Recenzja "Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej" Peter Handke

Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 185


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Jacek Stanisław Buras
 
Premiera: grudzień 2021 rok

„Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej” to zbiór esejów Noblisty Petera Handke. Pisane w latach sześćdziesiątych przemyślenia austriackiego pisarza odnoszą się, w dużym uproszczeniu, do istoty sztuki jako takiej. Sztuka nie jest tu zresztą słowem przypadkowym. Handke przede wszystkim analizuje dzieła literackie. Bada je w kontekście ich społecznego czy politycznego zaangażowania, nakreśla istotę właściwego modelowania języka, definiuje czym jest realizm, wreszcie wspomina udane lub złe realizacje swoich kolegów po piórze. Oprócz operowania słowem, twórca „Kali albo sól” mówi też o teatrze oraz filmie – zawsze jednak w kontekście literackim.

Jaka literatura jest zdaniem Handkego dobra? Przede wszystkim taka, która używa metody świeżej, dobrze przemyślanej. Jako przykład tego typu dzieła przywołuje między innymi swoje opowiadanie pt. „Stan wyjątkowy”, które możemy znaleźć w tomie „Powitanie rady nadzorczej”. Przypomnijmy, że w tym krótkim tekście Handke cytuje dosłowne sformułowania z oficjalnych dekretów wprowadzających stan wojenny, jednocześnie zestawiając je z kontrastującymi im ustępami, które pierwotne założenia w jakiś sposób podważają. W ten sposób zadaje pytanie o praworządność i respektowanie praw obywatelskich. Pisarz zauważa, że tego typu model literatury nie był wcześniej stosowany, ale zaznacza, że już kolejna taka próba zakończy się zmianą ciekawej formuły w manierę.

Noblista w eseju „O spotkaniu Grupy 47 w USA” porusza bardzo ważną kwestię manipulacji językowej. Choć jego intencje były z pewnością odmienne, czytając go dzisiaj łatwo odnieść padające tam słowa do wojny, która aktualnie nie toczy się tylko na ulicach ukraińskich miejscowości, ale także w mediach. Dezinformacja zdaje się zresztą nawet bardziej niebezpieczna niż spuszczanie bomb na elektrownie, bo zaraża i ogłupia całe narody. Handke podkreślając siłę słowa pisze między innymi tak: „Lekceważy się, jak bardzo język podatny jest na manipulację, we wszelkich społecznych i indywidualnych celach. Lekceważy się, że świat nie składa się z samych przedmiotów, lecz także z języka przypisanego do tych przedmiotów”. Austriacki noblista oddaje hołd znakom, słowom i zdaniom i podkreśla, że ich oddziaływanie może wychodzić daleko poza to, co oczywiste.

„Jestem mieszkańcem wieży z kości słoniowej” to także pamiętnik z przemyśleń na temat różnych dzieł, często już zapomnianych. Znajdziemy tu między innymi krytyki sztuk Becketta, pochwały kierowane względem filmu „Tom Jones” (w którym ogólna schematyczność zostaje zaburzona przez jedno ujęcie) i wiele innych. W różnych miejscach padać będą takie nazwiska jak Alfred Hitchcock, Francois Truffaut, Michael Snow. W eseju „Tresura przedmiotów” ciepłe słowa zbiera Polak Jan Lenica, którego animacje zostają nazwane „małymi” formami artystycznymi. Ten aspekt książki będzie szczególnie doceniony przez czytelników, którzy nadal lubią sięgać po twory minionej epoki, doszukując się w nich oryginalności i ponadczasowych treści.Przedstawione tu eseje zawierają programowe wypowiedzi na temat sytuacji kulturowej i społecznej. Choć były pisane prawie 60 lat temu, wiele z nich zachowuje aktualność. Trzeba jednak przyznać, że czyta się je naprawdę trudno. Handke ma niezwykły temperament, przez co bywa irytujący. Z drugiej strony lubi tworzyć zdania złożone, zawoalowane, w których łatwo się pogubić. Trzeba to czytać powoli, z uwagą i zrozumieniem. Raczej dla czytelników, który interesuje teoria sztuki.

Recenzja "Chłopiec z gór" Séverine Gauthier, Amélie Fléchais

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 48


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Julia Szustak
 
Premiera: 22 listopada 2021 rok

Słownik frazeologiczny podaje, że sformułowanie „przenosić góry” oznacza „mieć przekonanie, wiarę, że wszystkiego można dokonać, wszystko może się udać”. Ten sens nie do końca pasuje mi do postępowania bohatera „Chłopca z gór”, mimo że motywacją skłaniającą go do odbycia magicznej podróży jest właśnie chęć przeniesienia pasma górskiego wyrosłego na jego dziadku. Młody człowiek jest w tym wypadku całkowicie bezrefleksyjny, stanowi białą kartkę, na której wszelkie emocje, marzenia, wątpliwości muszą się dopiero zapisać.

Tak to właśnie bywa z dziećmi. Bohater wie jedno – kocha dziadka i dla jego spokoju jest w stanie zrobić wszystko. Nawet wyruszyć w (szaleńczą) podróż na szczyt najwyższej z gór. Co może się nie udać prawda? I tak jak postanawia, tak też czyni. Bez zbędnych przygotowań. Jego celem jest wiatr. To on ma pomóc dziadkowi w odbyciu ostatniej drogi. Dzięki jego podmuchom góry przeniosą się do innej przestrzeni z gracją i bez wysiłku.

Młody adept idzie więc w baśniowej krainie. Spotyka gadające drzewo, komunikatywne, staczające się kamienie, czy jednorożca. Każde ze stworzeń ma nie tylko duszę, ale także dobre usposobienie i radę. Uczą protagonistę świata – tego, że nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, że czasami lepiej po prostu działać; również tego, że każdy ma swoje korzenie. Przy ich pomocy nasz dzielny śmiałek dopina swojego zamierzenia. Po wielu znojach (no, może nie znowu aż tak wielu, bo całość mieści się na 40 stronach), po spaniu w futrze zwierzaka albo wspinaniu na mrozie, dociera do szczytu góry i prosi wiatr o pomoc. A co będzie dalej? Tego Wam już nie zdradzę, choć pewnie część z Was wie, co może się wydarzyć.

I taki właśnie jest „Chłopiec z gór”. To prosta, metaforyczna i bajkowa opowieść o przygodzie, o miłości, odpowiedzialności, ale także domu. Bohater podczas swojej podróży uczy się bardzo wiele, a młody czytelnik, który zdecyduje się po lekturę sięgnąć, będzie mógł przeżyć dokładnie to samo. To taka historia, obok której trudno przejść obojętnie, nawet jeśli dla nas, dorosłych, może być momentami nieco wtórna. Dużą zaletą jest tu z pewnością utrzymany w ryzach język i szata graficzna. Za ilustracje do książki odpowiadała Amelia Fléchais i trzeba przyznać, że ze swojego zadania wywiązała się na medal. Stworzona kraina jest unikatowa. Raz piękna i nostalgiczna, w innym znów momencie mroczna i straszna. Bohaterów trudno porównać z innymi pracami – są indywidualni, ale jednocześnie wiarygodni. Nastrój momentu podkreśla bogata paleta barw i dynamika zmieniającego się kadru. Wszystko to bliższe malarstwu, niż tradycyjnej książki dla dzieci.

„Chłopiec z gór” będzie dobrym prezentem dla nieco starszych dzieci. Takich, które lubią zanurzyć się w czarodziejskiej i olśniewającej atmosferze i potrafią już dostrzegać drugie dno. Nie ma tu fałszywych nut, krętactwa czy zabawy pod publikę. Nie ma też niepotrzebnych wtrętów politycznych czy modnych tematów społecznych. To „bezpieczna” opowieść, która będzie bawić i uczyć.

Recenzja "City 5. Antologia polskich opowiadań grozy" praca zbiorowa

Wydawca: Forma

Liczba stron: 232


Oprawa:broszurowa
ze skrzydełkami
 
Premiera: maj 2022 rok

Zbiory opowiadań niesamowitych, w których niepewność, tajemnica i groza mieszają się z wątkami fantastycznymi, nie są na rynku wydawniczym czymś nowym. W ostatnich latach polski czytelnik otrzymał ich całkiem sporo. Praktycznie równocześnie z tomem City 5 wychodzą „Opowieści niesamowite z Hispanoameryki”, gdzie możemy zapoznać się z tekstami pisarzy pochodzących z Argentyny, Meksyku, Peru czy Nikaragui. Zbiory opowiada niesamowitych potrafią zaskakiwać nie tylko fabułą, ale także formą i nazwiskami! Jeśli spojrzeć na ten gatunek w szerszej perspektywie, okaże się, że z chęcią sięgali po niego klasycy: Charles Dickens, Johann Wolfgang Goethe, Fiodor Dostojewski, Iwan Turgieniew, Anatole France, Carlos Fuentes czy Franz Kafka. Literatura grozy ma bowiem nie tylko straszyć, ale także komentować rzeczywistość.

„City 5. Antologia polskich opowiadań grozy” jest zbiorem ciekawym z trzech głównych powodów. Po pierwsze mamy tu do czynienia z piątym już tomem serii, który warto czytać w korespondencji z poprzednimi częściami. Po drugie autorzy o różnych doświadczeniach, poglądach i stylach starają się poruszać aktualne problemy. I wreszcie po trzecie książka ma swój motyw przewodni, który może być rozumiany w bardzo szerokim kontekście.

City 5 po raz kolejny ogniskuje uwagę wokół tytułowego miasta. Mamy tu przestrzenie realne (jak chociażby Kraków, Dąbrowe Górniczą czy Toruń), ale także krainy wymyślone, całkowicie abstrakcyjne. Akcja opowieści może toczyć się w samym centrum metropolii, by za chwilę przenieść na do opuszczonych przedmieść, odległego Slab City czy bajecznej Talaporii. W większości tekstów miasto jest terytorium zamkniętym. Groza wynika przede wszystkim z tego, że nie sposób go opuścić. Poza nim i jego dziwnościami świat nie istnieje. Industrialna przestrzeń miejska przytłacza bohaterów, niejednokrotnie doprowadza do obłędu, ukazuje mizerię i beznadzieję egzystencji w pełnej krasie. Najlepiej ów koszmar widać chyba w „Kwarantannie” Jerzego A. Kozłowskiego. W niewielkiej, trzydziestotysięcznej miejscowości Rewna dochodzi do rzeczy niesamowitych. Mimo śmierci, ludzie ożywają. Proceder dotyka coraz większej liczby osób, przez co miasto zostaje odcięte od świata. Kordony wojska i policji stoją przy graniach i nie pozwalają przemknąć się uciekinierom. To opowiadanie łączy w sobie bardzo wiele ważnych tematów. Mamy tu motyw epidemii, brutalne tłumienie podczas przechodzenie przez granicę czy wreszcie rozdział rodziny.

Miasto potrafi także żyć. Czasami wysyła znaki i czeka na kogoś, kto prawidłowo je rozszyfruje. W ten sposób rozwijają się losy koleżanek z „Miejskiej gry” Margoty Kott. Odwiedzając księgarnię kameralną, ratusz staromiejski czy pub doświadczają coraz mroczniejszych przeżyć. Zamiast jednak wycofać się w porę idą dalej, by w opuszczonym forcie zrozumieć, że nawet urokliwe miasto potrafi być potworem.

Trudno uwolnić się od pełnokrwistej wizji zaproponowanej przez Kornela Mikołajczyka w „Skrwi”. Protagonista błąkając się po mieście bez celu, znajduje na swojej drodze przydrożny pawilon. Wokół miejsca nie działo się nic. Okoliczny sklep z farbami, centrum ogrodnicze i serwis narzędzi ziały pustkami. Wszystko zarosło, pordzewiało i chyliło się ku upadkowi. Życie przeniosło się do wielkopowierzchniowych centrów handlowych. Opuszczony pawilon idealnie jednak nadawał się do realizacji celu, którym wcale nie było nakręcenie filmu, o czym dowiadujemy się na początku opowieści. Do czego dąży bohater? Co z tym wszystkim wspólnego ma seryjny morderca? Ta makabryczna historia ma w sobie lekkość narracji braci Coen i jest absolutnie bezkompromisowa w swoim przesłaniu.

Pisząc o „City 5. Antologia polskich opowiadań grozy” nie mogę pominąć tekstu Marka Zychla pod tytułem „Slab City”. Tytułowa przestrzeń to alternatywna jednostka społeczna. Zamiast domów są namioty lub kampery, stacje paliw zastępują bezcenne kanistry, a jedyną rozrywką jest zabezpieczanie się przed atakami współmieszkańców. Slab City jest epicentrum zła, co wprowadza bohaterkę na drogę transformacji gatunkowej. W tym krótkim tekście Marka Zychla mówi między innymi o popularnej ostatnio wolności, bardzo często prowadzącej do niezrozumienia i eskalacji przemocy. Nie boi się także poddać gruntownej krytyce rozpadu więzi międzyludzkich, do którego dochodzi nie tylko w wielkich miastach, ale także w małych społecznościach.

Więcej niż satysfakcjonująca była także lektura „Leny” Dariusza Muszera. Tym razem zamiast horroru mamy do czynienia z science-fiction. Już pierwsze zdanie („Włamali się do mojego mózgu”) przykuwa uwagę i nie pozwala jej ulecieć do końca. Starszy człowiek znajduje się w miejscu leżącym na przecięciu świata wirtualnego i rzeczywistego. Kontaktuje się z osobami, które nie do końca chcą mu mówić prawdę. Chodzi na spacery z Leną, która realizuje tajemniczy program. Jego dni powtarzają się, jak refren prostej piosenki, jednocześnie wcale nie zbliżając protagonisty do rozwiązania zagadki jego istnienia. Muszer ostrzega nas przed potęgą technologii, a jednocześnie pokazuje, jak trudno radzić sobie ze stratą.

W „City 5. Antologia polskich opowiadań grozy” nie zabraknie oczywiście ożywających trupów, nawiedzonych mieszkań, przystojnych mężczyzn wysysających energię z troskliwych kobiet czy tajemniczych sił niszczących miasta i ich obywateli. To spójny tematycznie zbiór, który raz lepiej, innym razem trochę gorzej opowiada o obłędzie, strachu i przytłoczeniu szarą rzeczywistością. Z ciekawością śledzę także ewolucję pojmowania fantastyki grozy u takich twórców jak Dariusz Muszer, Anna Szczęsna czy Kazimierz Kyrcz Jr, których teksty znalazły się już w kolejnym tomie serii. „City 5. Antologia polskich opowiadań grozy” to kawał dobrej rozrywki, która potrafi też skłonić do myślenia.