Czas trwania: 1 godz. 58 min.
Kraj produkcji: Francja, Niemcy, Polska
Premiera polska: 22 marca 2019 rok
Cofnijmy się w
czasie o 59 lat. Dokładnie 4 kwietnia 1960 roku odbyła się premiera „Zezowatego
szczęścia”. Ta filozoficzna powiastka, jak piszą o filmie krytycy, jest jedną z
najważniejszych komedii w historii polskiego kina. Już na samym początku dzieła
widzimy taką scenę – gdy Jan Piszczyk otrzymuje kartę powołania do szkoły wojskowej
w Zegrzu rusza przez zdewastowaną Polskę. Kręte ścieżki losu pchają go do
opustoszałych koszar, gdzie znajduje mundur podchorążego. Zakłada go, przygląda
się sobie, podziwia. W tej właśnie pozycji zostaje podpatrzony przez
niemieckich żołnierzy, którzy wysyłają go do oflagu, mimo że jest cywilem.
W tym samym
roku, dokładnie 29 września we Włoszech, debiutuje inny film – „Kapo”. Ten
obraz, wyprodukowany przez nagrodzonego w Wenecji Złotym Lwem reżysera Gillo
Pontecorvo (za film „Bitwa o Algier”), opowiada historię nastoletniej żydówki
Edith, która przy udziale życzliwego doktora, uzyskuje pracę obozowego kapo.
Nowa funkcja i obowiązki, szybko biorą górę nad wrodzoną wrażliwością.
Przemiana Edith z niewinnej nastolatki w jeszcze jeden element machiny wojennej,
zapada głęboko w pamięci. Tak właśnie otoczenie potrafiło zmieniać zwykłych
ludzi – z uczynnych nastolatków, w bezwzględne tryby nazistowskiej ideologii.
Dlaczego
przywołuję tu te dwa dzieła? Wróćmy do czasów współczesnych. W 2017 roku swoją
premierę miał czarno-biały niemiecki film „Kapitan”, wyreżyserowany przez
Roberta Schwentke (na co dzień zaangażowanego w produkcję amerykańskich
blockbusterów). W jednej z początkowych scen widzimy Herolda (w tej roli Max
Hubacher) – niewinnego, delikatnego i zagubionego w okowach wojny szeregowego.
Gdy nadarzy się okazja ucieczki z okopów, nie zawaha się ani chwili. Podczas
drogi znajduje porzucone auto wojskowe, a w nim mundur hitlerowskiego kapitana.
Podobnie jak Bogumił Kobiela w filmie Andrzeja Munka, przywdziewa strój i tak
zostaje zauważony przez Freytaga (Milana Peschela), który bierze go za
kapitana. Ta scena, stanie się początkiem historii nowego życia Herolda. Życia
wypełnionego zawiścią, ciągłą walką i bólem. Brzmi znajomo prawda?
Film Roberta
Schwentke inspirowany jest autentyczną postacią Williego Herolda, który
zmieniając ubranie, zrekonstruował też swoją tożsamości. Bohater filmu to
człowiek bez kontekstów. Nie znamy jego historii, nie wiemy czemu uciekł, kto
go szuka, ani dokąd zmierza. Nie poznajemy jego upodobań, marzeń, słabych
stron. Nie wiemy nawet dokładnie, co dzieje się wokół niego, w makroskali.
Czujemy podskórnie, że nerwy w szeregach niemieckiej armii dotyczą kwestii
przegranej wojny, że dezercja dlatego jest tak bezwzględnie karana, bo stała
się, w obliczu klęski, bardzo popularna. Reżysera nie interesują więc wielkie
wydarzenia, a indywidualne dramaty, które mogą być wiarygodnie ukazane tylko w oderwaniu
od dziejów politycznych świata. Wojna jest więc w tym filmie tylko tłem, ale
tłem bardzo ważnym, bo dzięki małym znakom powoli odczytujemy kulisy wydarzeń,
które potrafią uzasadnić możliwość zaistnienia tak nieprawdopodobnej historii,
jak ta. W świecie owładniętym chaosem, istnieje wszak możliwość przypadkowego
wzbogacenia się, a co dopiero awansu w hierarchii wojskowej.
Ale tło i konteksty to jedno, a
istota dzieła to drugie. Herold, podobnie jak Edith w „Kapo”, zmienia się nie
do poznania. Jego losy są swoistą wiwisekcją ludzkiej podłości i okrucieństwa.
Schwentke wnikliwie portretuje człowieka owładniętego manią prześladowania
innych i czerpania przyjemności z zadawania krzywdy. Herold nie zna granic,
których by nie przekroczył, z lubością nagina zasady człowieczeństwa i jak
eksperymentator przygląda się tak wprawionej w ruch machinie zła. „Kapitan”
jest więc opowieścią ze wszech miar uniwersalną, próbą zmierzenia się z tematem
ciemnej strony ludzkiej psychiki. Tych wszystkich jej zakamarków, których
wolelibyśmy nie znać. Ale można też na ten film spojrzeć jeszcze z innej
perspektywy, jako na panoramę ludzkich zachowań, które podtrzymują opresyjny
porządek społeczny. Od bezdusznego konformizmu aż po bezwolność i potulność służbową.
Są więc tu odważni i ulegli, źli i dobrze, zwycięzcy i przegrywający, honorowi
i sprzedajni.
Doskonała jest w tym filmie gra aktorska. Mało ekspresyjna, wręcz
bressonowa, ale przy tym niezwykle wymowna. Znaczenie ma tu każdy delikatny
ruch twarzy, każde małe drgnięcie oka. Enigmatyczne postaci nie uzewnętrzniają
się, nie grają prostymi emocjami. Odkrycie ich wnętrza jest jak znalezienie
drogi w skomplikowanym labiryncie ludzkich losów. Idealnie przy tym współgra
praca kamery. Klimatyczne zdjęcia
Floriana Ballhausa uwydatniają brud i rozpad rzeczywistości. Jakość kadru
przywodzi mi na myśl filmy Pawlikowskiego, a portretowane przedmioty i
zdarzenia nadają filmowi niezwykle pesymistyczny klimat okresu wielkiego
bestialstwa.
Choć „Kapitan” nie jest kopią filmów Munka I Pontecorvo, czerpie z
nich garściami to, co warte uwagi. Dodaje w tej mieszance także coś od siebie –
wyjątkową estetykę i dbałość o dalszy plan. Podoba mi się tu psychologia
postaci, głębia przesłania, piękno kadru, wymowne aktorstwo, stylistyczny umiar
i zniwelowanie przemocy do koniecznego minimum. Schwentke potrafił stworzyć
mrożący krew w żyłach obraz upadku człowieczeństwa w perfekcyjnej szacie
wizualnej. To takie kino, które łączy artystyczną wizję z formalną
atrakcyjnością. Dobitne, bezkompromisowe, zaangażowane. Tak powinno się kręcić
filmy.
Ocena:
Raczej nie przepadam za takimi filmami :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com
Film z tych ambitnych, wspaniale go opisałeś, ale tym razem odpuszczam. Nie przepadam za takim klimatem w filmach i choć szanuję, to jednak szukam czegoś bez tak okrutnego tła.
OdpowiedzUsuń