Recenzja "Sekretne życie pobożnych kobiet" Deesha Phiylaw

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 192


Oprawa: zintegrowana

Tłumaczenie: Rafał Lisowski

Premiera: 24 maja 2023 rok

L. Doctorow, Do DeLillo, Philiph Roth, Annie Proulx, Michael Cunningham, John Updike – co łączy te nazwiska? Rzecz jasna fakt, że każdy z nich jest cenionym amerykańskim twórcą literackim. Ale nie tylko. Wszyscy są również laureatami nagrody Pen/Faulkner. To jedno z takich wyróżnień, które w Polsce nie jest specjalnie rozpoznawalne, ale dla czytelników z kraju Jerzego Waszyngtona znaczy bardzo wiele. Nie przez przypadek lista nagrodzonych aż roi się od wyrazistych głosów. W ostatnich latach triumfy święciły przede wszystkim powieści. Wyjątkiem jest Deesha Phiylaw i jej zbiór opowiadań Sekretne życie pobożnych kobietb. Po dwóch latach od przyznania lauru, Wydawnictwo Czarne zdecydowało się włączyć ten tytuł do nowej serii Opowiadań Amerykańskich. I choć jakościowo trudno je zestawiać z niesamowitą narracją Carson McCullers, nadal pozostają świetnym przykładem na to, jaka siła drzemie w krótkich formach.

Na „Sekretne życie pobożnych kobiet” składa się dziewięć historii. Opowieści o światach osobnych, mimo że zbudowanych na podobnych fundamentach. Zaglądamy w nich do życia i umysłów czarnoskórych kobiet. Jedne z nich piszą list do świeżo odkrytej siostry, inne podziwiają ciasto z brzoskwiniami, jeszcze następne poszukują bliskości w przygodnym seksie. Deesha Phiylaw koncentruje swoją uwagę na wartościach i emocjach, które dobrze już znamy z dziesiątek innych książek wydanych w ostatnich latach. Żeby daleko nie szukać, nawet w tegorocznych zbiorach „To nie ja” Karmele Jaio czy „Świerzb” Frídy Ísberg śledziliśmy losy kobiet, które musiały mierzyć się z patriarchatem, dyskryminacją ze względu na płeć czy pochodzenie etniczne, samotnością i odtrąceniem. Sekretne życie pobożnych kobiet” również jest narracją o poszukiwaniu miejsca na świecie, o badaniu własnej tożsamości, o próbie powiedzenie ‘nie’ dla roli, którą rzeczywistość usilnie próbuje przyporządkować bohaterkom. Ale nie tylko.

Deesha Phiylaw do katalogu modnych tematów dorzuca jeszcze rasizm oraz wątki religijnie. Nie przez przypadek w większości opowiadań pojawiają się przedstawiciele struktur kościelnych. I nie są oni nacechowani ciepło. Przykładowo w jednym z tekstów pastor zdradza swoją żonę, co przekłada się na życie niewinnej córki jego kochanki. Autorka „Sekretnego życia pobożnych kobiet” jest odważna w przedstawianiu swoich refleksji. Wskazuje na problemy, ale jednocześnie nie krytykuje filozofii życia opartej na wierze. Pisze w sposób zniuansowany, skupia się na jednostce i mimo wszystko nie ocenia. Umiejętnie pozostawia przestrzeń, aby każdy czytelnik sam odnalazł własne odczytanie jej opowiadań. To właśnie wyróżnia zbiory dobre, od przeciętnych. Deesha Phiylaw mimo pewnej wtórności poruszanych treści, pisze prawdziwie, od serca, wzruszająco. Przeczytajcie, a sami zrozumiecie.

Recenzja „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztof Bielecki

„Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego to świetny przykład prozy hermetycznej
Wydawca: PIW

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka

Premiera: 19 maja 2023 rok

Nowa książka Krzysztofa Bieleckiego jest dopracowana w każdym calu. Spójrzmy chociażby na tytuł. „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” informuje czytelnika, jeszcze zanim ten weźmie egzemplarz do ręki, że jest to relacja o śmierci matki. To przecież ona zsunęła się pewnego dnia z krzesła. Podsuwa także myśl, że autor postanowił pisać w formie dziennika (pierwsza z kilku dostrzeżonych przeze mnie gier słownych), tylko nie takiego tradycyjnego. Ciennik to zgodnie ze słownikiem języka polskiego „drzewo pozostawione w czasie wyrębu lasu do ocieniania młodych drzewek”[1]. Tym drzewem w książce Bieleckiego jest właśnie jego matka, z której cienia on, autor, wyrastał przez całe życie. 

W książce „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego znaczenie ma tytuł, okładka, a nawet format książki

Tytuł mówi zatem całkiem dużo, a jego uzupełnieniem jest okładka. Stworzyła ją Mimi Wasilewska, projektantka, która przyzwyczaiła nas do wzorów, stonowanych barw i przesłania płynącego ze szczegółów. Nie inaczej jest tym razem. Mamy w centrum krzesło, jego cień oraz dłoń. Czy pomocną, niech każdy czytelnik oceni po lekturze. Zwraca uwagę także szarość, najlepiej definiująca życie bohaterów w Polsce (również nasze trwanie tu i teraz) oraz białe kropki, plamy, które odczytuję nie jako deszcz łez, a element czystości, niewinności. Nie bez znaczenia dla odbioru książki są pojawiające się grafiki, a nawet format. Mały, kieszonkowy, jak nieznaczące bywa życie osób, które odchodzą z tego świata.

Krzysztof Bielecki w książce „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” pielęgnuje technikę umiłowania szczegółu

Tym wstępem chciałem podkreślić dwie rzeczy. Z jednej strony imponuje ogrom pracy, jaki włożyło wiele osób w powstanie tego dzieła. Z drugiej już na tym etapie widać cechę charakterystyczną pisarstwa Krzysztofa Bieleckiego - umiłowanie szczegółu. Autor „Noża” w poprzednich książkach próbował tworzyć coś z niczego. Opisywał małe gesty, przedmioty, nieistotne zdarzenia, wszystkie te elementy otoczenia, które w danym momencie są mało ważne i łatwo ulotne. W „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” ich nagromadzenie jest chyba jeszcze większe. Koła ciężarówki, niewielki żuk, kamienie, spodnie, kurtki ortalionowe i wiele innych. Część z nich zyskuje w książce nowe życie, inne są wręcz symboliczne (skały, których nie da się ruszyć z miejsca) Już na początku czytamy „Wtedy się myślało, że to, czego nie zobaczy się dziś, zobaczy się jutro. A to nieprawda. Wszystko, co miniesz, miniesz bezpowrotnie”[2]. Taka właśnie jest ta książka.

Myliłby się jednak ten, który wrzuciłby „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” do szuflady z napisem „książki o radzeniu sobie z traumą po śmierci rodzica”. Bo tak, to opracowanie jest pewnie swego rodzaju terapią. Odczytuję je jednak przewrotnie, zupełnie z innej strony. Dla mnie nowy utwór Krzysztofa Bieleckiego  to paradoksalnie refleksja o braku miejsca na żałobę. O tym, że smutek i cierpienie nie jest dobrym pomysłem na dalszą egzystencję. Właśnie dlatego tak dużo tu absurdu i specyficznego humoru. Autor jest zdystansowany, rezygnuje z ckliwości, ale nie zapomina o zachowaniu czułości tak dla matki, jak i czasów minionych. 

Kim jest Tytus Emfazy Cienki?

W „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” znajdziemy co najmniej kilka wątków, które w typowej (czy coś takiego istnieje?) książce o odchodzeniu nie mogłyby mieć miejsca. Wielce interesujący był moment, gdy bohater wyznaje, że chciałby, aby jego ciało spoczęło między grobami Woody’ego Allena i Giovanniego Antoniniego. Dlaczego ich? Prawdopodobnie chodzi tu o pewną niezależność, wierność swoim nietypowym przyzwyczajeniom, także zmienność w czasie, która cechuje przecież samego autora książki. Innym ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie do relacji postaci fikcyjnej, niejakiego Tytusa Emfazego Cienkiego. Muszę przyznać, że fajny z niego gość. Zakochany, z mnóstwem przygód, nieumiejący zejść z radarów, choć bardzo by tego pragnął. Tytus Emfazy Cienki podkreśla przewrotność tej prozy, jej daleki od żałoby wymiar. Nadaje też książce dynamiki. Znajdziemy tu też odwołania do „Dekameronu”, refleksje na temat zarazy czy dość nietypowe podejście do spełniania ostatniej woli zmarłego.

„Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego to przykład literatury hermetycznej

Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” jest książką łatwą w lekturze. To zupełnie nie tak. Czytając nie będziemy się głośno śmiać, jak przy dziełach Petra Sabacha. Krzysztof Bielecki od swojego debiutu w 1980 roku jest stosunkowo mało czytany i recenzowany. Z jakiegoś powodu (nie do końca mi rozpoznanego) wielu czytelników zna dzieła Wiesława Myśliwskiego, Mariana Pilota czy powiedzmy Waldemara Bawołka. Autor „Noża” takiego przywileju nie dostąpił. Może tu chodzić o brak większych nagród w dorobku, albo specyficzną hermetyczność jego prozy. To umiłowanie szczegółu, mocne cięcie zdań, nadawanie znaczenia nawet kropkom, gry słowne (spiż/spisz). Ale nie tylko. Krzysztof Bielecki tworzy dzieła nasiąknięte filozofią. Dyskusyjne w tym sensie, że są one swoistą autorozmową, a jednocześnie dialogiem z nami, czytelnikami. Efektem takiej formuły jest duże nagromadzenie pięknych zdań, gotowych sentencji, przez które nie można przelecieć jak przez dialog policjanta ze złodziejem. Także niepewność czy to co napisane, w innych okoliczność, z odmiennym bagażem doświadczeń, nie byłoby fałszem lub nadmiernym uproszczeniem. Czyta się to zatem wolno, wymaga skupienia, ale w zamian daje naprawdę bardzo wiele. Tak w kontekście gotowych myśli, jak i refleksji na temat odchodzenia (nie tylko rodzica, ale też czasów, mód, przedmiotów, znajomych) oraz metod twórczych.  



[2] K. Bielecki, Zsunęła się z krzesła. Ciennik, PIW 2023, s. 11.

Recenzja "Przepowiednia pancernika" Zerocalcare

Przepowiednia pancernika Zerocalcare to komiks, który sprzedał się w ponad 2 milionów egzemplarzy
Wydawca: Mandioca

Liczba stron: 152


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Paulina Kwaśniewska-Urban

Premiera: 14 lutego 2023 rok

Pierwsza scena i już strzał z armaty: oto pewnego lata w Rebibbi o 5.30 rano młodemu Calcare objawia się starszy on. Jest zwiastunem nadchodzących zmian. Koniec ze wstawaniem o świecie, dość z korepetycjami i tłumaczeniami. Czas postawić na swojej pasji. Bo jak ma się do czegoś talent i zapał, to nawet dwa miliony sprzedanych egzemplarzy komiksu nie wydają się nierealne. Spróbuję zwizualizować tę liczbę, bo sucha statystyka nie oddaje w pełni fenomenu wykreowanego przez Zerocalcare. Przeciętny nakład beletrystyki w Polsce w 2013 roku wynosił 3783 egzemplarzy, a po kilku kolejnych latach spadł do około 2500 sztuk[1]. I wcale nie jest tak, że gwarantuje on pełną sprzedaż i dodruk. Z innej beczki. Rzeczpospolita podała, że do momentu przyznania literackiego Nobla Oldze Tokarczuk, autorka z Sulechowa sprzedała milion egzemplarzy swoich książek (wszystkich). Po wyróżnieniu w ciągu kolejnego roku ta liczba podwoiła się[2]. Również dwa miliony osiągnęła Blanka Lipińska z jej arcydziełami literatury[3]. „Przepowiednia pancernika” jest więc bestselletem i to takim na naprawdę dużą skalę.

Na podstawie "Przepowiedni pancernika" powstał serial dostępny na Netflixie

Pomocą w promocji komiksu jest niewątpliwie ekranizacja dostępna na Netflixie („Oderwij wzdłuż linii”). Sześcioodcinkowa produkcja zamieszczona w serwisie w połowie listopada 2021 roku zgodnie z filmwebowym rankingiem zajmuje 8 miejsce, biorąc pod uwagę popularność oraz otrzymywane oceny (wyżej niż „Stranger Things” czy „Czarne lustro”). Ponad 5000 widzów nie przełoży się pewnie na równie okazałą sprzedaż komiksowego pierwowzoru w Polsce, ale przy odrobinie szczęścia spotkacie młodzież z dziełem Zerocalcare w pociągu, autobusie albo na ławce w parku.

Określiłem grupę docelową „Przepowiedni pancernika” jako młodzież, ale rzecz jasna takie zawężenie jest niepotrzebnie ograniczające. Jako 35-letni ojciec dwójki dzieci spędziłem z komiksem włoskiego autora bardzo przyjemny wieczór. Zmagania się z utratą, z trudami dojrzewania, wreszcie z nieracjonalnym myśleniem i brakiem umiejętności rozwiązywania problemów, jest tematem sztuki właściwie od początku jej istnienia. Skreślać komiks Zerocalcare z uwagi na poruszane treści to trochę jak wyrzucenie do kosza egzemplarzy „Buszującego w zbożu”. Każdy z nas przecież dojrzewał i popełniał własne błędy. 

"Przepowiednia pancernika" Zerocalcare to zbiór humorystycznych scen rodzajowych

„Przepowiedni pancernika” nie jest opowieścią linearną. To zbiór scen rodzajowych, w których bohater i jego wyimaginowany przyjaciel chowają się przed codziennymi wyzwaniami za zasłoną sarkazmu. Relacje o dinozaurach, korporacyjny slang, proporcjonalne rozdzielanie kulek mozzarelli i kawałków rigatoni, nauka języka japońskiego, wspomnienia spotkań z Camille – w tym komiksie dzieje się bardzo wiele. To trochę opowieść drogi, trochę melodramat, trochę też wariacje o niedostosowaniu. Wszyscy znamy ludzi, którzy podczas imprezy wolą podpierać ściany i z wyższością komentować zachowanie bawiących się. Problem Calcere (głównego bohatera) polega na tym, że jest nieśmiały i wycofany całe życie. Jedyną ochroną pozostaje dla niego wyobrażanie sobie bakłażanów mutantów, sąsiadów przedstawionych jako hieny czy Jar Jar Binksa. To oni tłumaczą mu, o co tak naprawdę chodzi w tym całym życiu. 

„Przepowiednia pancernika” to komiks pełen fantazji, a jednocześnie refleksja o utracie bliskiej osoby

„Przepowiednia pancernika”, jest niczym dzieło Paula Beatty’ego, tyle że napisane i zobrazowane z młodzieżowej perspektywy, odważniejsze w przełamywaniu tematów tabu i przede wszystkim skupione na losach marginalizowanych nastolatków. Ta przezabawna, nieprzewidywalna, pełna fantazji i uroku opowieść rozpoczyna się jak fantastyka, by nieoczekiwanie zamienić się w opowieść o stracie bliskiej osoby. To przesycony zjadliwością, sensualny i odważny komiks, który zasłużenie zyskał uznanie czytelników. Przede wszystkim pozostaje jednak niezwykle aktualnym, trafnym atakiem przypuszczonym na mit artysty poważnego. Zerocalcare udowadnia, że o trudnych rzeczach można pisać marudząc i ironizując. A że przy okazji obrazuje to sugestywnie i odwołuje się do znanych scen i dzieł filmowych, to tym lepiej się to czyta i bardziej zapada w pamięć.



[2] https://businessinsider.com.pl/finanse/handel/sprzedaz-ksiazek-olgi-tokarczuk/0fqebkn

[3]https://web.archive.org/web/20220426195230/https://www.simonandschuster.com/authors/Blanka-Lipinska/180155014