Recenzja "Wrocławska Abrakadabra" Gabriel Leonard Kamiński

"Wrocławska Abrakadabra" to nowy zbiór opowiadań Gabriela Leonarda Kamińskiego
Wydawca: FORMA

Liczba stron: 128


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: wrzesień 2024 rok

„Mieszkaniec budki telefonicznej, która okazuje się magicznym konfesjonałem, pisarz zamieniający się miejscami z bohaterem swojego niedokończonego opowiadania, chłopiec zakopany żywcem, by pobić rekord w przebywaniu pod ziemią bez powietrza, cudowne jednookie dziecko, które spojrzeniem rozpala ogniska i świat, płomienne egzorcyzmy nad wanną wódki, szalona miłość małego Fiata 126p do Syrenki 102” – tak właśnie wydawca zachęca z okładki do przeczytania zbioru opowiadań „Wrocławska Abrakadabra” Gabriela Leonarda Kamińskiego. Już na starcie uspokajam. To nie jest kolejny tom, o którym powiemy, że forma przerosła treść. Nic z tych rzeczy. Autor doskonale wie dokąd dąży i jakie środki są mu potrzebne do osiągnięcia celu.

Na pierwszy rzut oka „Wrocławska Abrakadabra” to szalone, energetyczne studium dojrzewania na ulicach stolicy Dolnego Śląska, przyrządzone z ciętą ironią i doprawione barwnym absurdem, który przebija się przez szarą codzienność. Wczytując się w kolejne historie dostrzegamy jednak nowe warstwy. Zaczynamy rozumieć, że pociąg jadący za szybko i nie zatrzymujący się na stacjach, jest wielowymiarową metaforą kapitalizmu, życia rodzinnego, mediów, polityki, czy czegokolwiek, co mamy obecnie w głowie. Albo w innym miejscu, gdy młody bohater wchodzi w biznes z ‘duchem z tunelu’. Trudno nie dostrzec w tym tekście obrazu współczesnego nam człowieka, z jego materialnymi potrzebami, koniecznością doświadczania ekstremalnych bodźców czy chęcią ucieczki od szarej codzienności.

W tych dziesięciu opowiadaniach znajdziemy świat urzekający, ale też zwodniczy. Niby to wszystko jest surrealistyczne, trochę baśniowe, może nawet magiczne, ale przecież nie pozostaje oderwane od świata okrutnie realnego. Jest tu chociażby wątek podpalenia żydowskiego zakładu krawieckiego czy wtrącenia dziecka do radiowozu w związku z uczestnictwem w manifestacji. W ogóle to utwór „Kiedy sprzedałem Polskę za złotówkę” uważam za przepiękny i poruszający. Gabriel Leonard Kamiński odmalowuje w nim smutny los chłopca, który przez powracającą chorobę (można ją odczytywać symbolicznie), nie może dostosować się do oczekiwań nauczycieli oraz systemu oświaty. Aby nie trafić do bidula postanawia tworzyć i rozdawać ulotki z tytułowych hasłem. Jego młodzieńcza naiwność i dobra wola trafiają na bezwzględną machinę polityki. Jest to w jakimś sensie fantastyczne, chociaż ostatecznie dotyczy spraw bardzo przyziemnych. A ile w tym wątków do dyskusji: postawa matki, kuratora, dyrektora, manifestantów, policji czy wreszcie dziecka.

„Wrocławska Abrakadabra” to doskonała lektura dla polskiego czytelnika. Trochę zabawna, czasami przerażająca, innym znów razem dotykająca najczulszych strun. Przyjemność z lektury wypływa wprost z nieokiełznanej wyobraźni autora, ale także z talentu – tak do pisania, jak i komponowania. Skojarzenia z Henrim Michaux, Bruno Schulzem czy ekscentrycznością bohaterów Kaurismäkiego są nieprzypadkowe. Ostatecznie całość okazuje się misternie zaplecioną przypowieścią o polskiej duszy, o młodości, o przeszłości, sprawiedliwości także o przemijaniu, istocie trwania tu i teraz czy bezradności. Świetny zbiór, daleki od tego, co dzisiaj popularne i promowane.