Wydawca: SAGA Egmont
Liczba stron: 198
Format: epub
Powieść „Apokalypsis ‘89” została wydana w 2010 roku. Czytanie jej po 13 latach od premiery nie ujmuje nic z wymowy. Autor wykreował ciekawy portret człowieka zmierzającego do upadku, tytułowej apokalipsy. W tym sensie należy jego losy traktować jako traktat uniwersalny, niezależny od miejsca i czasu poznawania treści. Nieważne czy książkę przeczytacie w lato na Riwierze Tureckiej, czy podczas długiego zimowego wieczoru na Ziemi Baffina. Czy doświadczyliście na własnej skórze czym był komunizm, czy może urodziliście się w trakcie Olimpiady w Sydney. Czy jesteście wiekową kobietą, czy ojcem z małymi dziećmi. Ta książka będzie czytelna na każdej długości i szerokości geograficznej. Chociaż nie każdy podejdzie do niej z entuzjazmem.
Kością niezgody może być tu przede wszystkim postać głównego bohatera. Frencz, jakby to delikatnie ująć, nie jest człowiekiem zaradnym. Społeczeństwo oczekuje od mężczyzn tego, że będą w stanie podźwignąć losy nie tylko swoje, ale też najbliższej rodziny. W idealnym, stereotypowym modelu, facet ma zarabiać, by jego kobiecie żyło się lżej. To w jego gestii są remonty, dbanie o samochód czy załatwianie formalności związanych z rachunkami i umowami. Frencz jest zaprzeczeniem takiego stereotypowego mężczyzny. Choć pochodzi z inteligenckiej rodziny i otrzymał wyższe wykształcenie, z każdym dniem stacza się coraz niżej w hierarchii społecznej. Pięć spokojnych lat spędzonych w archiwum miejscowych Zakładów, jest szczytem jego zawodowych ambicji i osiągnięć. Po upadłości pracodawcy, zarabia na życie na bazarze, sprzedając książki ojca, prowadząc dział w lokalnej gazecie, albo próbując swoich sił w stróżowaniu. To wszystko jednak na nic, bo do codziennego wstawania i robienia tego ‘co należy’ trzeba mieć jakąś motywację i minimalne kwalifikacje, których Frenczowi brakuje.
Frencz to taki gość, którego pewnie nie chcielibyście poznać. Niby wprost nie obraża, nie wystawia na próbę, ale nie stara się też pomóc. Nie można mu ufać – nigdy nie wiesz, czy ci nie zarzyga włosów i nie ucieknie. To przede wszystkim człowiek kotwica. Z nim prędzej czy później każdy inicjatywa idzie na dno. Frencz ma też dwa poważne problemy: lubi topić swoje smutki w alkoholu oraz niekoniecznie ma ochotę przyjąć do wiadomości, że jest w tym coś złego. Sprawa jest o tyle zastanawiająca, że w dzieciństwie sam obserwował podobny zjazd z góry. Jego ojciec rozstał się z matką, po czym zamknął się w pokoju, pił, a w celu unikania kontaktów z bliskimi, oddawał mocz do butelek. W tamtych czasach jego zachowanie mocno irytowało Frencza. Czasami jednak jabłko niedaleko pada od jabłoni.
W życiu Frencza ważny jest też jego ‘syn’. Tak właściwie to nie wiemy czy nim jest. To potencjalne pokłosie jedynej nocy spędzonej z kobietą. Czy jednak doszło wtedy do zapłodnienia? Frencz zakłada, że tak. Właśnie dlatego chętnie podgląda młodego podczas jego codziennych zmagań w przedszkolu. Na więcej pozwolić sobie nie może, bo jako menel bez przyszłości, nie jest mile widziany przez swoją przelotną miłość. Kto zresztą chciałby kontynuować znajomość z osobą, która tak bardzo nie pasuje do kontaktów międzyludzkich? Która zamiast rozwiązywać problemy, krzywdzi. Patrzy więc na małego i trochę się martwi, bo ten grając w piłkę staje się pośmiewiskiem grupy. W jego przypadku przychodzi jednak zbawienie, przypadkowa bramka, która daje nadzieję na lepsze jutro.
„Apokalypsis ‘89” czyta się bardzo dobrze. Jarosław Maślanek doskonale rozumie czym jest redakcja. W książce nie ma zbędnych scen, wątków czy słów. Zwraca także uwagę filmowy montaż epizodów oraz fotograficzne ujęcie szczegółów. W pamięci pozostaje kiełbasa, stare urządzenie do wyrobu kapci, szarlotka, nigdy niewybudowany hotel czy przywołane już butelki, których zapach i brzdęk unosi się nad życiem Frencza. Może nawet w jakiś sposób je definiuje. Warsztatowo mamy więc tu pracę wykonaną na piątkę. Przyczepię się jednak do czegoś innego.
„Liczby ostatnie”, niedawno
wydana książka Jarosława Maślanka, jest powieścią dogłębnie przemyślaną,
wielowymiarową. To jedna z lepszych polskich powieści ostatnich lat. Na tym tle
„Apokalypsis ‘89” wydaje mi
się lekturą zbyt prostą, rozgrywającą się na niewystarczającej liczbie
poziomów. Nie kupuję też zabiegu wprowadzającego zależność losów Frencza od
wielkiej polityki. Właściwie upadek komunizmu, wielokrotnie pojawiający się w
treści, nie jest tu potrzebny. Powiem więcej, on wręcz przeszkadza, bo
sugeruje, że bohatera należy traktować jako figurę symbolizującą problemy
globalne. Nie tylko jako indywidualną drogę ku zatraceniu. A ile takich
Frenczów poznaliście? O ilu słyszeliście? Czy naprawdę absolwenci ekonomii marksistowsko-leninowskiej
mieli takie problemy ze znalezieniem zatrudnienia? Te pytania są właściwie
niepotrzebne. Ja chcę odczytywać losy Frencza jako specyficznej jednostki
doświadczonej przez życie. Jako człowieka przeraźliwie samotnego,
nieprzystosowanego, uzależnionego. Komunizm? Ok. Niemniej nie w tych proporcjach.
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Napisałem tu trochę o ojcu Frencza, jako o jednym ze źródeł jego późniejszej drogi życiowej. W książce jest też matka i to jej Jarosław Maślanek poświęca więcej miejsca. Wydaje się też, że jej obraz jest bodaj jeszcze bardziej przejmujący. Bohater mówi o niej MDWS (Mama Depresyjnego Wręcz Spokoju) i MZMN (Mama Zagłuszającej Myśli Nadaktywności), w zależności od fazy, w jakiej akurat się znajduje. To kobieta po nieszczęśliwym związku, handlująca na straganie skarpetami, ciągle namawiająca syna na szukanie swojego miejsca w życiu, dająca sobie radę nawet wtedy, gdy ciało odmawia posłuszeństwa. Bardzo niejednoznaczna postać, cicha bohaterka tej książki. Chciałbym dowiedzieć się o niej więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz