Liczba stron: 1046
Oprawa: twarda
Premiera: 31 października 2018 r.
Lektura „Magnesu” utwierdza mnie w przekonaniu, że Lars Saabye Christensen coraz pewniej czuje się w obranej przez siebie formie. Już „Półbrat” i „Beatlesie” ukazywały cechy charakterystyczne jego pisarstwa – znaczna ilość stron, wyraźnie nakreślone postaci, ważna rola otoczenia, inspirujące zabiegi narracyjne, a także łatwość, z jaką słowa łączą się w przyjemny dla oka ciąg zdań. Widać że norweski pisarz lubi opowiadać i wierzy przy tym w kojącą moc historii.
Bohaterów „Magnesu” jest co najmniej czterech. Ci ludzcy – Synny oraz Jokum, a także ci przestrzenni – Oslo i San Francisco. Ona – początkowo studentka w miasteczku Sogn, jest kuratorką swojego męża – Jokuma. To prawdziwa artystyczna dusza, która w życiu codziennym zachowuje się ozięble i wszystko traktuje na dystans. On jest fotografem skupiającym swoją sztukę wokół rzeczy porzuconych. Właściwie od niechcenia zrobił karierę, z której zresztą nie potrafi się cieszyć. Jokum to osoba stojąca obok swojej egzystencji, w nic nie potrafi się w pełni zaangażować. Można odnieść wrażenie, że nawet życie stanowi dla niego tylko bodziec do rozmyślania o tym co było. Wiecznie nieprzystosowany i anachroniczny odżegnuje się od wyścigu szczurów. Za wszelką cenę chce zachować swoją prywatność i rytm dnia. Bujając w obłokach często zapomina o różnych sprawach, nie domyka ich, jest przy tym nieporadny i niezaradny. To właśnie Synne stanowi dla niego ostoję i niezbędną do bycia siłę sprawczą. Pomaga mu wejść na piedestał współczesnych fotografów, załatwia za niego wszystkie interesy, odcina go od problemów i procesu decyzyjnego. Pozornie wszystko zatem pasuje, bohaterowie wyglądają jak uzupełniające się ogniwa tego samego łańcucha. Z czasem okaże się jednak, że różnice w postrzeganiu świata i codziennej funkcjonalności będą zbyt duże. Bo czy można na dłuższą metę połączyć sztukę z biznesową bezwzględnością?
Właściwie od początku swojej literackiej kariery w
dziełach norweskiego pisarza powracają te same motywy – fotografia, pisarstwo,
podróże, rodzina, różnice czasu, muzyka, Oslo. W jednym z wywiadów Christensen
tak mówił o swojej fascynacji fotografią – „Na zdjęciach czas zostaje
zatrzymany. Przy czym interesuje mnie nie to, co dzieje się na pierwszym
planie, ale to, co dzieje się w tle: zbiegi przypadków, twarze
w oknach, ktoś wychodzący poza kadr. I próbuję odkryć, jakie
są opowieści tych osób, jakim życiem one żyją”. Jokum jest fotografikiem
martwej natury. Jego artystyczne dzieła skupiają się wokół porzuconych
przedmiotów i wydarzeń, które w jakiś sposób wpływają na ludzkie losy. Dobrym
przykładem jest tu ujęcie buta na moście – pamiątki po kolejnym samobójcy. To
takie miniatury, drobne szczegóły, małe anegdoty mają większe znaczenie, niż
setki stron kreacji fikcyjnych aktywności. Niezwykle ciekawe jest doszukiwanie
się tych poglądów i wątpliwości. Raz będą one dotyczyć kwestii
polityczno-religijnych (kwestia Islamu i ataków na World Trade Center,
totalitaryzmu Caucescu), innym razem społecznych (zakaz prowadzenia walizek w
Wenecji), literackich (rozważania o sztuce Kafki, Rushdiego, Camusa, Hamsuna,
Fitzgeralda, Lagerkvista), muzycznych (jazz, rock), przyrodniczych
(przyzwyczajenia chomików) czy historycznych (wybór języka ojczystego w USA).
Tych ciekawostek i pytań jest tu zresztą dużo więcej, a siła tej prozy
wybrzmiewa głównie w tych małych opowieściach. Jak cytuje sam autor na jednej
ze stron „Badam to, co zwyczajne i siadam u jego stóp”.
„Magnes” jest też powieścią wiarygodną. Rzetelność
literacka jest tu osiągnięta głównie dzięki własnemu doświadczeniu. Christensen
pisze o tym, co dobrze zna. Tajemne zaułki Oslo, meandry muzyki, rozbieżności
godzinowe między Ameryką a Norwegią – tego wszystkiego smakuje pisarz od lat,
jest w tych tematach specjalistą, a połączenie wiedzy i literackiego talentu
zawsze stanowi solidny fundament powieści. Pozostaje przy tym Christensen
lokalny, mimo uniwersalnego przesłania. Pisze z szacunkiem do skandynawskiej
tradycji, o czym świadczy chociażby ibsenowskie ustawienie rodziny i
dramatycznych relacji jakie łączą jej członków w samym centrum historii.
„Magnes” to taka jednotomowa północna saga, świadectwo norweskiego sposobu
życia i kultury codzienności, gdzie czas spędza się głównie w domu, zaś eksplozja
nieporozumień czai się w każdym rogu. To także projekt z silnym akcentem
inicjacyjnym, tak w czysto ludzkim, jak i socjalnym znaczeniu, rozumianym jako
etap wychodzenia poza swojski klimat. Każdy bohater opuszczenie rodzinnego
gniazda będzie traktował na swój sposób, u każdego będzie to miało inne
znaczenie i konsekwencje.
„Magnes” to bez wątpienia potężna lektura, oparta
na kilku istotnych filarach. Jednych zachwyci sposób opisu lat 70-tych, innych
topograficzna dokładność kreacji otoczenia, jeszcze inni ukojenie odnajdą w
bogactwie przemycanych myśli czy subtelności dialogów. Nie jest to powieść
wybitna, a raczej umiejętnie pogłębiona dość prosta historia napisana w
chłodnym, skandynawskim stylu. To taka mozaika dziwnych i niejasnych zdarzeń,
pełnych ludzkich sukcesów i porażek, błędnych decyzji i niekonsekwencji. Lars
Saabye Christensen wciąż pisze tę samą książkę, staje się przy tym coraz
bardziej gadulski i dygresyjny. Mimo wszystko to trochę za mało, abym z czystym
sumieniem mógł polecić ponad tysiącstronicową książkę. Czytelnicze spełnienie
jest tu niewspółmiernie mniejsze, niż pokłady czasu i cierpliwości, niezbędne
do poznania całej opowieści.
Ocena:
Matko, ale ty kochany cegiełki czytasz. 😊 Ja raczej sobie ją odpuszczę. 😊
OdpowiedzUsuńMnie nie zniechęci nawet tak opasłe tomisko :-). Styl Christensena działa na mnie przyciągająco jak magnes. Szkoda jednak, że nie jest to - jak sądzę - proza na miarę "Półbrata", który pozostaje moją ukochaną książkę ever (przynajmniej w ostatnim dziesięcioleciu).
OdpowiedzUsuńJakoś do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
www.nacpana-ksiazkami.blogspot.com
Czytałam wszystkie książki Christensena. Ta jeszcze przede mną z czego bardzo się cieszę.
OdpowiedzUsuńTym razem chyba jednak nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńLubię opowieści tradycyjne, obyczajowe (od John'a Updike'a po Anne Tyler). Christensena też polubiłem, ale musiałem przeczytać pańską recenzję, żeby przypomnieć sobie fabułę.
OdpowiedzUsuń