Liczba stron: 216
Oprawa: miękka
Premiera: 2018 r.
Są takie chwile, kiedy refleksje
na temat rynku wydawniczego bardzo silnie zaprzątają mi głowę. Odnosi się to w
szczególności do prozy polskiej. Gdy o niej myślę, przychodzą mi do głowy trzy
rzeczy. Po pierwsze awersja do opowiadań. Dotyczy to chyba zarówno pisarzy, jak
i wydawców. Brniemy w spójne historie, oczywiste, jednowymiarowe. Bo to się
przecież sprzedaje. A nawet, gdy już zmierzymy się z pisarzem innego kalibru,
gdy już te wszystkie ‘mankamenty’ zostaną wyeliminowane, gdy już historia
przedstawiona w książce będzie przemyślana, nadal będzie to powieść, co nie
jest oczywiście niczym złym, natomiast wpisuje się w długi ciąg publikacji
deprecjonujących wartość opowiadań (być może niechcący, ale jednak). Spójrzmy
na fakty, od początku roku wydano w Polsce raptem 4-5 zbiorów opowiadań, z
czego tylko jeden dotyczył debiutanta.
Druga sprawa to tematyka
prowincjonalna. Przyznajmy, że aktualnie niewielu artystów czy rzemieślników
pióra pozwala sobie na większe wyskoki wyobraźni: oderwanie od przyzwyczajeń,
tworzenie uporządkowanych chaosów, tekstów przekraczających ustalone granice. I
pewnie nie ma w tym nic złego, ale prowadzi do eskalacji poczucia czytelniczej
klaustrofobii. Mógłby ktoś zapytać: dlaczego na tej nieskończenie różnorodnej
planecie, pełnej nacji, języków, ustaw, japońskich mang, czeskiego piwa i etiopskich
czarownic, włoskich garniturów i jamajskich bębenków, drzew i podmorskich
stworzeń, my wciąż czytamy tylko o niewielkim ułamku przestrzeni i czasu,
jakim jest Polska po 2000 roku (mam tu na myśli beletrystykę)? Lub przed,
ale umówmy się, to zdarza się niezwykle rzadko i zazwyczaj wplecione są w nią
współczesne problemy ludzkości.
I jeszcze jedna przesłanka –
materiał źródłowy. Można odnieść wrażenie, że nasi prozaicy za główne źródło
inspiracji biorą codzienną prasę, internet czy trendy. Co w tym złego? W moim
odczuciu brak erudycji jest znaczącą przesłanką ograniczającą możliwości
tworzenia dzieł dobrych lub bardzo dobrych. A z roku na rok poziom
zagnieżdżenia się w wygodnych modnych tematach przybiera coraz bardziej
banalne, przerażające formy. Sięgają po nie już praktycznie wszyscy. A z tym
wiąże się też inny problem - brak pomysłowości. Liczba publikacji, w których
odnajduję zabawę kompozycją, wyraźny styl, czy symbiotyczny układ tekstu jest
doprawdy znikoma. Pomijam już tu wątpliwej jakości innowacje w stylu
wulgaryzacji wypowiedzi, instastory czy wspomaganie treści rysunkami. Prym
wiedzie literatura zaangażowana, moralizatorska, z silnie zaznaczonymi
zbeletryzowanymi elementami socjopolitologii.
Dość już jednak generalizowania. Piszę o tym
wszystkim, by podkreślić wyjątkowy charakter „Szkiców dla większej całości”,
które mogą uchodzić za odwrotność opisanych tendencji. Zbiór Sobiesława
Kolanowskiego, puszczony do druku już ponad rok temu, do tej pory nie doczekał
się ani należnego mu rozgłosu, ani nawet godnego wydania. A uwierzcie mi,
zasługuje i na to i na to. Bo chociaż nie jest tak przeszywający jak miniatury
Conrada, tak głęboki jak dzieła Borgesa, tak różnorodny jak formy Kereta, jest
to dzieło, które posiada określone reguły stanowienia. Pisarz z Piły twórczo
nagina zasady linearności i rzeczywistości, tworząc przemyślany i wzajemnie
uzupełniający się obraz człowieka w
stanie permanentnej fascynacji życiem. Choć bohaterów jest tu wielu, razem
tworzą jeden symboliczny obraz bytu unoszącego się ponad troski doczesności.
