Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura bułgarska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura bułgarska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "W stronę Ochrydy" Kapka Kassabova

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 512


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Krzysztof Środa

Premiera: 31 marca 2021

Trzy lata temu urodzona i wychowana w Bułgarii, obecnie zamieszkująca szkockie góry poetka Kapka Kassabova, popełniła jeden z najciekawszych reportaży ostatnich lat -  „Granicę”. Poddała w niej analizie strefę przygraniczną Turcji, Grecji i jej rodzinnej Bułgarii. „W stronę Ochrydy”, czyli jej nowa książka, to kolejna niezwykła mozaika dzienników z podróży, wielkiej historii i wspomnień rodzinnych, która zabiera nas nad najstarsze jeziora w Europie.

Jezioro Ochrydzkie i Jezioro Prespa leżą w sercu zachodnich Bałkanów, na kulturowych i etnicznych pęknięciach dzielących Albanię, Grecję i Macedonię Północną. Szacunki naukowe wskazują, że jeziora mogą mieć nawet trzy miliony lat. Prespa to jedna z najważniejszych europejskich ostoi dzikich zwierząt morskich. Rejon z powietrza, pisze Kassabova, wygląda jak ponadczasowy raj, mityczny krajobraz, w którym oba jeziora błyszczą niczym idealne niebieskie oczy. W rzeczywistości jest to kraina przesiąknięta historią, różnorodnością i cierpieniem.

Katalizatorem podróży autorki w to wyjątkowe miejsce było pragnienie zrozumienia egzystencjalnego krajobrazu jej rodziny. Autorka ma też jednak szerszy cel, który z powodzeniem realizuje na kolejnych stronach swojego reportażu. Przy pomocy rozmów i własnych obserwacji analizuje jak wielkie historyczno-geograficzne przestrzenie, kształtują wewnętrzny pejzaż duszy człowieka. Mniej zaangażowany tekst mógłby łatwo to zamierzenie zniszczyć, sprawić, że będzie on zbyt podręcznikowy. I odwrotnie, zbyt osobista kronika mogłaby sabotować jej urok. Kassabova odnajduje właściwy punkt równowagi. Cytuje własne interakcje z napotkanymi ludźmi tylko po to, by lepiej przedstawić ich funkcjonowanie, jako swoisty ponadczasowy byt, który trwać będzie na długo po przeprowadzonej rozmowie.

We „W stronę Ochrydy” Kassabova cytuje Thoreau: „Jezioro jest najpiękniejszym i najbardziej wyrazistym elementem krajobrazu. To oko ziemi, w które zaglądając, mierzymy głębię własnej natury”. W Ochrydzie, głównym mieście położonym nad jeziorem, urodziła się babcia Kassabovej, Anastassia. Gdy była młodsza przeprowadziła się do Sofii. Tam została dziennikarką i specjalistką w dziedzinie radiotechniki. Bezkompromisowa i odważna kobieta, była rozdarta między tymi dwoma miejscami. Dla Kassabovej, która dorastała za żelazną kurtyną w Bułgarii, Macedonia stała się pierwszym smakiem świata zewnętrznego. Później mieszkała w Nowej Zelandii, a obecnie, jak już wspomniano, bytuje w pięknym regionie szkockich gór. Podążając śladami swoich przodków próbuje zrozumieć, gdzie leży jej miejsce, skąd wywodzą się jej korzenie. W pewnym sensie pisarka ponownie mapuje region, odsłaniając polifoniczną historię jego mieszkańców, od plemion iliryjskich po współczesnych sufich. Podąża także ścieżkami innych podróżników, takich jak Rebecca West i Edward Lear. W czasach Leara Ochryda była nazywana „bałkańską Jerozolimą”, która miała 365 kościołów na swoich brzegach. Dzisiejsze miasto nadal jest tętniącym życiem tyglem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  Tu ścierają się różne kultury i narody. Wieloetniczność, zróżnicowanie i piękno Bałkanów – to wszystko jest w tym reportażu ukazane w sposób wyjątkowo plastyczny i barwny.

„W stronę Ochrydy” Kapki Kassabovej to książka, w której rodzinne historie przeplatają się z historią pięknego regionu. To bolesna i nostalgiczna podróż po bałkańskiej kulturze. Reportaż o bólu i chwale, o pięknych jeziorach jako symbolu przemijania, potęgi natury i zapominania tego co najważniejsze. To po prostu wielka literatura, która pozwala zrozumieć nie tylko specyfikę Bałkanów, ale też wielkiego świata.

Recenzja "Fizyka smutku" Georgi Gospodinow

"Fizyka smutku" Georgi Gospodinow to cudowna powieść o poszukiwaniu źródeł istnieniaWydawca: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 328
 
Oprawa: miękka


Premiera: 12 września 2018 r.

Poczułem się oszukany. Bułgarski pisarz nadał swojej najnowszej książce tytuł „Fizyka smutku”, liczyłem więc na beletrystyczną transmisję naukowych danych na fundament fabuły. Ta książka powinna się poddawać określonym prawom, mieć ułożoną, matematycznie dopracowaną strukturę. Tymczasem u Gospodinowa nic nie jest linearne ani pewne, akcja przechodzi płynnie z jednej przestrzeni w inne, jeszcze bardziej nieokreślone. Zresztą to bardziej zarysy wydarzeń, przesłonięte mgłą niepewności wspomnienia, niż realne i namacalne epizody z życia. „Fizyka smutku” oparta jest na wyrazistym kontraście – autor stawia w centrum swoich dociekań czas, który jednocześnie jest zagadką, swoistym ciągiem niewiadomych. Pojęcie przemijania i trwania zajmuje bułgarskiego pisarza od dawna. Jego bohater, podobnie jak on kilka lat wcześniej, stale próbuje wymknąć się zapomnieniu. Oboje wykorzystują do tego podobne narzędzia, różniące się jedynie intensywnością doznań oraz fantazyjnością. I tak Gospodinow uruchomił projekt „Przeżyłem socjalizm”, czyli platformę internetową, na której zbierał wspominki sprzed 1989 roku, dalej przefiltrowane i opublikowane w postaci książki. Jego celem było zebranie osobistych historii, które w połączeniu oddały by obraz kolektywnej komunistycznej rzeczywistości, uchroniły by te doświadczenia od śmierci. Tak samo czyni jego bohater, który wcielając się w różne istoty, przemierzając odmienne miejsca i czasy, stara się przywrócić pamięć o tych, którzy już poddali się nieubłaganym skutkom działań kalendarza.

Gospodinow swoją historię rozpoczyna od cytatów klasyków – Pessoi, Borgesa i Flauberta. Jest więc erudycyjnie już od początku, tym razem jednak uczucie obcowania z czymś wielkim nie będzie stopniowo opadać wraz z rozwojem treści, ale wręcz odwrotnie, mądrość będzie tu się potęgować z tempem geometrycznym. A wszystko przez bohatera, jego niespotykaną właściwość i niewidocznego towarzysza – Gaustyna. Narrator jest małym chłopcem obdarzonym niezwykłym darem. Potrafi przenikać do cudzych myśli, ale nie w sposób dobrze nam znany z amerykańskich komedii romantycznych, podrzędnych thrillerów czy sztuki hipnotyzerskiej. Gospodinow daje swojej postaci umiejętność całkowitego wejścia w odmienny świat. Ten widzi oczami innych, słyszy niedochodzące do jego uszu dźwięki, współodczuwa ich smutek, ból czy szczęście. Ta metamorfoza ma swoje odzwierciedlenie także w warstwie narracyjnej, gdzie relacja trzecioosobowa zmienia się w pierwszoosobową. I tak przeskakujemy z historii na historię, jak dawniej bohater Potockiego co i rusz wodzony za nos przez swoich rozmówców. „Fizyka smutku” nie jest jednak konstrukcją szkatułkową, a raczej piętrową, taką frazą, która nigdy nie zmierza w jednym kierunku, rozgałęzia się na wiele możliwości. Odzierając Gospodinowską narrację z tułaczej podmiotowości, otrzymujemy wielowymiarową wędrówkę. Odwiedzamy więc hiszpańską corridę, dom wiekowej już kobiety w czasach wojny, niezbadaną przyszłość po potencjalnej apokalipsie i wiele innych przestrzeni, tyleż rzeczywistych co wyimaginowanych. Bohaterem pierwszoplanowym staje się więc nie człowiek, lecz przestrzeń, z przynależną mu chwilą. Nie jest więc to przestrzeń określona jak kadr z filmu, ale swego rodzaju projekcja, element wyobraźni. Ten metafizyczny przestwór zmienia się w „Fizyce smutku” w mityczny labirynt. To miejsce tajemnicze, niejednoznaczne, ale stanowi także element gry z czytelnikiem.  

Książka Gospodinowa nie jest eksperymentem, to raczej literacka hybryda, efekt wieloletnich dociekań autora. Twórca „Powieści naturalnej” od początku swojej kariery z zapałem i wystudiowaną penetracją analizuje pojęcie literackości. Bez skrupułów przekracza granicę przyjętych konwencji i kreuje wizje eklektyczne, nie dające się przypisać odpowiednim gatunkom i prądom. Ten zabieg powiela w każdym swoim kolejnym dziele prozatorskim czy poetyckim, dostrzec możemy go we wczesnych zbiorach wierszy, tudzież późniejszych mistyfikacjach literackich. Taka też jest „Fizyka smutku”, bardziej przypominająca chodzenie po wodzie, niż po udeptanej ścieżce. Tu nigdy nie wiesz kiedy zaczynasz się zanurzać, nie masz pojęcia czy trajektoria którą obrałeś, jest optymalna, ani czy w ogóle dokądkolwiek cię doprowadzi. Jak w labiryncie, ciągłe mylenie tropów i interpretacji. A właśnie symbolika labiryntu ma tu znaczenie kluczowe, aczkolwiek nie jest to jedyny metaforyczny pierwiastek tej opowieści. Bohater Gospodinowa, niezależnie już czy będący w centrum czy na uboczu własnych doświadczeń, swoją nietypową relację oplata postacią Minotaura. Rozpoczyna się niewinnie, od wcielenia się w dziadka, który snując się po targu, słyszy dochodzące z namiotu okrzyki reklamujące niecodzienną atrakcję. Później Minotaur powraca kolejno w postaci dwunastoletniego chłopca opuszczonego przez siostrę i samego autora wspominającego swoje dzieciństwo. Tam też rozpoczyna się proces tworzenia kapsuły stworzonej z wielu historii. Do głosu dochodzi też ewolucja, bowiem narrator będzie rósł wraz z opowieścią. Jego umiejętności będą się zmieniać pod wpływem zewnętrznych bodźców. Podmiot czuje się jak Kolumb na nieznanych sobie przestworzach. Wszystko go zadziwia, wydaje się nowe, znaczenie ma każdy szczegół, każda porada. A wszystko to w nieco przytłumionych barwach, leżące gdzieś między wrażeniem świeżości, ponowoczesności poetyckiej mowy a jakimś tchnącym wiekami literatury aforyzowaniem.

