Wydawca: Forma
Liczba stron: 166
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Premiera: 2018 r.
Niewiele napisano dotąd o debiucie Jacka Bielawy, a
pewnie i niewiele zostanie już napisane, bo jest to proza niełatwa, momentami wręcz
destrukcyjna. Nie oferuje ani zaskakującej metaforyki (bo że każdy ma swój
Kościelec, wie bodaj każdy pełnoletni Polak), która zachęcałaby do dalszych, egzemplifikacyjnych
poszukiwań, ani tym bardziej gry z czytelnikiem, opartej czy to na łączeniu
odmiennych konwencji, czy też na tworzeniu piramid językowych. Bielawa jest
zimny i ciernisty, ale wcale nie chaotyczny. I chociaż najłatwiej byłoby
powiedzieć, że podąża ścieżką wytyczoną z jednej strony przez Petrę Hulovą
(„Macocha”), z drugiej przez Marcina Wichę („Rzeczy, których nie wyrzuciłem”),
to nie jest skłonny ani do alkoholicznych wynurzeń tej pierwszej, ani do
niedającej się unormować frazy drugiego. Bielawa jest hermetyczny inaczej:
przez swoje opanowanie, przez konsekwentne trzymanie się konstrukcyjnego
szkieletu powieści, wreszcie przez refrenowość istoty dzieła, posuniętą
znacznie dalej, niż u wspomnianych autorów.
Tekstowa strategia, która nie okazuje się nigdy
przegadaniem, dziwić może najbardziej, bo nie ma w tej książce czegoś, o co
zwykle łatwo oskarżyć debiutanta: pustosłowia, banalności, czytelnego odwołania
do autorytetów, przekroczenia granicy dobrego smaku. Od samego początku utworu,
albo nawet wcześniej, od motta („Bóg umarł, Nietzsche umarł, i ja też nie czuję
się za dobrze) , proza Bielawy sytuuje się już poza tą granicą i z każdą kolejną
stroną nie robi nic, żeby czytelnika utrzymać w książce, zachęcić do leniwej
lektury, wejść z nim w emocjonalną relację. Większość odbywa się na poziomie
jednego afektu: odczucia nieprzyjemności i osamotnienia. Jest udręka,
jadowitość, gburowatość, kąśliwość, które od początku odwołują się do
masochizmu czytającego, narzucają mu się i wymuszają na nim uległy stosunek
wobec historii. To wszystko jest tak spójne i konsekwentne, że nie wypada
odczytać tego inaczej, niż jako debiut wyjątkowy, erudycyjnie zapełniony po
brzegi. Bielawa bombarduje nas symptomami śmierci, prowadzi nas przez ścieżkę
oczekiwania na rozstanie z życiem, a właściwie bardziej nawet, rozjeżdża
czytelnika nostalgicznymi, ale też pełnymi złości wyrzutami o to, że przyszło
mu trwać w tej pokręconej rzeczywistości.
Zapytacie, ale o co tak właściwie chodzi? Ano o
Feliksa, niespecjalnie zresztą dumnego z tego imienia. Feliks odniósł
niewątpliwy sukces zawodowy: jest właścicielem klubu fitness, który to sukces,
jest właściwie jedynym, co mu się w życiu powiodło. Jego pierwsza żona – B. –
nie może zajść w ciąże z powodu niewystarczającej męskości Feliksa. Tak oto
pojawia się pierwsza kłoda, niestrawna o tyle, że B. zamienia swojego
wysportowanego i ułożonego męża, na hydraulika. I chociaż nasz bohater znajdzie
sobie później substytut B. – E., co więcej, będzie miał z nią dziecko, nigdy
już pełnego szczęścia nie zazna. Jest bowiem jeszcze inna kłoda, a właściwie to
pień, albo nawet cały wycięty las. Ojcem Feliksa jest słynny kompozytor i
dyrygent, który realizując swoją karierę całkowicie odrzucił tradycyjny model
rodziny. Bohater „Kościelca” nie zna go osobiście, nie wie nawet czy żyje.
Zanurza się w świat fantazji o tym, jak mogłyby ich relacje wyglądać. Nie są to
bynajmniej wizje słoneczne, a raczej obrazy wiecznych pretensji i wyrzutów.
Feliks złości się na wszystko: na inspiracje muzyczne ojca, na współpracę ze
służbami bezpieczeństwa, na jego priorytety, a nawet stare mieszkanie. Spirala
niewypowiedzianych żalów prowadzi go do tytułowego Kościelca, czyli symbolu
wewnętrznej martwoty i nieuchronnej śmierci.
Postanowiłem napisać o tej książce, bo stawia ona
wyzwania, bo jest konsekwentna w swojej posągowej obojętności wobec cudu życia.
Także w apatii, z jaką wypowiadane są kolejne zdania, nie różnicę się od poprzednich
ładunkiem emocjonalnym ani rytmem. Rozdziały „Kościelca” zlewają się w jeden,
niedający się przekroczyć mur, w ścianę pozbawioną okien, w przeszkodę, której nie
sposób przekroczyć, bez posunięcia się do autodestrukcji własnego ja. I to jest
fascynujące, że można być tak konsekwentnym w budowaniu deficytowego bytu, tak
wytrwałym w zachowywaniu prozy poza wszelkim efektem sztuczności i salonowości,
tak zaufać tej traumie, żeby pozwolić jej opanować całą książkę. Dramatyczna
proza jest najwyraźniej odpowiedzią na szalone czasy: nawet nie
przeintelektualizowaną filozofią, ukrywaną między słowami, ale raną i fałszem
samym w sobie, pozbawionym teologicznej mocy. Bielawa zdaje się nam mówić, że
trudno budować swoje marzenia, swoją rodzinę, gdy nie przetrawiło się okaleczeń
z młodości. Tak właśnie tworzy unikatową, oniryczną i niewygodną spowiedź
człowieka, którego trudno polubić. Bo właśnie taka ta powieść jest – bardzo
niewdzięczna i nieprzychylna czytelnikowi. Ale jednak w niej trwamy, co więcej,
ona naprawdę wciąga nas w wir swojej przygnębiającej logiki. Bielawa potrafił
znaleźć metaliterackie funkcje nieprzyjemności i tak skonstruować swój tekst,
tak go wycyzelować językowo, że odnosimy wrażenie jawnego naruszenia granic
naszej prywatności. Bo to już nie jest uniwersalność, to raczej intymność
naszego własnego ja.
Doskonałość
„Kościelca” wynika także z właściwego odwoływania się do elementów świata
przedstawionego. Całość zbudowana została na ważnych filarach – muzyce
klasycznej i motywach biblijnych. Pierwszy nadaje książce formę i tempo, drugi
służy do dekonstruowania mitów na temat męskości, pochodzenia i wartości
egzystencji. Ale oczywiście nie tylko, bo zakres poruszanych w książce tematów
jest szalenie różnorodny. Traficie tu na polityczne wątpliwości, na rozważania
o sile kobiecości, na biznesowe nowinki i artystyczne inspiracje. „Kościelec”
to też szalony, intertekstualny kolaż ludzkich przywar i ciągłego poszukiwania
tożsamości. Szczery, bezpośredni, mocny, celny i nie silący się na bycie
lekarstwem w jakiejkolwiek chorobie. To też dosadny monolog, odzwierciedlający
ponurą naturę człowieka. A najlepsze w tej książce jest to, że to o czym mówię,
to dopiero początek drogi interpretacyjnej, która może rozlewać się jeszcze na
wiele różnych stron.
Ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz