Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 518
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: 16 września 2020 r
„Pokora” Szczepana Twardocha jest grą o życie. Jakkolwiek niedorzecznie by takie stwierdzenie zabrzmiało, do niego sprowadza się sens omawianej powieści. O prawo do zbudowania bezpiecznej przystani, o możliwość poszukiwania jej według własnych reguł toczą się zmagania głównego bohatera – Aloisa Pokory. Pochodził, jakże by inaczej, ze Śląska, a jego ojciec, tu też zaskoczenia nie będzie, pracował jako górnik. Alois miał dwanaścioro rodzeństwa i jak można się domyślać, w luksusie nie opływał. Miał jednak coś, czego mogli mu pozazdrościć rówieśnicy – talent. To właśnie te umiejętności dostrzegł w nim pilchowicki farorz, czyli tłumacząc na polski, ksiądz. U Scholtisa Aloisemu łatwo nie było, ale chociaż nauczył się niemieckiego i posiadł wiedzę z paru innych dziedzin. Tak właśnie przed młodym człowiekiem otworzyły się wrota do innego świata – rzeczywistości większej, niż ta, którą mógł kiedykolwiek zaoferować mu dom rodzinny. Alois poszedł walczyć i nawet udało mu się przetrwać zawieruchę pierwszej wojny światowej. Najgorsze było jednak dopiero przed nim.
O Twardochu dużo się mówi i pisze (skupmy się na wątkach czysto literackich). To już nie ten sam anonimowy twórca fantastyki, co przy publikacji „Obłędu rotmistrza von Egern”, książki, którą kupiłem tuż po premierze i z niedowierzaniem czytałem kolejne fatalne recenzje. Jego droga do mainstreamu wcale nie była prosta. Po drodze zahaczył o powieści historyczne, psychologiczne, dzienniki czy nawet literaturę, w której akcja nie zwalnia choćby na chwilę. Ta różnorodność mogła dziwić, ale dała autorowi coś ważnego – umiejętność budowania narracji czerpiącej z różnych metod pisarskich. Największym beneficjentem tego doświadczenia stała się właśnie „Pokora”, która jest tak śląska, jak „Drach”, historyczna jak „Morfina” i wartka niczym „Król”. Co ważne, szala nie przechyla się tu w żadną stronę, wątki są umiejętnie rozłożone, a powstała masa jest nie tylko plastyczna, ale też świeża, mimo pewnej tematycznej wtórności.
Skąd bierze się tak duża popularności powieści tego pisarza? Książki Twardocha są przede wszystkim o ludziach, a dopiero na innym piętrze znaczeń, o ideach. Ich portrety, niekiedy nakreślone ze szczegółowością, innym razem niewyraźne, to soczewka, w której ukazana jest skomplikowana rzeczywistość powojenna. Konflikt zbrojny jest tu również przywołany przez pryzmat indywidualnych losów, subiektywnych odczuć, wyrywkowych zdarzeń. Autor „Króla” nie szafuje ocenami, nie szufladkuje napotkanych jednostek na z góry dobre lub złe. Nacisk kładzie na uwidocznienie absurdalności sytuacji, w której ludzie żyjący wcześniej w harmonii i w zgodzie z własnymi przekonaniami, zostają pozbawienia tak ważnych dla nich fundamentów. Szczepan Twardoch odsłania przed nami wątek zagubienia tożsamości, ale także, a może przede wszystkim, kwestię przemocy wobec konkretnej mniejszości narodowej. Autorowi udało się uchwycić coś bardzo ważnego - atmosferę traumy, w której pomimo poczucia głębokiej pustki, ludzie wciąż starają się aktywnie walczyć.
„Pokora” to nie kolejna gorąca nowość, która za pół roku zginie w niepamięci. Mogę powiedzieć śmiało, że przeczytałem książkę interesującą i frapującą. Interesującą, bo czyta się zachłannie. Frapującą, bo język, montaż, obrazowanie – czyni treść zaskakującą. Pisarz konstruuje swój tekst klarownie, nie komplikuje go ponad to, co dobrze już znamy z jego wcześniejszych dzieł. Doskonale wie, że jest ona przeznaczona dla szerokiego grona odbiorców, a nie wyrobionych literacko jednostek. Jednocześnie nie idzie też na łatwiznę – jego świat jest wiarygodny między innymi dlatego, że został oparty na dobrze udokumentowanych źródłach. Wszystko to sprawia, że „Pokora” jest prawdziwa i żywa. Została pozbawiona moralizatorstwa oraz pisania pod konkretne oczekiwania ludzi. To książka wyrastająca z serca człowieka, dla którego śląskość jest czymś arcyważnym. I już tak na marginesie – „Pokora” jest napisana bardzo filmowo. Tak jakby pisząc ją, Twardoch przygotowywał grunt pod kolejny serial, a może nawet film. I właściwie czemu nie? Ja w każdym razie, chętnie bym go zobaczył.