Tłumaczenie: Katarzyna Dudzic-Grabińska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Premiera: 18 marca 2020 r.Oprawa: miękka ze skrzydełkami
To się nazywa
mieć wydawniczego nosa. Książkowe Klimaty premierę „Czeskiego raju”
zapowiedziały na połowę marca, czyli jak się później okazało, na początek
narodowej kwarantanny. Nie byłoby może w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że
książka Jaroslav Rudiš tak bardzo obnaża wszystko to, z czym teraz musimy się
borykać. Akcja została przecież zamknięta w saunie, w której spotykają się
znajomi. To pomieszczenie jest dla nich nie tylko centrum rozrywki, ale też
głównym miejscem głoszenia osądów, odpoczynku, podejmowania dyskusji czy
szukania pomocy. W tej saunie mogą obgadać żony, sąsiada, dowiedzieć się o
śmierci kolegi czy dać komuś w mordę. Jest tam wszystko, a trwająca relacja
pozwala na zachowanie zdrowia psychicznego. Przynajmniej do czasu, aż ktoś tę harmonię
zaburzy.
„Czeski raj” zbudowany został na strukturze
banalizmu. Wyznaczniki tego kierunku, takie jak kolokwialny, defrazeologiczny
język, posługujący się niekiedy wulgaryzmami, celowa tandetność i
antyartystyczność używanych środków, absurd językowy i logiczny, usytuowanie w
centrum uwagi tematów absolutnie błahych – one wszystkie składają się na
kompozycję nowej książki autora „Ciszy w Pradze”. Widzę w powieści także zarysy
stosowanej metody zerowej, polegającej na budowaniu napięcia, które nie
doczekuje się rozładowania przez puentę, lecz zostaje strywializowane. Mnogość powtórzeń (amortyzowanie, chcesz w
gębę, trzy pilznery itd.) pcha tę moją tezę jeszcze dalej, w kierunku trashu,
czyli mało znanej gałęzi literatury, zajmującej się badaniem niższych rejestrów
kultury i warstw społecznych. W trashu zwraca się uwagę na to, co powszechnie
uznaje się za prostackie, ordynarne i obsceniczne. Czyli na przykład na seks,
zdrady, alkoholizm. Jednak ujęcie „Czeskiego raju” tylko i wyłącznie w
kategoriach prowokatorskiego gestu anarchistycznego byłoby krzywdzące. Rudiš zaproponował
czytelnikowi nie tylko odkrycie płytkiej prawdy o współczesnym człowieku, lecz
także wznoszenie i opadanie na sinusoidalnej fali absurdu, będącego pretekstem
do wzmożonych poszukiwań autentycznego przesłania.
„Czeski raj”
to swoisty kogel mogel, w który autor wrzucił pierwiastki popu, muzyki
klasycznej, disco polo, rapu, jazzu i chilloutu. Powstała z tego lepka breja,
która może i nie wygląda najlepiej, ale smakuje naprawdę dobrze. Sztuką jest
rozbawić czytelnika, szczególnie tego odpornego na tandetę współczesnego
kabaretu i stand-upu. Rudišowi ta sztuka się udaje. Już samo nazywanie swoich
bohaterów jako ‘Ten co nie widzi , ‘Ten co mu zmarła żona’, ‘Ten co sprzedaje
ubezpieczenia’, ‘Ten co jest na emeryturze’ czy ‘Ten co jest lekarzem chorób
kobiecych’, choć początkowo męczące (niewygodne, bo niespotykane, trzeba się z
tym obyć aby docenić), z czasem zaczyna bawić, bo stanowi punkt wyjścia do
ciekawych gier słownych. Zwraca też uwagę na dramatyczność tego utworu, który
aż prosi się o przeniesienie na deski jakiegoś zwariowanego teatru. Właśnie
czas i cierpliwość jest dla mnie ważnym czynnikiem w recepcji książki Rudiša.
Mimo wspomnianej banalizacji językowej, jest ona przecież świeża i inna od tego
co znamy. Początkowe odtrącenie szybko przemija, a gdzieś po trzecim czy
czwartym „chcesz w mordę” już nie sposób się od lektury odciągnąć.
Nie
doszukiwałbym się w tej książce jakichś wielkich interpretacji, szukania
odniesień do polityki lub historii czy dekonstrukcji naszych męskich wad.
Wydaje mi się, że nadrzędną stawką jest tutaj nasz umysł i chwila oderwania od
rzeczywistości. Wchodząc na grunt książki mogę śmiało powiedzieć, że Rudiš robi
sobie literackie jaja. Żartuje ze wszystkiego i o wszystkim, choć też nikogo
przy tym nie uraża, jest w swojej ironii dosadny i powściągliwy jednocześnie. To
coś więcej niż satyra. Bardziej przypomina mi komedię absurdu opartą na
autentycznych rozmowach. „Czeski raj” to taki rewers poprzedniej książki
Wydawnictwa Książkowe Klimaty. „Wady snu” były typową sztuką (tak, Rudiš w mojej opinii robi sobie też
jaja ze sztuki jako takiej), skrojoną pod potrzeby kobiet (tu mamy ukazany
świat męski), kładącą nacisk na wzniosłe idee i artyzm, posiadającą liczne
odwołania intertekstualne. Autor „Alei Narodowej” za nic ma kanony i salonowe
uznanie. Woli oddać głos przeciętnemu człowiekowi, jego niewyparzonemu językowi
i brudnym myślom. A wszystko to doprawia całą garścią ciętego, często czarnego
humoru, który tak bardzo jest nam potrzebny w dobie kryzysu
społeczno-gospodarczego. Piękno można dostrzec w tych wszystkich małych,
głupawych, powtarzalnych chwilach, gdy tak naprawdę nic się nie dzieje.