Liczba stron: 448
Oprawa: miękka
Premiera: 25 września 2018 r.
John Steinbeck to jeden z najpopularniejszych amerykańskich
powieściopisarzy w historii. W 1940 roku jego książka „Grona gniewu” otrzymała
Pulitzera, zaś w 1962 roku za „realistyczny i poetycki dar, połączony z
subtelnym humorem i ostrym widzeniem spraw społecznych" został uhonorowany
literackim Noblem. Wśród jego głównych literackich osiągnięć wymienić należy „Na
wschód od Edenu”, „Tortilla Flat”, „Myszy i ludzi” i „Ulicę Nadbrzeżną”.
„Była raz wojna. Bomby poszły” to wyjątkowa w dorobku pisarza pozycja.
Pierwsza jej część to zapis zdarzeń, jakich świadkiem był autor podczas pracy
korespondenta wojennego. Podążamy za amerykańskimi żołnierzami we wszystkich
ich wojennych czynnościach. Steinbeck z równą pasją opisuje bohaterskie czyny, jak
i rzeczy pozornie mało znaczące – jedzenie, rozmowy, stroje, klimat, sprzęt.
Jego opracowanie, poczynione na zamówienie dziennika New York Herald Tribune, warto
poznać ze względu na drobiazgowy i przepełniony humanizmem opis drobnych,
codziennych spraw, które towarzyszą wojnie. W oczach Steinbecka walki na
frontach Wielkiej Brytanii, Afryki Północnej i Włoch, przybierają wymiar
indywidualnej pożogi, ciągłego niepokoju o dobro swoje i kraju. Jest to relacja pozbawiona nazwisk
dowódców, głośnych bitew czy kontrowersyjnych epizodów. Nie znajdziemy tu
brudu, krwi czy głodu. To raczej patetyczny opis wojennych dziejów tworzony ku
pokrzepieniu serc czytelników, wartościowy jednak o tyle, że ukazuje los i
różne sposoby radzenia sobie z wszechogarniającym złem.
Druga narracja została podzielona na dziewięć części. Pierwsza z nich –
Bombowiec – zawiera ogólny opis budowy i możliwości bombowca B17-E, zwanego
Latającą Fortecą. Znajdziemy w nim także określenie różnic między opisywanym
modelem, a drugim powszechnie wykorzystywanym podczas wojny typem bombowców – B-24
Liberator. To także w tym rozdziale zamieszczono opis procesu przyjmowania
rekrutów – od drobiazgowego wypunktowania proceduralnych obowiązków, aż do wnikliwych
opisów badań i analizy predyspozycji. Kolejne siedem części ogniskuje się wokół
literackiego odtworzenia różnych typów osobowościowych i odmiennych metod
szkolenia poszczególnych członków załogi (bombardiera Billa, pilota Joe, strzelca
pokładowego Ala, radiooperatora Harrisa, mechanika pokładowego Abnera i
nawigatora Allana). Poznajemy więc zakres zadań, jakie muszą oni wykonywać
każdego dnia szkolenia, wnikamy w ich skórę, aby samemu poczuć detale ich
pracy, słuchamy relacji na temat małych radości, tęsknoty za bliskimi,
problemów z utrzymaniem dyscypliny. W ostatnim rozdziale Steinbeck snuje
domysły i spekulacje dotyczące pracy załogi podczas przyszłych misji. To bardzo
prognostyczna i skłaniająca to działania część.
„Bomby poszły” powstały na zamówienie Amerykańskich Sił Powietrznych dla
celów werbunkowych. Autor przygotowując się do swojej pracy odwiedził bazy i
lotniska ASP w Teksasie, Luizjanie, Kalifornii, Illinois i na Florydzie.
Każdego dnia wstawał o piątej rano, by rozpocząć szkolenie z członkami załogi
bombowca B-17E. Towarzyszył nawet pilotom w kokpicie, aby z jeszcze większą
drobiazgowością oddać majestat tego zadania. W ten sposób rodziło się dzieło ze
wszech miar propagandowe, celowo napisane zwykłym i potocznym językiem, który
miał przemawiać do matek i ojców w całym kraju. Steinbeck z wręcz baśniową
prostotą ukazuje odrodzenie swojego kraju w obliczu realnego, militarnego
zagrożenia. Wiele jest tu zdań motywujących i wychwalających system – „mamy
najlepszych na świecie kandydatów na strzelców (…) wystarczy tylko poddać ich
szkoleniu, dzięki któremu będą mogli w pełni wykorzystać możliwości
współczesnej broni”. Pisarz tworzy
niepokojące sceny sięgając do perspektywy aspektu czysto ludzkiego. Ostrożnie
ujawniając kolejne fakty, wykorzystuje szczegóły narracji, by dozować napięcie.
Jest więc to książka dotykająca moralnego sedna wkładu Ameryki w dzieło wojny i
świadectwo przełomowego okresu w historii USA.
Autor książki „Na wschód od Edenu” był zapalonym pacyfistą, wierzył w
możliwości pokojowego rozwiązania konfliktu. A jednak, po wydarzeniach z 1941
roku do głosu doszedł patriotyzm. Steinbeck stał się narzędziem w rękach
amerykańskiej propagandy. Choć nie mógł wiedzieć, że ludzie których nakłania do
wstąpienia do sił powietrznych zabiją tysiące cywilów i zrzucą bomby atomowe,
trudno wybaczyć mu tę pomyłkę. Być może „Bomby poszły” są rolls-roycem w
kategorii literatury propagandowej, trudno jednak czyta się je dzisiaj, mając w
zanadrzu wiedzę, do czego ta książka się przysłużyła. Hemingway powiedział kiedyś, że wolałby raczej uciąć sobie trzy palce u
ręki, którą rzuca, niż napisać taką książkę. To bardzo kategoryczna opinia, ale
moje wrażenia są bliższe właśnie niej, niż zachwytom. Doprawdy trudno mi
uwierzyć, że to książka tego samego Steinbecka, który z taką wrażliwością
opisywał losy pokrzywdzonych warstw społecznych w „Gronach gniewu”.
Można zatem „Była raz wojna. Bomby poszły” przeczytać, chociażby po to, aby
poznać inną stronę Noblisty. Z pewnością znajdziemy w niej ciekawy obraz
rzeczywistości sprzed wielu lat. Wartość
faktograficzna, pozostaje jednak jedną z niewielu jej zalet. Książka razi afektownym,
banalnym językiem i wieloma przemilczeniami. O ile pierwsza część ma w sobie
dokumentalny zapał i witalność, o tyle druga jest już czystym żartem z
inteligencji czytającego, celowo wykreowanym mirażem dla osiągnięcia
określonych postaw. Tym razem nie polecam.