Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 328
Oprawa: miękka
Premiera: 12 września 2018 r.
Poczułem się oszukany. Bułgarski
pisarz nadał swojej najnowszej książce tytuł „Fizyka smutku”, liczyłem więc na
beletrystyczną transmisję naukowych danych na fundament fabuły. Ta książka
powinna się poddawać określonym prawom, mieć ułożoną, matematycznie dopracowaną
strukturę. Tymczasem u Gospodinowa nic nie jest linearne ani pewne, akcja
przechodzi płynnie z jednej przestrzeni w inne, jeszcze bardziej nieokreślone. Zresztą
to bardziej zarysy wydarzeń, przesłonięte mgłą niepewności wspomnienia, niż
realne i namacalne epizody z życia. „Fizyka smutku” oparta jest na wyrazistym
kontraście – autor stawia w centrum swoich dociekań czas, który jednocześnie
jest zagadką, swoistym ciągiem niewiadomych. Pojęcie przemijania i trwania
zajmuje bułgarskiego pisarza od dawna. Jego bohater, podobnie jak on kilka lat
wcześniej, stale próbuje wymknąć się zapomnieniu. Oboje wykorzystują do tego
podobne narzędzia, różniące się jedynie intensywnością doznań oraz
fantazyjnością. I tak Gospodinow uruchomił projekt „Przeżyłem socjalizm”, czyli
platformę internetową, na której zbierał wspominki sprzed 1989 roku, dalej
przefiltrowane i opublikowane w postaci książki. Jego celem było zebranie
osobistych historii, które w połączeniu oddały by obraz kolektywnej
komunistycznej rzeczywistości, uchroniły by te doświadczenia od śmierci. Tak
samo czyni jego bohater, który wcielając się w różne istoty, przemierzając
odmienne miejsca i czasy, stara się przywrócić pamięć o tych, którzy już poddali
się nieubłaganym skutkom działań kalendarza.
Gospodinow swoją historię rozpoczyna od cytatów klasyków – Pessoi, Borgesa
i Flauberta. Jest więc erudycyjnie już od początku, tym razem jednak uczucie
obcowania z czymś wielkim nie będzie stopniowo opadać wraz z rozwojem treści,
ale wręcz odwrotnie, mądrość będzie tu się potęgować z tempem geometrycznym. A
wszystko przez bohatera, jego niespotykaną właściwość i niewidocznego
towarzysza – Gaustyna. Narrator jest małym chłopcem obdarzonym niezwykłym
darem. Potrafi przenikać do cudzych myśli, ale nie w sposób dobrze nam znany z
amerykańskich komedii romantycznych, podrzędnych thrillerów czy sztuki
hipnotyzerskiej. Gospodinow daje swojej postaci umiejętność całkowitego wejścia
w odmienny świat. Ten widzi oczami innych, słyszy niedochodzące do jego uszu
dźwięki, współodczuwa ich smutek, ból czy szczęście. Ta metamorfoza ma swoje
odzwierciedlenie także w warstwie narracyjnej, gdzie relacja trzecioosobowa
zmienia się w pierwszoosobową. I tak przeskakujemy z historii na historię, jak
dawniej bohater Potockiego co i rusz wodzony za nos przez swoich rozmówców.
„Fizyka smutku” nie jest jednak konstrukcją szkatułkową, a raczej piętrową,
taką frazą, która nigdy nie zmierza w jednym kierunku, rozgałęzia się na wiele
możliwości. Odzierając Gospodinowską narrację z tułaczej podmiotowości,
otrzymujemy wielowymiarową wędrówkę. Odwiedzamy więc hiszpańską corridę, dom
wiekowej już kobiety w czasach wojny, niezbadaną przyszłość po potencjalnej
apokalipsie i wiele innych przestrzeni, tyleż rzeczywistych co wyimaginowanych.
Bohaterem pierwszoplanowym staje się więc nie człowiek, lecz przestrzeń, z
przynależną mu chwilą. Nie jest więc to przestrzeń określona jak kadr z filmu,
ale swego rodzaju projekcja, element wyobraźni. Ten metafizyczny przestwór
zmienia się w „Fizyce smutku” w mityczny labirynt. To miejsce tajemnicze,
niejednoznaczne, ale stanowi także element gry z czytelnikiem.
Książka Gospodinowa
nie jest eksperymentem, to raczej literacka hybryda, efekt wieloletnich
dociekań autora. Twórca „Powieści naturalnej” od początku swojej kariery z
zapałem i wystudiowaną penetracją analizuje pojęcie literackości. Bez skrupułów
przekracza granicę przyjętych konwencji i kreuje wizje eklektyczne, nie dające
się przypisać odpowiednim gatunkom i prądom. Ten zabieg powiela w każdym swoim
kolejnym dziele prozatorskim czy poetyckim, dostrzec możemy go we wczesnych
zbiorach wierszy, tudzież późniejszych mistyfikacjach literackich. Taka też
jest „Fizyka smutku”, bardziej przypominająca chodzenie po wodzie, niż po
udeptanej ścieżce. Tu nigdy nie wiesz kiedy zaczynasz się zanurzać, nie masz
pojęcia czy trajektoria którą obrałeś, jest optymalna, ani czy w ogóle
dokądkolwiek cię doprowadzi. Jak w labiryncie, ciągłe mylenie tropów i
interpretacji. A właśnie symbolika labiryntu ma tu znaczenie kluczowe,
aczkolwiek nie jest to jedyny metaforyczny pierwiastek tej opowieści. Bohater
Gospodinowa, niezależnie już czy będący w centrum czy na uboczu własnych
doświadczeń, swoją nietypową relację oplata postacią Minotaura. Rozpoczyna się
niewinnie, od wcielenia się w dziadka, który snując się po targu, słyszy
dochodzące z namiotu okrzyki reklamujące niecodzienną atrakcję. Później
Minotaur powraca kolejno w postaci dwunastoletniego chłopca opuszczonego przez
siostrę i samego autora wspominającego swoje dzieciństwo. Tam też rozpoczyna
się proces tworzenia kapsuły stworzonej z wielu historii. Do głosu dochodzi też
ewolucja, bowiem narrator będzie rósł wraz z opowieścią. Jego umiejętności będą
się zmieniać pod wpływem zewnętrznych bodźców. Podmiot czuje się jak Kolumb na
nieznanych sobie przestworzach. Wszystko go zadziwia, wydaje się nowe,
znaczenie ma każdy szczegół, każda porada. A wszystko to w nieco przytłumionych
barwach, leżące gdzieś między wrażeniem świeżości, ponowoczesności poetyckiej mowy
a jakimś tchnącym wiekami literatury aforyzowaniem.
