Recenzja „Drugie imię. Septologia I-II” Jon Fosse

„Drugie imię. Septologia I-II” Jona Fosse  to książka noblowska
Wydawca: Art Rage

Liczba stron: 292


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Iwona ZImnicka

Premiera: 21 września 2023 rok

Niewielu jest pisarzy, którzy przyciągali moją uwagę od dawna, mimo iż praktycznie nie byli spolszczani. Jon Fosse jest jednym z nich. Moje zainteresowanie jego twórczością wiąże się oczywiście z listami faworytów do Nobla. Dziś pewnie mało osób pamięta, że o przyznaniu mu wygranej głośno było już kilkanaście lat temu. Sprawę na dłuższy czas pogrzebał Tomas Tranströmer. To on w 2011 roku otrzymał wyróżnienie i zamknął skandynawskim twórcom drogę do Nobla na kilka kolejnych lat. Nie jest przecież tajemnicą, że komisja lubi skakać po różnych językach, kulturach i kontynentach. 

Czy Jon Fosse dostanie Nobla za 2023 rok?

Piszę tę opinię na dwa dni przed werdyktem z 2023 roku. Jon Fosse to obok Can Xue (polecam lekturę recenzji "Ulicy Żółtego Błota") główny faworyt rozdania. Czy wreszcie się uda? Nie wiem. Wcale nie zdziwi mnie, jak ostatecznie nagroda przypadnie w udziale Geraldowi Murnane czy Salimowi Bakatowi. Norweski pisarz nie do końca wpisuje się w obowiązujące od kilku lat preferencje. Spójrzcie na kilka uzasadnień.

  • Annie Ernaux - „za odwagę i kliniczną przenikliwość, z jaką odkrywa korzenie, alienacje i zbiorowe ograniczenia osobistej pamięci”.
  • Abdulrazak Gurnah - „za bezkompromisową i współczującą penetrację skutków kolonializmu i losu uchodźcy w przepaści między kulturami i kontynentami”.
  • Louise Glück - „za jej niepowtarzalny, poetycki głos, który surowym pięknem czyni indywidualne istnienie powszechnym”.
  • Peter Handke – „za wpływową pracę, która z językową pomysłowością badała peryferie i specyfikę ludzkiego doświadczenia”.

I tak dalej. Nagradzani są więc zazwyczaj zaangażowani w jakiś ważny społecznie temat. Ich książki wyróżniają się nie tyle literacką maestrią (Handke jest tu wyjątkiem), co odwagą. Nie chcę w tym momencie bynajmniej powiedzieć, że jest to proza/poezja zła. W żadnym wypadku. Z jakiegoś jednak powodu nie przyznano Nobla Amosowi Ozowi czy Javierowi Mariasowi.

„Drugie imię. Septologia I-II” to książka, którą albo się pokocha od początku, albo odrzuci w całości

O stylu Jona Fosse pisałem już przy okazji omówienia jego dramatu ujętego w tomie „Suzannah,Austria”. Nie będę się tu powtarzał, wyjaśniał dlaczego język jest tak oszczędny, postaci z lubością powtarzają te same zdania, a kluczowe dla odbioru dzieła jest napięcie rodzące się między bohaterami (tymi rzeczywistymi i pojawiającymi się w retrospekcjach). W „Drugie imię. Septologia I-II” te wszystkie techniki widać jak na dłoni. Z tego powodu trudno mi uwierzyć, że przy obecnych preferencjach komisji Noblowskiej proza tak wyrafinowana i powolna ma szansę na zauważenie. Nie sądzę także, aby książki Norwega spodobały się szerszej publiczności w Polsce (ja wiem, że sprzedaż idzie, ale pytanie jak to przełoży się na czytalność, jeśli nagrody nie będzie?). To proza wymagająca i specyficzna, którą albo się poczuje, albo nie. Czy oczytanie, inteligencja lub środowisko z jakiego wywodzi się odbiorca, mają jakieś znaczenie dla akceptacji treści? Nie sądzę. Nie w tym wypadku. Jestem w stanie wyobrazić sobie czytaczy kryminałów, którzy w niej utoną, ale także pracowników niszowych oficyn, których ten styl odrzuci.

Trochę ględzę o różnych aspektach twórczości Jona Fosse. Także o tej niezwykłej powieści „Drugie imię. Septologia I-II”. Recenzji jednak nie będzie, bo fabularnie nie ma tu za wiele do analizy. Na niespełna trzystu stronach śledzimy dwa dni z życia malarza i wdowca imieniem Asle. Mieszka samotnie w miejscowości Dylgja. Czasami odwiedzi Bjørgvin, czyli obecne Bergen, spotka się z sąsiadem czy właścicielem galerii. Dużo myśli też o swoim imienniku, sobowtórze, który upada. I to tak dosłownie. Jest uzależniony od alkoholu, tęskni za utraconą rodziną, nie wierzy też w Boga, co jest szczególnie istotne dla głównego bohatera. Asle niewiele zatem robi. To pojedzie samochodem, to odwiezie kolegę do szpitala, to znowu pogada z kobietą imieniem Guro czy zaśnie na stole.