Oto jedenaście opowiadań zamkniętych kompozycyjną
klamrą. Ta klamra ma tu duże znaczenie, bowiem dobitnie pokazuje, że to kim
jesteśmy na co dzień, niewiele różni się od pracy manekina w sklepie
odzieżowym. Zamiast jednak wytykać nam nasze ludzkie słabości, Kolanowski
pokazuje człowieka odartego z jego masek. Jego bohaterowie nie myślą o pracy,
nie przewijają niemowląt, nie martwią się o to, czy starczy środków do
pierwszego. Oni świadomie szukają w swoich istnieniach czegoś więcej. Raz
będzie to zwykła rozmowa przy kawie i herbacie o semantyce, naturze ucieczek
czy nadziei („Wielki plan rozproszenia”), innym razem próba podjęcia debaty w
rozpadającym się związku (Perpetuum Mobile), jeszcze później próba
zdefiniowania obecności innej istoty, która chodzi za tobą krok w krok
(„Ksawery, który rozmawiał z aniołem”)., czy wreszcie prosta nastrojowa
historia, o graniu na dachu na gitarze („Szkice dla większych całości”). Jest w
tych opowiadaniach wiele mądrości, ale też całkiem sporo fantazji. Nie są to
bowiem światy namacalne, a raczej pocztówki z innych wymiarów, które jak
wspomnienia powracają do nas w różnych momentach życia.
Jednym z kluczowych elementów tych historii jest
ich umiejętne wyważenie. Obok absolutnie pięknych, filozoficznych traktatów o
życiu (moje ukochane „Wielki plan rozproszenia” i „Może kiedyś to przeczytasz”),
znaleźć możemy też proste, acz nieoczywiste opowieści o miłości („14 dni
zwykłych”), strachu przed wiadomością („Biała kartka”) czy aktywności
społecznej („Znaczenie róży”). Autor pisze nieskomplikowanym, codziennym
językiem, który w połączeniu z pobrzmiewającą z kart książki tęsknotą i
dynamiką samych historii, tworzy trudny do zapomnienia ciąg zdań, unoszący
umysł czytelnika do innego wymiaru rzeczywistości. „Szkice dla większych
całości” są tak dobre nie dlatego, że zostały stworzone jako jakaś
modernistyczna nowość, ale dlatego, że wyrywają się poza to, co tak dobrze
znamy z autopsji. Też dlatego, że Kolanowski ma wyjątkowy dar do mocnych
zakończeń. To widoczne jak w zwierciadle odbicia naszych marzeń i tajonych
myśli, doskonale podane i jeszcze lepiej skomponowane w spójną całość.
To naprawdę udany debiut, który niezasłużenie zaginął przygnieciony
nawałami nowości. Bardzo dobry w skali mikro (rozpatrując opowiadania
oddzielnie), jeszcze lepszy jeśli spojrzeć na niego w makroskali. Każda
historia jest inna, ma swoje indywidualne tempo, koloryt, atmosferę. A jednak
łącznie dopełniają jedną i tą samą większą prawdę o nas samych. Roberto Bolano
powiedział kiedyś, że „prawda jest taka,
że mając Edgara Allana Poe, posiadamy wystarczającą ilość materiału do
czytania”. Nie mogę się z nim zgodzić. Czytanie nadal potrafi pozytywnie
zaskakiwać.
Wspaniale napisana recenzja, dziękuję. I dziękuję informację o tym autorze i jego dziele, bo rzeczywiście trudno je dostrzec. Mam nadzieję, że to się zmieni.
OdpowiedzUsuńMariusz Mieczakowski
PS. Zna pan opowiadania Adama Bodora, dawno temu wydane przez Czarne? "Z powrotem do uszatej sowy". To jest zupełnie osobny kosmos... Bardzo byłbym ciekaw pańskiego zdania na ten temat.
Niestety nie miałem okazji czytać tego zbioru. Spróbuję go jakoś zdobyć i w wolnej chwili poznać :)
Usuń