Narracja
bułgarskiego pisarza jest
pocięta i fragmentaryczna, ale przy tym zadziwiająco spójna. Nie ma w sobie nic z epizodyczności,
cały przedstawiony konstrukt jest przemyślany i celowy. Owa fragmentaryczność
oddaje w sposób przekonujący destrukcję świata emocjonalnego bohatera. Mimo postmodernistycznej
formy, fraza pełna jest tradycyjnej tęsknoty, którą w przewrotny sposób
podkreśla właśnie użyta forma. Kwintesencja dociekań wydaje się być ukryta nie
tyle w samej opowieści, ile w przemilczeniach. Pauzy podkreślają ostatnie,
zazwyczaj kluczowe słowa w rozdziale czy akapicie. To taka myśl, nad którą
warto się zatrzymać i skupić. „Fizyka smutku” pełna jest pięknych i mądrych
zdań jakby żywcem wyjętych z umysłu wielkiego filozofa. Siła tej formy wynika
nie tylko z umiejętności posługiwania się językiem, a także z bujnej wyobraźni
autora "Schronu przeciwczasowego", lecz również z autobiograficznego podkładu. U Gospodinowa jak mantra
ciągle powraca postać młodego pisarza, są też przodkowie i bułgarska
rzeczywistość lat 70-tych. A wszystko to tworzy swoistą strategię artystyczną i
jednocześnie autoterapeutyczną. „Fizyka smutku” niesie w sobie ukrytą, intymną
historię, która pod płaszczem wielkich fundamentalnych dla życia tematów, jest także
egzystencjalnym monologiem o bycie.
Gospodinow
w jednym wywiadów powiedział, że swoje pisanie zawdzięcza strachowi. Dotyczy to
pewnej anegdoty z jego młodego życia, podczas którego męczył go powracający
koszmar. Jego najbliższa rodzina została uwięziona na dnie studni, a on, będąc
na górze, mógł tylko stać i biernie przyglądać się tej rodzącej się na jego
oczach tragedii. Bał się spać, gdyż wiedział, że w krainie marzeń zamiast
błogiego odpoczynku, czeka go familijny dramat. Ze swoich utrapień zwierzył się
babci „babciu, śniło mi się coś strasznego, a babcia, która żyła w
tamtym świecie, świecie mitów i magii, powiedziała, że pod żadnym pozorem nie
wolno mi nikomu opowiedzieć tego snu, bo wypowiedziany się ziści. Byłem więc
zmuszony znaleźć jakiś sposób, żeby jakoś go opowiedzieć, wyrzucić z siebie, a
jednocześnie nie nadać mu siły sprawczej. I tak, ponieważ dopiero co nauczyłem
się pisać, zapisałem go. Ze strachu. Przeciwko strachowi”. To dziecięce
napięcie powraca w prozie Gospodinowa. W „Fizyce smutku” autor kilkukrotnie
odwołuje się do pojęcia apokalipsy, tworzy listę niezbędnych przedmiotów, które
mogą mu pomóc w innym świecie, analizuje kształt rzeczy i kondycję społeczności
po nieuchronnym kataklizmie. Trwoga przybiera tu też inne odcienie – mijający
czas, niezrozumienie, utrata, zezwierzęcenie, a przede wszystkim wiara, że
przetrwać może tylko to, co zapisane.
Gospodinow
stworzył książkę kompletną, istny wehikuł, który potrafi zatrzymać czas.
Historia raz pędzi, by po chwili zatrzymać się i oddać poetyckiej refleksji.
Jest w tej prozie siła filozoficzna i głębia egzystencjalna. „Fizyka smutku” to
tak naprawdę metafizyczna wizja istoty życia, artystyczny projekt przekonujący
swoją konstrukcją i stylistyczną finezją. Co ważne, jest to też książka wielu
opowieści, a każda z nich niesie w sobie ducha człowieka, nie jest oderwana od
tego, co znamy z codzienności. Dzięki temu jest nam bliższa, znajoma, mimo że
ukryta się za onirycznym filtrem. Jedna z najlepszych książek omówionych w ostatnich latach na blogu książkowym Melancholia Codzienności!
Poczułem się
oszukany. Bułgarski pisarz nadał swojej najnowszej książce tytuł „Fizyka
smutku”, liczyłem więc na beletrystyczną transmisję naukowych danych na
fundament fabuły. Nic z tego. To czysta metafizyka, a śladowe odwołania do
jednej z kluczowych dziedzin wiedzy służą jedynie myleniu śladów, są zabawą konwencją,
chwilowym pomysłem na rozwój miniopowieści. Poczułem się zatem oszukany, bo
liczyłem na dobrą powieść. Zamiast tego otrzymałem prawdziwą księgę
wszechrzeczy, coś, co moją artystyczną duszę wypełniło po brzegi. Uwielbiam być
tak oszukiwanym!
Ocena: