Wydawca: Forma
Liczba stron: 122
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: listopad 2024 rok
Krzysztof Maciejewski to autor, który bawi się literaturą niczym wprawny iluzjonista – pokazuje nam rzeczy, które wydają się znajome, po czym jednym ruchem wywraca je do góry nogami, serwując fantasmagoryczne, niepokojące wizje. Jego najnowszy zbiór opowiadań zatytułowany „Dwadzieścia jeden” to podróż przez światy, które pozornie są odbiciem naszego życia, ale widzimy je w lustrze, które pękło na tysiąc kawałków.
Już od pierwszego opowiadania wiemy, że nie będzie tu miejsca na komfortowe czytanie. Maciejewski nie szuka sensacji – jego narracje zaczynają się w prozaicznych sceneriach, w piwnicach, przy kuchennych stołach, na dermatologicznym oddziale. Dopiero wtedy autor wprowadza elementy niesamowitości, które rozbijają rzeczywistość jak wściekły młot. Jakby ktoś zaprosił Kafkę do współczesnego horroru bizarro – niepokój czai się w najbanalniejszych szczegółach.
Weźmy choćby „Lalki pana Plumma”, gdzie niewinny fetysz kolekcjonowania lalek przemienia się w klaustrofobiczną opowieść o narastającym szaleństwie. Albo „Miasto Fregoliego”, które pod płaszczykiem opowieści o zdradzie skrywa duszny klimat psychicznego rozkładu i ucieczki. To historie, które najpierw cię wciągają, a potem nagle zaciskają się na twoim sercu, zostawiając cię z dreszczem na plecach.
Choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że „Dwadzieścia jeden” to mroczna, ponura antologia, prawdziwi czytelnicy Maciejewskiego wiedzą, że jego literacki geniusz tkwi w balansie między grozą a przewrotnym humorem. „Rycerze w opresji” to przykład tego, jak autor z uśmiechem na twarzy rozbija nasze oczekiwania wobec epickich pojedynków i średniowiecznych bohaterów. Rycerze, zamiast krwawych walk, muszą zmierzyć się z prawniczym absurdem – polisy ubezpieczeniowe uniemożliwiają im spełnienie swojego obowiązku. Czy to satyra na biurokrację? A może parodia rycerskich ideałów? Maciejewski pozostawia nam pole do interpretacji, ale jego ironiczny uśmiech wyraźnie czuć w tle.
Podobny efekt wywołuje „Fruwająca dusza” – historia kobiety, która na pozór tkwi w domowych obowiązkach, ale jej myśli latają po makabrycznych scenariuszach podsycanych przez telewizyjne newsy. To naprawdę ciekawa i udana wiwisekcja współczesnego lęku wywołanego natłokiem informacji.
Maciejewski porusza się po literackich konwencjach jak tancerz po zawiłym układzie choreograficznym. W jego opowiadaniach znajdziemy elementy grozy, absurdalny surrealizm, filozoficzne rozważania, a nawet dekonstrukcję klasycznych form. „Dachau doggin” łączy brutalność z powojenną traumą, a „Ustawiacz znaków” to niemal egzystencjalny traktat o samotności. Każda z tych historii jest jak małe lustro – raz pokazuje ci siebie, raz odbija w krzywym zwierciadle społeczeństwo.
Nie sposób nie wspomnieć o języku. Maciejewski jest pisarzem niezwykle precyzyjnym. Każde zdanie zdaje się wyważone, każda metafora na swoim miejscu. Autor puszcza oko do czytelnika, wplatając subtelne nawiązania do popkultury, filozofii, czy psychologii (a Freud i Jung w tle tylko przyklaskują). Nawet w mroku i grotesce jego pisarstwo ma lekkość, która sprawia, że czyta się go z prawdziwą przyjemnością.
W jednym z tekstów pisze tak „kartka papieru jest białą plamą na mapie i ode mnie zależy, jakie nazwy nadam losom, rzekom i górskim szczytom”. Jak mówi, tak też robi, a nam nie pozostaje nic innego, jak oddać się tej literackiej mozaice - różnorodnej, nieprzewidywalnej, czasem zabawnej, czasem przerażającej. Jasne, będziemy tu czuć pewien dyskomfort, bo nasze przyzwyczajenia każą szukać gotowego i klarownego scenariusza. Nie wszystkie miniatury przypadną nam też do gustu. Maciejewski udowadnia jednak, że granice między rzeczywistością a koszmarem są cienkie, a literatura może być dobrym polem do eksperymentu. To książka dla tych, którzy nie boją się stanąć twarzą w twarz z własnym niepokojem – i wyjść z tego z uśmiechem pełnym zadumy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz