Recenzja „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa

Wydawca: Tajfuny

Liczba stron: 192


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Anna Karpiuk

Premiera: 20 listopada 2020 rok

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawy to druga po „Ukochanym równaniu profesora” książka japońskiej autorki wydana przez Tajfuny. Patrząc na tę kwestię chronologicznie, to właśnie „Grobowa cisza…” powstała wcześniej – o całe pięć lat, w 1998 roku. I nie jest to bynajmniej jakiś debiut. Dziś blisko sześćdziesięcioletnia pisarka swoje pierwsze literackie prace oddawała pod koniec lat 80. Można więc założyć, że recenzowana pozycja wyszła spod pióra autora dojrzałego, dobrze rozumiejącego co chce napisać i jak ma to zrobić.

Historie zamieszczone w tomie nie są typowymi opowieściami grozy, jak może sugerować opis wydawniczy. Te kilkanaście powiązanych ze sobą opowieści to kwintesencja pojęcia  mroku, ponieważ dotyczą przede wszystkim tych dylematów, które tradycyjnie są trzymane z dala od blasku: żalu, cierpienia, tragedii, pragnienia krzywdzenia innych, śmierci, choroby psychicznej, tęsknoty, wyobcowania, obłędu, porażki, straty. Ogawa wyciąga te niepokojące tematy na światło dzienne, wchodząc w najbardziej prywatne lęki i pragnienia jej bohaterów. Zamieszczone tu relacje są wciągające, momentami subtelne i niespieszne, by po chwili zamienić się w nieprzewidywalne i osobliwe kształty. Autorka dobrze dobiera do tego język narracji - szybki, prosty, pozbawiony ornamentów.

Pierwsze opowiadanie zbioru „Popołudnie w cukierni” rozpoczyna się następująco: „Była wyjątkowo piękna niedziela. Niebo bez jednej chmurki i suchy wiatr w koronach drzew. Jak okiem sięgnąć, wszystko lśniło blaskiem: dach stoiska z lodami, oczy bezpańskiego kota, kran z wodą pitną, a nawet oblepiona gołębimi odchodami podstawa wieży zegarowej”. Ogawa ma w zwyczaju odkrywać niewidoczne gołym okiem niedoskonałości naszej rzeczywistości. Zwraca uwagę na brakujące szczegóły, ukazujące deficyty, ukryty smutek i przemoc, które czają się w zakamarkach codziennego bytu. Matka mimo upływu lat od śmierci synka (udusił się w lodówce) nadal kupuje mu truskawkowy tort w dniu jego urodzin. Starsi pasjonaci dziwności budują muzeum, w którym można zobaczyć używane narzędzia tortur. Mężczyzna zawodowo szyjący torby, nie może pogodzić się z rezygnacją klientki z zakupu torby na jej serce. Kobieta, która odkryła romans swojego męża z sekretarką, przypadkowo natrafia na umierającego tygrysa bengalskiego i czuje uniesienie, głaszcząc jego futro podczas ostatniego oddechu. Te, jak i wiele innych dziwności, zyskują u japońskiej pisarki wymiar nadnaturalny, wysuwają się ponad to co zwykłe i oczywiste.

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” to zbiór, który zapada w pamięć. „Fastryga na serce”, „Piaskowy dziadek” czy „Witamy w Muzeum Tortur” to takie opowieści, które pozostają z czytelnikiem na dłużej. Najbardziej podobały mi się jednak dwa inne. O „Popołudniu w cukierni” już pisałem. To w nim doznałem pierwszego olśnienia i szoku: „- Kupię dla syna. Dziś są jego urodziny. – Naprawdę? No to wszystkiego najlepszego. Ile lat kończy? – Sześć. Zawsze sześć. Mój syn nie żyje”. Innym ciekawym opowiadaniem jest „Stara J.”. To relacja z życia starej pisarki, która buduje więź ze swoją gospodynią. Niedawno zmarł jej mąż. Całą swoją energię poświęca na rozwój ogrodu. To tam dochodzi do dziwnych rzeczy. Marchewki, do tej pory spokojnie dorastające i przybierające klasyczny kształt, pewnego dnia zaczynają przypominać dłonie. Bohaterowie robią nawet sałatkę ziemniaczaną z dodatkiem  małego i wskazującego palca. Sygnałów, że dzieje się tu coś naprawdę złego jest cała masa. Mroczny jest chociażby sad: „Zwłaszcza owoce kiwi aż się uginały na gałęziach. W wietrzne księżycowe noce przypominały chmary ciemnozielonych nietoperzy, które trzęsły całym pagórkiem”. Później pojawia się także opuszczony budynek u podnóża pagórka, w którym dawniej mieściła się poczta. Sceneria jak z prawdziwego gotyckiego horroru nie jest tu tylko atrapą, bo zakończenie choć spodziewane, niejednego czytelnika wyprowadzi z równowagi.

W nowości Ogawy zwraca uwagę łączenie wątków między poszczególnymi opowiadaniami. Narratorka  „Witamy w muzeum tortur” znajduje martwego chomika, który należał do kaletnika z „Fastrygi na serce”. Nastolatka borykająca się z chorobą matki w „Soku” odkrywa opuszczoną pocztę pełną kiwi, którą zgromadziła złowroga gospodyni ze „Starej J.”. Ta sama postać, choć w nieco starszym wieku, odgrywa znaczącą rolę w pierwszej opowieści, gdzie wciela się w rolę płaczącej przez telefon sprzedawczyni cukierni. Kilkukrotnie pojawiają się autocytaty, jak chociażby w „Trujących roślinach”, gdzie powraca wątek marchewek. Tych odwołań jest zresztą dużo więcej, a śledzenie skomplikowanej sieci przecinających się punktów jest niezwykle interesujące i nadaje całej książce wymiar szkatułkowości.

Tym co najlepsze u Ogawy wydają się małe, ostre jak brzytwa zdania. Gdy bohaterka pyta oprowadzającego po wystawie narzędzi tortur, czy nie miałby ochoty czasami wypróbować tych eksponatów, ten mówi wprost „Oczywiście że tak (…) Nie wystawiam rzeczy, które tak na mnie nie działają”. Fascynują także życiorysy bohaterów, prawie za każdym razem w jakiś sposób zranione śmiercią, rozstaniem, samotności czy chorobą. Do budowania atmosfery niesamowitości pisarka używa figur zwierząt (kotów, labradorów, delfinów, chomików, tygrysów) oraz roślin (marchew, kiwi, pomidory, kwiatów). „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” może przypominać nieco wcześniejsze prace Edgara Allana Poe, Harukiego Murakamiego czy Shirley Jackson, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że narracja ma tu swój własny, unikatowy rys. Przypomina to nieco magię mrocznych snów, które opisują nasz rzeczywisty świat w wyostrzonych barwach. To zupełnie inna Ogawa niż ta znana nam z „Ukochanego równania profesora”. Moim zdaniem dużo lepsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz