. I to taki, który z powodzeniem mógłby powalczyć o międzynarodowego Oscara.

W „Miłość niech odpocznie trochę” podoba mi się także unikanie patosu. Nie jest to łatwe. Wystarczy przeczytać kilka książek traktujących o II wojnie światowej, żeby zdać sobie sprawę, że wtedy praktycznie każdy był bohaterem. Przynajmniej tak nam o tym mówią. A to prawdą nie jest. I powieść Jančara też o tym trochę mówi. Jeśliby przeanalizować losy wszystkich pojawiających się tu postaci, to nikt nie był czysty jak biała kartka. Sonja podjęła współpracę z wrogiem (choć intencje były dobre), Ludwig wykorzystał niewinną istotę a potem zesłał ją na zatracenie, Valentin to się nieszczęśliwie upił, to znowu był obojętny wobec dziejącej się wokół niego brutalności, Vasja wolał patrzeć na mordowanie swoich żołnierzy, niż wzniecić bunt przeciwko tyranii. I tak dalej. „Miłość niech odpocznie trochę” mogła być ckliwą historią pewnego wojennego romansu, z dużą ilością dziwnych zbiegów okoliczności, patrzenia w zdjęcia i wreszcie wpadaniem sobie w ramiona. Tak nie jest. To też powieść dobrze oddająca wojenne realia, unikająca scen, gdzie lukru mogłoby być za dużo. Podziwiam to wyczucie autora.

Co więc mi w książce nie grało? Przegadanie. To jedna z pułapek narracji pierwszoosobowej, z której tym razem autorowi nie udało się wyjść obronną ręką. Chciałem przeczytać książkę surową, oddającą ducha i myśli organizmu doprowadzonego do permanentnego strachu, bólu i rezygnacji. Tymczasem umysły wszystkich postaci pojawiających się w książce krążą wokół przeszłości. Jasne, odsłaniają przy tym obraz złożoności ich życia, w jakiś sposób wyjaśniają sposób myślenia, usprawiedliwiają czyny. Czy jednak to wszystko jest faktycznie potrzebne? Czy takie zdania jak „Poezja zwycięża wszystko” czy „Tylko ją miał” niosą za sobą jakiś konkretny przekaz? Czy te dziesiątki stron, na których kilkukrotnie słyszymy te same historie, wnoszą cokolwiek merytorycznego, metafizycznego czy metaforycznego. Czy wreszcie komukolwiek potrzebne jest gdybanie (Czy dobrze postąpiłam? Czy mogłam zachować się inaczej?). Moim zdaniem niestety nie.

Dlaczego więc Drago Jančar popełnił tę książkę? W mojej opinii chciał trafić do szerokiego grona czytelników. Zależało mu, aby pamięć o tych zdarzeniach nie zaniknęła. To miał być bestseller i prawdopodobnie cel został osiągnięty. A przynajmniej tak wnoszę z ilości i wysokości ocen na goodreads (4,3 to bardzo wysoki wskaźnik). Niestety ja liczyłem na coś artystycznie osobliwego, na indywidualny styl. Tego tu nie ma. Jest za to piękna historia o przypadkach, które czasami łączą, innym razem dzielą ludzi. „Miłość niech odpocznie trochę” to mogłaby być jedna z najgłośniejszych powieści 2022 roku, gdyby jej autorem był jakiś poczytny pisarz, a wydawcą ktoś, kto dysponuje odpowiednim budżetem. To mogłaby być też dobra odpowiedź na szkodliwy trend publikowania powieści o Auschwitz (tych wszystkich tkaczek, listonoszek, tatuażystów itd.). Ostatecznie nie jest.

Najlepsze zbiory opowiadań 2022 roku zdaniem Melancholii Codzienności

Wbrew pozorom w Polsce wydaje się całkiem sporo zbiorów opowiadań. Według moich obliczeń, w samym 2022 roku było ich ponad 150 sztuk. Co drugi dzień do księgarni trafia więc jakiś tom krótkim próz. Nie sposób ich wszystkich przeczytać. Nie ma też takiej potrzeby, bo część z nich to wznowienia (czasami potrzebne, czasami nie), a wiele innych jest wręcz szkodliwa dla czytelnika. W swoich wyborach kieruję się kilkoma czynnikami, które, jak pokazują dane historyczne, sprawdzają się z 80% skutecznością. Inaczej mówiąc – 4 na 5 zbiorów branych do ręki podoba mi się.

W 2022 roku przeczytałem 47 nowych zbiorów opowiadań. Ich autorzy pochodzili z różnych zakątków świata. Był Australijczyk, Japończyk, Peruwiańczyk, Meksykanin, Dunka, Grek i wielu innych. Jedni skupiali w swoich tekstach na cierpieniu i sensie istnienia, inni próbowali mnie przestraszyć, a był też taki jeden, który rozbawił do łez. Jedną z zalet opowiadań jest właśnie to, że są tak różnorodne. Niestety nadal ten gatunek jest traktowany przez czytelników po macoszemu, o czym najlepiej niech zaświadcza fakt, że w sieci jest niewiele miejsc, które podjęłyby się misji kompleksowego promowania opowiadań.

Nie przedłużając – poniżej lista moich typów w kategorii najlepszy zbiór opowiadań 2022. Dwa z nich uważam za tomy wybitne i dla ułatwienia ustawiam je na początku zestawienia.  


 

ZAGRANICZNE

"Parabole milczenia" Eduardo Antonio Parra – Officyna

W swojej recenzji tak określiłem ów zbiór „Zawarte tu dziewięć opowiadań rozgrywa się na peryferiach, a bohaterami są zwykli, ubodzy ludzie. Owe peryferia można rozumieć dosłownie, jako enklawy miast lub wsie, ale jednakowo trafnym będzie podział na peryferia płciowe (np. kuchnie i szerzej dom jako przestrzeń, w której obracają się kobiety), i społeczne (dom opieki, więzienie, dom publiczny). Głównym motywem, wokół którego toczą się losy postaci, jest zło”. Jest to jedno z największych odkryć nie tylko 2022 roku, ale w ogóle ostatniego 5-lecia. Cudowny, mądry, pięknie napisany i tłumaczony przez Tomasza Pindla. Musicie go poznać.

„Trzej do Kartalu” - Miljenko Jergović – Wydawnictwo Akademickie SEDNO

Kto czytał „Sarajewskiego Marlboro” ten wie, że Miljenko Jergović jak nikt inny potrafi opisać codzienność w ogarniętym wojną mieście. O ile jednak wydana 28 lat temu poprzedniczka była rzeczą bardzo dobrą, o tyle w „Trzej do Kartalu” autor przeszedł sam siebie. Czytając te krótkie teksty wielokrotnie rozdziawiałem gębę w niedowierzaniu – jak na 5-6 stronach udało się zbudować tak kompletną, intrygującą i doskonale spuentowaną historię. Bez sztuczności, gry na emocjach czy niepotrzebnych zabaw językowych. Wstrząsający, wybitny zbiór opowiadań.

"Niebezpieczeństwa palenia w łóżku" Mariana Enriquez – Wydawnictwo Echa

Jest coś takiego w tekstach Mariany Enriquez, że cały literacki świat, włączając w to fanów bestsellerów i książek niszowych, chce je czytać. Jej historie o potworach, duchach, czarownicach, chorych, gnijących, brudnych i szalonych nie pozwalają czytelnikowi oderwać wzroku. Są jak krzywe lustra – zwodzące i nieostre, pokazują świat w innym wymiarze, nie zawsze zgodny z tym, co sami bierzemy za pewnik. Oświetlają nasze najbardziej tłumione i mroczne myśli, ukazując ich intymność. Tam, gdzie autorzy horrorów widzą tylko miejsce na sadyzm, Enriquez wplata pytania o przemoc w rodzinie, o siłę zazdrości, o porządek publiczny, o wartość ludzkiej śmierci. Minęło pół roku od lektury, a ja nadal myślę o części z zamieszczonych tu tekstów. Wyjątkowo niepokojąca proza.

„Szczodrość syreny” Denis Johnson – Wydawnictwo Karakter

Miał być zbiór wybitny, a w moim mniemaniu jest jednak gorszy niż „Syn Jezusa”. I nie, nie oznacza to, że „Szczodrość syreny” rozczarowuje. Wręcz przeciwnie, miejsce na liście najlepszych zbiorów opowiadań 2022 jest niepodważalne. Wszystkie zamieszczone w tomie teksty łączy motyw śmierci, utraty i życiowej porażki. Mówienie o tym jest tak wyraźne, tak świadome, że traktowanie ich jako ostatniego rozdziału twórczości autora, ale także jako komentarza do ostatnich dni życia, wydaje się niezbędne. Ten, kto zna styl pisarza domyśla się, że mimo ciężkiej tematyki, same opowieści napisane są lekko. Wszystkie zamieszczone teksty są z jednej strony poważną medytacją nad banałem odchodzenia, z drugiej oryginalnymi opowieściami o outsiderach i ich dziwnych losach. Bohaterami są tu ludzie przygnębieni, narkomani, więźniowie, osoby z marginesu. Johnson nazywa ich zbłąkany aniołami i pokazuje ich codzienność, w którą niepostrzeżenie wplata się coś nieoczekiwanego. Tak właśnie powstaje dramat ukazujący humor i okrucieństwo rzeczywistości.

„Związek grzebie swoich zmarłych” Henry Lawson – Wydawnictwo Glowbook

W tekstach Lawsona nie ma nic z romantycznej wizji australijskiego buszu. To kraina upałów, kurzu i głodu. Lawson odtwarza małe sceny w sposób realistyczny i powolny. W najsłynniejszym swoim tekście „Żona poganiacza” bohaterką jest kobieta, która broni swoich dzieci przed wężem. W „Starym pasterzu znajdującym trupa” narratorem jest samotnik znajdujący martwego przyjaciela na dnie wąwozu. To zdarzenie skłania go do rozmowy ze zmarłym na temat losów jego ostatniej wypłaty, reprezentowanej wiary czy jaszczurek. Monolog jako próba zawarcia spóźnionej relacji, także jako wyraz potrzeby bycia wysłuchanym, jest tematem innego opowiadania – „Dzieci z buszu”. Tym razem mówić będzie starsza kobieta, a słuchać pracownik jej męża. Opowieść o zmarłych dzieciach, o obłędzie jaki stał się udziałem kobiety, przypomina nieco najlepsze dokonania irańskiego kina społecznego. Dużo w tym empatii i szacunku dla prostych ludzi.

"Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki" praca zbiorowa – Państwowy Instytut Wydawniczy

„Opowieści niesamowite, t. 6: z Hispanoameryki” to aż trzydzieści pięć unikalnych tekstów, w większości do tej pory niedostępnych w Polsce. Obok najdłuższego, wieńczącego zbiór „Vlada”, znaleźć możemy także dwustronicowe miniatury („Tygrys i jego pogromca”, „Szalony pęd” czy „Exodus”). Zakres objętościowy, tematyczny i światopoglądowy jest bardzo szeroki. Zwraca jednak uwagę inne podejście do niesamowitości niż to, co znamy z tomów pisarzy amerykańskich, rosyjskich czy niemieckojęzycznych. Tu praktycznie brak wampirów (wyjątek stanowi „Vlad”), bestii, potworów czy lejącej się krwi. Sporo za to duchów i zjaw dawnych znajomych. Mrok tych opowieści flirtuje z wątkami nadprzyrodzonymi, ale grozę odnajduje raczej w dynamice społecznej, która na przestrzeni ostatnich dwóch wieków była dla mieszkańców Hispanoameryki normalna. Ten zbiór to ogrom pracy, ale też kilka ciekawych narracji, które drążą moje serce po miesiącach od ich przeczytania.

„Na siedząco lepiej się ucieka” Alois Hotchsnig – Wydawnictwo Od Do

„Na siedząco lepiej się ucieka” to tak naprawdę dwa zbiory opowiadań w jednym. Ten pierwszy (właśnie „Na siedząco lepiej się ucieka”) skupia się na pojęciu egzystencji jako takiej. Autor z upodobaniem babrze swoich bohaterów w meandrach absurdalnych dialogów. Wciąga ich w niezrozumiałe uwikłania, by nadać życiu jakiś koloryt. W ten sposób ustalanie właściwych godzin przyjmowania leków staje się wręcz dowcipne („Główne posiłki”), z kolei pogryzienie przez psa zaczyna być traktowane jako szansa na ozdrowienie („Karl”). Część zawartych tu tekstów jest bardzo specyficznych i mocno teatralnych. Hotchsnig przełamując niepokój związany z chorobą, starością czy innością, wykorzystuje instrumentarium charakterystyczne dla dramatów: przejęzyczenia, repetycje, gry słów, refreny. To opowiadania, które pozornie mogą się wydawać bełkotem, ale wystarczy przeczytać je głośniej, wsłuchać się w melodyjność słów, by zrozumieć, że „Na siedząco lepiej się ucieka” to coś więcej niż treść. To oddanie pewnego stanu zagubienia, który czuć każdym centymetrem ciała. Istotna jest tu każda litera, słowo, przecinek. Wszystkie stawiane nieprzypadkowo, bez pomyłki.

"Ruska klasyka" Daniel Majling -  Wydawnictwo Ha!art

Tego zbioru nie mogło zabraknąć na mojej liście najlepszych zbiorów opowiadań 2022. Dlaczego? Bo to rzecz przezabawna, groteskowa, ale też w pewnym sensie refleksyjna. Szczególnie w ostatnim tekście ukryto pewne niepokojące obserwacje dotyczące czytelnictwa i czynności, które na owo czytelnictwo mocno oddziałują. Takie wygłupy, wielopiętrowe żarty i co tu dużo mówić – pełnokrwiste fabuły, to ja biorę w ciemno. Jeśli jeszcze nie znacie, czas to nadrobić.

„Epifanie” – Colin Insole – Wydawnictwo IX

Tę książkę można było bardzo łatwo pominąć w morzu nowości wydawniczych. Powiem więcej – to jeden z tych przypadków, gdy moje czytelnicze filtry nie zdały egzaminu. Wydawnictwo IX odwiedzam stosunkowo rzadko (jeszcze nigdy nie recenzowałem ich książki), Pana Tomasza Chyrzyńskiego, tłumacza tekstu, póki co nie znam, zbioru nie widziałem także w poleceniach miejsc, które zazwyczaj odwiedzam. Jakby tego było mało Colin Insole tą książką debiutuje na naszym rynku. Mieszka w Lymington w Anglii, nie dostał żadnych rozpoznawalnych u nas nagród, na zdjęciu prezentuje się tak, że trudno go nazwać rekinem wśród pisarzy. Do tego groza – gatunek który czytuję, ale nie jest on dla mnie priorytetem. „Epifanie” przeczytałem więc w ciemno i byłem szalenie zaskoczony, jak dobry jest ten zbiór.

To właściwie nie jest taka groza, jaką możemy znaleźć w różnego typu antologiach. Insole łączy tu dramat, historię, nostalgię, opowiadania psychologiczne, weird fiction czy szaleństwo. Dotyka wielu ważkich tematów i udaje mu się je zobrazować w sposób nieuchwytny, czasami wręcz magiczny. Potrafi też intrygująco dobierać miejsce akcje – mroczne pociągi, opuszczone obiekty, zapomniane wioski gdzieś na wschodzie Europy. A wszystko to opisane niespiesznie, z dbałością o detal.

„Ktokolwiek tylko nie ja” – Hałyna Kruk – Biuro Literackie

Tak jak „Epifanie” łatwo było przegapić, tak zbiór „Ktokolwiek tylko nie ja” do tej pory jest praktycznie niezauważony. To zresztą nie jest wielka sensacja, bo ukraińska autorka wydawała już w Polsce („Wakacje nad Letą” – Warsztaty Kultury w Lublinie oraz „Żywica” – Pogranicze) i za każdym razem jej książki przechodzą przez rynek bez echa. Na rekomendowany przeze mnie tom, podobnie jak „Białe noce Urszuli Honek”, składają się niewielkie teksty o mocnym zabarwieniu lirycznym. Pisarka z Lwowa opowiada o relacjach międzyludzkich w różnych ich zestawieniach i konfiguracjach. Czasami chodzi o zwykłe spotkanie z ukochanym w hotelu, innym razem o obserwowanie z poziomu Skype swoich dorastających dzieci, a jeszcze w kolejnym tekście mocno odczujemy tragedię poronienia. To 100 stron gęstego, egzystencjalnego pisania, doskonale przetłumaczonego przez Bohdana Zadurę.

"Halandża. Opowiadania modernistów węgierskich" praca zbiorowa – Państwowy Instytut Wydawniczy

Czytelnicy szukający wciągających fabuł i silnych, przerysowanych emocji, nie znajdą w „Halandży” rozrywki. Będą jak ci naiwniacy z baru, którzy nie są w stanie zrozumieć fenomenu zmyślonego języka – tytułowej halandży. Ten tom wymaga skupienia, rozrysowania mapy kontekstów, doszukiwania się nieoczywistej symboliki. Jest to nie lada gratka dla fanów literatury węgierskiej w ogólności, a dla sympatyków „Opium”, „Miasta uśpionych kobiet” i „Domu kłamczuchów” w szczególności. To przede wszystkim zbiór przekrojowy, ukazujący pewne zjawisko, zyskujący na jakości dzięki spojrzeniu w makroskali. Są tu też literackie perełki, niewielkie opowiadania, które pobudzają zmysły, przekraczają szablony, poruszają ważne i uniwersalne tematy. Trudno o nich zapomnieć. Te dwa powody, w połączeniu z pięknym wydaniem i esejem Elżbiety Cygielskiej, sprawiają, że „Halandża. Opowiadania modernistów węgierskich” trafia na moją listę najlepszych zbiorów opowiadań 2022 roku.

Italo Calvino – „Trudne miłości” – Państwowy Instytut Wydawniczy

Mamy hat-trick Państwowego Instytutu Wydawniczego. Italo Calvino zna chyba każdy odbiorca, który śledzi na bieżąco rynek wydawniczy. Tym większa radość, że udało się znaleźć w jego dorobku coś, czego jeszcze wcześniej nie mieliśmy okazji czytać. To też tom, który jak na standardy włoskiego mistrza, jest stosunkowo przystępny. Nie ma tu skomplikowanych eksperymentów literackich, odwołania do nauk ścisłych czy innych atrybutów postmodernizmu. Trzynaście zamieszczonych tekstów jest pozbawionych wielkich wydarzeń. Ot jazda autostradą, spacer czy kąpiel w morzu. Ale jak to jest zgrabnie napisane, jak świetnie wplecione są w to ludzkie wątpliwości i pożądania.

POLSKIE

Urszula Honek – „Białe noce” – Wydawnictwo Czarne

Urszula Honek jest przede wszystkim autorką tomów poezji. Liryczną duszę czuć także w jej debiutanckim tomie opowiadań. Zasadniczo dzieje się tu niewiele, ot mała podgórska miejscowość, smutne osoby i ich zmagania z rzeczywistością. A jednak to wystarcza. W tekstach autorki ważny jest surowy przekaz, mrok wyłaniający się z ludzkich dusz, ale także relacje z naturą. Wszystko to rytmiczne, misternie splecione, płynne. Bardzo dobry debiut i słuszne laury.   

"Trash story" Mateusz Górniak – Wydanictwo Ha!art

Do tej pory nie wiem, czy książka Mateusza Górniaka jest zbiorem opowiadań. A mam za sobą dwie lektury. Pierwszą jeszcze przed premierą, gdy w sieci nie było żadnych recenzji i wzmianek o utworze, i drugą, już po przeczytaniu wrażeń mądrzejszy ode mnie. Jest to na pewno rzecz niezwykła, kontemplująca wpływ popkultury na nasze życie, ale jednocześnie pokazująca, że w języku tkwi większa siła, niż w wymyślnej fabule. To owoc marzenia o kreowaniu równoległych światów, które nie muszą czerpać garściami z dorobku antropologii, by stać się bardziej rzeczywiste niż sama rzeczywistość.

"Przystanek kosmos" Tomasz Dalasiński – Wydawnictwo Forma

O ile „Trash story” włączyłem na listę najlepszych zbiorów opowiadań 2022 z uwagi na konceptualną konwencję i język, o tyle „Przystanek kosmos” kupił mnie historią. Powrót bohatera w rodzinne strony to jeden z moich ulubionych tematów literackich. Bohater przemierza tu różne przestrzenie, niekoniecznie zawsze związane z konkretną wsią. Wędrując po znanej-nieznanej sobie krainie, odwiedzając wcześniej uczęszczane ulice i domy, autor wsłuchuje się w opowieści utkane z fragmentów rozmów i wspomnień. Mikrokosmos przeszłości wciąga pisarza i nie puszcza, nakazując spisanie różnorodnych zdarzeń – od tych niezwykłych i bolesnych, przez całkowicie naturalne, trafiające się pod każdą szerokością i długością geograficzną.