„Drugie imię. Septologia I-II” Jona Fosse jest wielką literaturą podejmującą temat samotności, miłości, śmierci, bliskości

„Drugie imię. Septologia I-II” jest książką surową. To trochę inne, poważniejsze spojrzenie na kwestie starzenia się, przemijania czy wiary. Urzeka mnie tu wszystko. Język pozbawiony ozdobników, brak znaków interpunkcyjnych, tempo czy nieoczywiste retrospekcje. Bo tak po prawdzie to Jon Fosse pisząc o samotności i śmierci, stworzył wspaniałe dzieło o bliskości, przyjaźni, rodzinie, miłości. A jest tego więcej. Sam w pewnym momencie podpowiada nam, że kluczem do interpretacji nie jest to co na wierzchu, ale to co między słowami. Zalecam więc indywidualne poszukiwania.

Jeśli wystawiałbym oceny książkom, „Drugie imię. Septologia I-II” dostałaby mocne 9/10. To takie dzieło, które będzie polaryzować. Jedni skończą je po 4 stronach, inni, jak ja, uznają za coś wybitnego. I w ogóle nie ma dla mnie znaczenia, że modernizm w literaturze już był, że o artystach i ludziach samotnych opowiedziano chyba wszystko. Że nie jest to strumień świadomości ani jakaś nieoczywista filozofia. Fosse napisał to tak, że ja nie chciałem tej książki kończyć. Że smutno mi, iż kolejnych części jeszcze nie ma dostępnych w Polsce.

I na koniec olbrzymie uznanie dla tłumaczki. Fenomenalna robota. 

Dla zainteresowanych polecam następujące opracowania bibliograficzne:

  1. Małgorzata Lech, „Wszystko co było jest” - kategoria „trwania” w sztukach Ibsena i Fossego, Dramat Współczesny, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.
  2. Kai Johnsen, Ktoś tu przyjdzie. Kilka systematycznych uwag na temat języka
    teatralnego Jona Fossego
    , [w:] Jon Fosse, Sztuki teatralne, ADiT 2005
  3. Lech Sokół, Jon Fosse. Współczesny dramat poetycki, „Dialog” 2003, nr 12
  4. Ewa Partyga, Fosse i Loveid- Janusowe oblicze norweskiego dramatu ostatnich dekad, [w:] Jon Fosse, Suzannah, Cecilie Loveid, Austria, Panga Pank 2007

Recenzja "Objawienie Bogini-Świni" Marcin Czub

Objawienie Bogini-Świni Marcina Czuba to zabawna powieść polska o opętaniu przez ducha zwierzęcia
Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 190


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 13 kwietnia 2023 rok

Od czasu obejrzenia „Chlewu” Piera Paola Pasoliniego nosiłem w sobie przekonanie, że w relacji człowiek-świnia jest jeszcze coś do opowiedzenia. W swoim ostatnim filmie na podstawie własnego scenariusza, włoski reżyser zrównuje istotę ludzką ze zwierzęciem. Marcin Czub pisząc „Objawienie Bogini-Świni” nie rozwija wątku dehumanizacji, ale patrzy na ten związek z innej perspektywy. Jakiej? Spójrzmy najpierw na krótki opis. 

O czym jest "Objawienie Bogini-Świni" Marcina Czuba?

Nie niespełna dwustu stronach śledzimy losy Konstantego. To mężczyzna przed trzydziestką, doktorant i to taki mocno stereotypowy. Brakuje mu pieniędzy (właśnie oddaje ostatnie sprzęty elektroniczne), rzadko formułuje własne myśli, mieszka w zapuszczonej klitce, nie ma planów na przyszłość. Taki człowiek bez właściwości (brak aluzji do dzieła Musila). O jego względy rywalizują dwie istoty. Tytułowa Boginia-Świnia i Klara. Zacznę może od tej drugiej, będzie prościej. Klara jest piękna. Jeśliby pokazać ją stu facetom, większość dałaby jej urodzie co najmniej 9/10. Ma ona chłopaka i to całkiem fajnego. Zamiast jednak kontynuować miłość, przekierowuje swoje zainteresowanie na przeciętniaka, chłopaka za którym nikt by się nie obejrzał. Po co to robi? Ano właśnie dlatego, że ten jest opanowany przez Boginię-Świnię.

Gówniarra/Naufraga/Boginia Świnia jest duchem. Przedstawicielem świata nierzeczywistego. Jako byt zwierzęcy nie może do swojego wybranka po prostu chrumkać. Wybiera więc inny sposób, a mianowicie zawłaszcza sobie jego język. Konstanty poznaje życie i myśli tajemniczej istoty poprzez znaleziony dziennik. Czytanie go jest zadaniem wyjątkowo interesującym, bowiem pozwala słuchać bez wysiłku. A właśnie takiej relacji poszukuje. Jest przecież kliszą doktoranta. Pamiętnik staje się dla niego bramą do opętania. Od tego momentu w jego szarym życiu zaczynają się dziać rzeczy absurdalne, a na ich szczycie jest zainteresowanie jego osobą przez uosobienie seksu i zmysłowości, czyli Klary.

Nie dajmy się zwieść pozorom, "Objawienie Bogini-Świni" Marcina Czuba to nie komedia!

Już na tym poziomie dostrzegalne są pierwsze antagonizmy: bóstwo-śmiertelniczka, duch-ciało, wiara-namiętność. To jednak dla autora za mało. W pewnym momencie ludzie przejmują świńskie zachowania. Jedzą bez sztućców, chodzą na czterech łapach, zaczynają chrumkać. Jakby tego było mało, Gówniarra zaczyna interesować się innymi jednostkami. Kogoś zabija, kogoś innego opęta. To wszystko wzmaga miłość Konstantego do świni. Otwiera świńskie sanktuarium. Różnica między ideą Pasoliniego i Czuba jest zatem widoczna gołym okiem. Przejawia się także w obranych środkach wyrazu. U Włocha było dużo poezji, powolności, także dosadności. Polski pisarz stawia na humor oraz mitologię. Te dwa żywioły przenikają się, tworząc unikatową mozaikę. Jest naprawdę zabawnie, ale trzeba mieć z tyłu głowy, że nie tylko o robienie jaj tu chodzi.

Żyjemy w czasach ekologii, aktywizmu, odchodzenia od jedzenia mięsa. Marcin Czub pyta nas o to, dlaczego dokonujemy takich wyborów? Czy to kwestia mody, czy może jednak wyraz humanizmu, wiary w empatię. „Objawienie Bogini-Świni” jest w jakimś sensie ekohorrorem, ale jeszcze bardziej widać tu wątpliwości. Nie przez przypadek świnia dostąpią zaszczytu ludzkiego pochówku. Ekokrytyka w duchu Homera, absurdu Monty Pythona i horrorów lat 80.? Czemu nie. Autor chce panować nad tym całym dramatem. Szkoda tylko, że nie daje więcej odpowiedzi. Nagromadzenie pytań, niezrozumiałych dla mnie wątków i postaci drugiego planu jest przytłaczające. Do tego stopnia, że zamiast przeczytać książkę drugi raz, ułożyć sobie to wszystko w głowie, miałem ochotę skupić się na tym, co na wierzchu. Na przekór intencjom autora.   

Recenzja "Hongkong Noir" praca zbiorowa

"Honkong Noir" opowiadania kryminalne
Wydawca: Claroscuro

Liczba stron: 308


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Michał Przybysz

Premiera: 27 października 2022 rok

Po Moskwie, Meksyku, Barcelonie, Tel Awiwie, Petersburgu, Singapurze, Wenecji, Brukseli, Belfaście, Pradze i USA, przyszedł czas na Hongkong. W serii Noir wydawanej przez Claroscuro swoje opowiadania publikują zazwyczaj twórcy w Polsce nieznani[1]. Nie powinno więc dziwić, że na najnowszą część serii składają się teksty autorów, których nazwisk zupełnie nie kojarzę. Shen Jian, Brittani Sonnenberg, Feng Chi-Shun, Carmen Suen, czy Xu Xi mieli więc białą kartkę. Zero oczekiwań, za to dużo szans na pokazanie swojego potencjału. Jednym udało się lepiej, innym nieco gorzej. Generalnie trudno byłoby ocenić ten tom źle, bo to kalejdoskop ciekawych intryg i świetne przedstawienie dziejów tego miejsca.

Nie sposób pisać o „Hongkong Noir” bez odwołania się do kultury i historii. Na niespełna 1200 km2 mieszka dziś ponad 7,2 miliona osób[2]. W wielu blokach znaleźć można przedstawicieli najróżniejszych mniejszości narodowych. Hindusi, Nepalczycy, Nigeryjczycy, Arabowie, Amerykanie, Europejczycy i wiele innych żyją obok siebie, spotykają się, wymieniają myśli. W samym tylko Chungking Mansions w ciągu jednego roku można natknąć się na co najmniej 120 narodowości! Nie może więc dziwić, że w Hongkongu trudno jest o duże mieszkanie (przeważają małe apartamenty), za to całkiem łatwo czuć się tu obco. Oficjalnie mówi się tu po chińsku lub angielsku, co ma swoje odzwierciedlenie w przeszłości. Od 1842 roku Hongkong był zarządzany przez Wielką Brytanię[3]. W 1989 roku podpisano umowę o 99-letniej dzierżawie, która zakończyła się w 1997 roku. To wtedy oficjalnie wyspa powróciła pod panowanie Chińskiej Republiki Ludowej.

To oczywiście tylko zalążek tego, co działo się na tych ziemiach w ostatnich stuleciach. Autorzy zamieszczonych w zbiorze tekstów sytuują akcję opowiadań w okresie japońskiej okupacji („Jaskinie kamikaze”), powojennego rozkwitu („Drogie chusteczki higieniczne”), silnej urbanizacji („Czternaście”) czy zmiany rządów („Jedna para, dwoje ludzi”). Raz znajdujemy się w pierwszych mieszkaniach z łazienką i kuchnią, by po chwili przenieść się do opuszczonej świątyni, miejsc pełnych barów i restauracji czy blaszanych domków pełniących funkcję toalet. Nie ma tu chwili na nudę, mimo że większość autorów podjęła trud przybliżenia czytelnikom faktów na temat kultury swojego kraju.

Czego możemy się zatem dowiedzieć z tych mrocznych opowiadań? A chociażby tego, że W Hongkongu ludzie boją się liczby czternaście[4], że jest to miejsce względnie bezpieczne, cechujące się niskimi wskaźnikami przestępczości, że stosunkowo łatwo można spotkać tu mokre targi, albo jak ważne jest feng shui. Nie ma za to narracji skupiających się na tych elementach, które mogą nam się tradycyjnie kojarzyć z tym miejscem. Mam tu na myśli najdłuższy na całym świecie most wiszący (Tsing Ma Bridge), liczbę wieżowców dwukrotnie przekraczającą zabudowę Nowego Jorku czy łatwość w spotkaniu luksusowych aut na ulicy. I to dobrze, bo właśnie dzięki takiemu podejściu odchodzimy od świata biznesowego na rzecz narracji o ludziach bardzo często wykluczonych.

Samo rozumienie pojęcia noir przybiera tu różnorodne formy. Niektórzy autorzy chcą nas przestraszyć duchami (np. rozmawiającymi z poszukiwaczami zjaw). Inni opowiadają o trudnym żywocie prostytutek, często dziedziczonym z pokolenia na pokolenie. Są też tacy, którzy w centrum umieszczają potentata finansowego poszukiwanego przez służby informatyczne. Nie spotkamy tu raczej dużej brutalności (choć moim zdaniem najlepszy tekst zbioru, czyli „Księżycowy feniks” zaczyna się od takiego oto zdania „Patrzę, jak flegmatyczny wir połyka jego penisa, pozostawiając na muszli toalety nikły odcień różu”), za to zagłębimy się w ludzką psychikę, niejednokrotnie postawioną przed bardzo trudnym wyborem. Będzie tu opowieść o dziennikarce, która chcąc pozostać na topie za wszelką cenę będzie prokurować kolejną sensację. Trafi się także młody człowiek odkrywający sekretny cel wynajmowania domu swoich rodziców. Przeczytamy o nastoletniej dziewczynie, która postanowiła wykorzystać swe wdzięki w celu zdobycia miliona dolarów. Zadowolone będą też Panie, bowiem bohaterkami wielu tekstów są właśnie przedstawicielki płci pięknej. I to nie zawsze te młode, o czym przekonuje relacja o związku pewnej czterdziestokilkulatki z synem jej koleżanki.

Jest zatem różnorodnie, ciekawie, atrakcyjnie dla czytelnika. Nad intrygami unosi się jednak duch tego miejsca. Autorzy pokazują nam Hongkong z różnych stron. W tym tyglu kultury spotykają się odmienne wierzenia, pomysły na życie, ambicje. W „Hongkong Noir” ważna okaże się też miłość, rodzina czy zaufanie, czyli wszystko to, co stanowi centrum literatury od zarania dziejów. Zalecam, jako źródło poznania obcego nam miejsca i przykład dobrej, literackiej zabawy.


[1] Z małymi wyjątkami, jak np. Petra Soukupová, Kateřina Tučková, Michal Sýkora, Petr Šabach, Markéta Pilátová, Dennis Lehane, Joyce Carol Oates, Etgar Keret,

[2] Gęstość zaludnienia jest więc ponad dwukrotnie większa niż w Warszawie. Zostawia w tyle także takie miasta jak: Sao Paulo, Guadalajara czy Bangkok.

[3] Na podstawie traktatu w Nankinie.

[4] Do tego stopnia, że w wieżowcach pomija się tę liczbę w oznaczaniu pięter.

Recenzja "Kapo" Aleksandar Tišma