Narracja bułgarskiego pisarza jest pocięta i fragmentaryczna, ale przy tym zadziwiająco spójna. Nie ma w sobie nic z epizodyczności, cały przedstawiony konstrukt jest przemyślany i celowy. Owa fragmentaryczność oddaje w sposób przekonujący destrukcję świata emocjonalnego bohatera. Mimo postmodernistycznej formy, fraza pełna jest tradycyjnej tęsknoty, którą w przewrotny sposób podkreśla właśnie użyta forma. Kwintesencja dociekań wydaje się być ukryta nie tyle w samej opowieści, ile w przemilczeniach. Pauzy podkreślają ostatnie, zazwyczaj kluczowe słowa w rozdziale czy akapicie. To taka myśl, nad którą warto się zatrzymać i skupić. „Fizyka smutku” pełna jest pięknych i mądrych zdań jakby żywcem wyjętych z umysłu wielkiego filozofa. Siła tej formy wynika nie tylko z umiejętności posługiwania się językiem, a także z bujnej wyobraźni autora "Schronu przeciwczasowego", lecz również z autobiograficznego podkładu. U Gospodinowa jak mantra ciągle powraca postać młodego pisarza, są też przodkowie i bułgarska rzeczywistość lat 70-tych. A wszystko to tworzy swoistą strategię artystyczną i jednocześnie autoterapeutyczną. „Fizyka smutku” niesie w sobie ukrytą, intymną historię, która pod płaszczem wielkich fundamentalnych dla życia tematów, jest także egzystencjalnym monologiem o bycie.

Gospodinow w jednym wywiadów powiedział, że swoje pisanie zawdzięcza strachowi. Dotyczy to pewnej anegdoty z jego młodego życia, podczas którego męczył go powracający koszmar. Jego najbliższa rodzina została uwięziona na dnie studni, a on, będąc na górze, mógł tylko stać i biernie przyglądać się tej rodzącej się na jego oczach tragedii. Bał się spać, gdyż wiedział, że w krainie marzeń zamiast błogiego odpoczynku, czeka go familijny dramat. Ze swoich utrapień zwierzył się babci „babciu, śniło mi się coś strasznego, a babcia, która żyła w tamtym świecie, świecie mitów i magii, powiedziała, że pod żadnym pozorem nie wolno mi nikomu opowiedzieć tego snu, bo wypowiedziany się ziści. Byłem więc zmuszony znaleźć jakiś sposób, żeby jakoś go opowiedzieć, wyrzucić z siebie, a jednocześnie nie nadać mu siły sprawczej. I tak, ponieważ dopiero co nauczyłem się pisać, zapisałem go. Ze strachu. Przeciwko strachowi”. To dziecięce napięcie powraca w prozie Gospodinowa. W „Fizyce smutku” autor kilkukrotnie odwołuje się do pojęcia apokalipsy, tworzy listę niezbędnych przedmiotów, które mogą mu pomóc w innym świecie, analizuje kształt rzeczy i kondycję społeczności po nieuchronnym kataklizmie. Trwoga przybiera tu też inne odcienie – mijający czas, niezrozumienie, utrata, zezwierzęcenie, a przede wszystkim wiara, że przetrwać może tylko to, co zapisane.

Gospodinow stworzył książkę kompletną, istny wehikuł, który potrafi zatrzymać czas. Historia raz pędzi, by po chwili zatrzymać się i oddać poetyckiej refleksji. Jest w tej prozie siła filozoficzna i głębia egzystencjalna. „Fizyka smutku” to tak naprawdę metafizyczna wizja istoty życia, artystyczny projekt przekonujący swoją konstrukcją i stylistyczną finezją. Co ważne, jest to też książka wielu opowieści, a każda z nich niesie w sobie ducha człowieka, nie jest oderwana od tego, co znamy z codzienności. Dzięki temu jest nam bliższa, znajoma, mimo że ukryta się za onirycznym filtrem. Jedna z najlepszych książek omówionych w ostatnich latach na blogu książkowym Melancholia Codzienności!

Poczułem się oszukany. Bułgarski pisarz nadał swojej najnowszej książce tytuł „Fizyka smutku”, liczyłem więc na beletrystyczną transmisję naukowych danych na fundament fabuły. Nic z tego. To czysta metafizyka, a śladowe odwołania do jednej z kluczowych dziedzin wiedzy służą jedynie myleniu śladów, są zabawą konwencją, chwilowym pomysłem na rozwój miniopowieści. Poczułem się zatem oszukany, bo liczyłem na dobrą powieść. Zamiast tego otrzymałem prawdziwą księgę wszechrzeczy, coś, co moją artystyczną duszę wypełniło po brzegi. Uwielbiam być tak oszukiwanym! 

Ocena: