Recenzja "Zapiski z Hiroszimy" Kenzaburō Ōe

Wydawca: PIW

Liczba stron: 208


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Dariusz Latoś

Premiera: 23 kwietnia 2024 rok

W 1994 roku Kenzaburō Ōe otrzymał literackiego Nobla za „siłę i poezję w tworzeniu wyimaginowanego świata, w którym życie i mit składają się na poruszający obraz sytuacji człowieka we współczesnym świecie”. Polski czytelnik może już znać kilka powieści („Futbol ery Man’en”, „Osobiste doświadczenie”, „Zerwać pąki, zabić dzieci”) oraz opowiadania zebrane w antologiach japońskiej literatury. Dorobek twórcy jest jednak znaczenie bogatszy i różnorodny. Pod koniec kwietnia 2024 rok Państwowy Instytut Wydawniczy przygotował nie lada gratkę dla sympatyków autora – zbiór esejów pisany z punktu widzenia hibakusha, czyli „ludzi hiroszimskich”.

O tym co stało się 6 sierpnia o godzinie 8.15 w Hiroszimie wiemy wszyscy. Kenzaburō Ōe w momencie wybuchu miał 10 lat. Na początku lat 60. XX wieku odwiedził to miejsce jako młody pisarz i aktywista antywojenny. Doświadczenie IX Światowej Konferencji przeciw Bombom Atomowym i Wodorowym skłoniło go do głębokiej refleksji nad naturą wojny, cierpienia i pamięci. W „Pierwszej podróży do Hiroszimy” nie tylko odtwarza słowa występujących, co zwraca uwagę na otoczenie. Szczególnie silnie eksponuje dysonans  dwóch światów – polityków i turystów zalewających ulice w związku z obchodami rocznicy zrzucenia bomby atomowej, a także mieszkańców miasta, którzy nadal noszą w sobie traumę tamtych zdarzeń. Kłótnie i spokój, obietnice i świadectwa, spektakl i normalne życie – obserwowane postawy są bardzo różne. Już w tym miejscu wyraźnie widać, jak wiele godności mają w sobie  hibakusha.

Książka w dalszych rozdziałach jest zapisem licznych spotkań i rozmów z niezwykłymi osobami. Poznamy między innymi doktora Fumio Shigetō, który prowadził badania w zakresie syndromu atomowego, sprawdzał krew ofiar i ich potomków, proklamował uznanie wzrostu zachorowań na białaczkę jako skutku użycia broni jądrowej. W innym eseju na pierwszy plan wysuwa się Toshihiro Kanai, redaktor jednej z gazet, który apeluje o stworzenie białej księgi ofiar i zniszczeń. Autor wspomina także osoby, które w wyniku ataku utraciły bliskich, wzrok czy urodziły zdeformowane dzieci. Ōe pozwala ocalałym z Hiroszimy opowiedzieć swoje historie własnymi słowami. Ich świadectwa dają nam wgląd w potworność wojny atomowej i jej długotrwałe skutki.

„Zapiski z Hiroszimy” pozwalają lepiej zrozumieć tragedię Hiroszimy i jej wpływ na świat. Ōe stawia ważne pytania o naturę dobra i zła, wojnę i pokój, odpowiedzialność i pamięć. Jego eseje kreślą sylwetkę człowieka autentycznego, badają naturę miasta i jego znaczenia dla samego pisarza, wiele mówią także na temat moralności czy godności. Dzisiaj, gdy armia rosyjska prowadzi ćwiczenia wojskowe z użyciem taktycznej broni nuklearnej, teksty przygotowane 60 lat temu przez japońskiego pisarza nabierają nowego wymiaru.

Ich siłą jest nie tylko pokazanie ogromu zniszczeń wywołanego przez wybuch, ale także, a może przede wszystkim tego wszystkiego, co dzieje się później. Ta książka mówi o tym, jak trudno doprosić się o pomoc i zrozumienie. Pokazuje także nasze słabe strony – skupianie uwagi na widowiskach, a nie małych dramatach, gdzie można odnaleźć prawdę. Wydanie zostało uzupełnione o ilustracje pochodzące z książeczki „Pikadon”. Rysunki przedstawiają tak moment bombardowania, jak i zdarzenia dziejące się bezpośrednio po nim. Stanowią relację z ówczesnych przeżyć i obserwacji starszej kobiety. W mojej opinii są absolutnie miażdżące i wybaczcie za szczerość, nawet bardziej poruszające niż słowa Kenzaburō Ōe.

Recenzja "Mała czarna i perły" Helen Weinzweig

Oto ciekawa recenzja książki "Mała czarna i perły" Helen Weinzweig
Wydawca: Drzazgi

Liczba stron: 256


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Magda Heydel

Premiera: 22 kwietnia 2024 rok

Helen Weinzweig żyła długo, bo 95 lat. Napisała jednak niewiele – raptem dwie powieści i zbiór opowiadań. Największe uznanie zyskała książka, która właśnie została przełożona na polski. „Mała czarna i perły” w 1981 roku wygrała Toronto Book Award, nagrodę, którą później otrzymywali też znani i cenieni Michael Ondaatje, Margaret Atwood czy Josef Skvorecky. Co ciekawe autorka ma swoje korzenie w Polsce. W wieku dziewięciu lat wyemigrowała z matką z Radomia do Kanady. Dziś jest uważana za jedną z pierwszych ważnych pisarek feministycznych w Kanadzie.

Przyznam się szczerze, że czuję już trochę przesyt czytania o kwestiach tożsamości, ról płciowych i relacji międzyludzkich z perspektywy kobiet, często kwestionujących tradycyjne normy społeczne. W swojej książce Helen Weinzweig nie ukrywa tego, co chodziło jej po głowie w trakcie pisania. Możemy tu znaleźć chociażby takie zdanie „Po przeczytaniu całej tej męskiej literatury, mówiła w jednym z wywiadów, musiałam dowiedzieć się między innymi tego, co czuję jako kobieta, […] wszystkie formy literackie należały do mężczyzn […]. Musiałam je przetłumaczyć na kobiece”.  Więc tak, „Mała czarna i perły” jest powieścią mówiącą o przemocy wobec kobiet i w tym odczytaniu nie stanowi dla mnie żadnego odkrycia. Nie oznacza to jednak, że uznaję tę lekturę za czas stracony.

Helen Weinzweig w swojej książce eksperymentuje z formą, dzięki czemu całość jest niezwykle ciekawa. Przede wszystkim swoją opowieść ubiera w szaty quasi-romansu, pełnego tajemnic i zagadek. To przykuwa uwagę. Główną bohaterką jest Shirley Silverberg, około czterdziestoletnia kobieta mająca zażyłość z tajemniczym szpiegiem. Spotyka się z nim w różnych regionach świata – w Azji, Europie czy Ameryce Północnej. O tym, gdzie ma się udać, decydują zaszyfrowane wiadomości. Zazwyczaj musi wyczytać je gdzieś miedzy stronami numeru „National Geographic”. Bez zastanowienia wsiada wtedy w samolot i rusza w kolejną podróż do obcego miejsca. Co innego jej pozostaje, gdy jej ukochany Coenraad, nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Nie pozwala się fotografować czy nagrywać, gdyż każde ich spotkanie musi pozostać tajemnicą.

Shirley, czy też raczej Lola Montez, bo takie nazwisko widnieje na jej dokumentach, przemierza zatem świat, zbiera pocztówki z odwiedzonych miejsc i czeka na niespodziewane spotkanie, podczas którego Coenraad przebrany za bezdomnego, żołnierza czy fryzjera zaprosi ją do hotelu.  I tak pewnie jej życie dalej by się toczyło, gdyby pewnego razu wskazówki nie kazały wrócić do Toronto, czyli rodzinnego miasta. To tam zostawiła swojego byłego męża Zbigniewa i dwójkę dzieci.

I to właśnie w tym miejscu zaczyna się dziać najciekawsze – tułaczka. Ta fizyczna, jak i mentalna. Gdy Shirley/Lola udaje się od jednego adresu do innego w poszukiwaniu ukochanego, zaczynamy powoli rozumieć, że najważniejsza wcale nie jest intrygująca fabuła, ile to, co się dzieje w głowie bohaterki. W pewnym momencie jako czytelnicy zaczynamy mieć wątpliwości, co tak naprawdę jest prawdą, a co wewnętrznym urojeniem. Przemierzając realistycznie odmalowane przestrzenie, bohaterka przenosi się w inne czasy i przestrzenie.

Na swojej drodze spotyka różne osoby. Tu porozmawia ze sprzedawczynią, tam jakiś mężczyzna zaprowadzi ją do handlarza tkaninami, jeszcze w innym miejscu doświadczy spektaklu teatralnego. Z lektury czasopisma dowie się o porwanej do burdelu dziewczynie, pozna kelnerkę rozważającą samobójstwo, czy też usłyszy o żonie nazistowskiego zbrodniarza. Weinzweig tworzy szkatułki, historie w historii, które jak w soczewce skupiają w sobie ogrom cierpienia kobiet. To właśnie ta konstrukcja – przemyślana, wypełniona celnymi zdaniami, przenosząca akcję do wnętrza postaci, jest największym walorem książki. Uporządkowany chaos – niby proste, a jednak tak bardzo skomplikowane. Jeśli pisać o dyskryminacji płci, to właśnie w taki sposób.

Recenzja "Furia i inne opowiadania" Silvina Ocampo

"Furia i inne opowiadania" Silviny Ocampo porusza, rozśmiesza i straszy
Wydawca: Literackie

Liczba stron: 256


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Tomasz Pindel

Premiera: 17 kwietnia 2024 rok

Silvina Ocampo była argentyńską pisarką, poetką i malarką, urodzoną 28 lipca 1903 roku w Buenos Aires, zmarłą 14 grudnia 1993 roku w tym samym mieście. Należała do wpływowego literackiego kręgu, związanego z takimi postaciami jak Jorge Luis Borges i Adolfo Bioy Casares, który był jej mężem. Pochodziła z zamożnej i wykształconej rodziny. Studiowała malarstwo w Paryżu pod kierunkiem sławnych artystów, takich jak Giorgio de Chirico. Jednak to literatura stała się główną pasją. Jej twórczość obejmuje zbiory poezji, opowiadań oraz powieści. Niedawno wydano w Polsce pierwszy tom jej miniatur zatytułowany „Furia i inne opowiadania”.

Zbiór opowiadań "Furia i inne opowiadania" zawiera 34 teksty wybitnej argentyńskiej pisarki - Silviny Ocampo

Składają się na niego 34 opowiadania, z których 6 mogliśmy już czytać w zbiorze „Opowieściniesamowite z Hispanoameryki”. Jakie są te teksty? Na pewno trudne do opisania. Objętościowo bardzo często nie przekraczają 4-6 stron. Są zatem skondensowane i skupiają się na wyrywku rzeczywistości (albo snu, fantazji czy mieszanki realności z niesamowitością). Wiele z nich cechuje się surrealistycznymi i fantastycznymi motywami, często eksplorującymi mroczne aspekty ludzkiej natury. Figura śmierci, szaleństwa czy dziecięcej traumy powraca tu jak refren, za każdy razem grany jednak nieco inaczej.

Spójrzmy chociażby na takiego „Potomka”. Oto Dziadzio terroryzuje dzieci. Zakazuje im chodzić do teatru, nie pozwala mieć dziewczyn ani modnie się ubierać. Ot taki tyran, jakich trochę po tym świecie chodzi. Jak to jednak w życiu bywa, im potężniejsze granice się stawia, tym większa pokusa, aby je przekraczać. Tak też się dzieje w tym opowiadaniu. W pewnym momencie narrator oddaje się uciechom z pewną panną, a owocem ich chwili zapomnienia jest dziecko. Żeni się jednak brat biologicznego ojca. Jakby jeszcze tego było mało to dziecko przejmuje cechy dziadka. Mamy więc uchwycone w jednej relacji wszystkie trzy najważniejsze motywy twórczości argentyńskiej pisarki: śmierć, szaleństwo i dziecięce traumy.

Różnorodność opowiadań Silviny Ocampo wynika z portretowania bohaterów należących do odmiennych grup społecznych, umiejscawiania akcji tak w Buenos Aires, jak i na prowincji, wreszcie zmieniania perspektyw. Pisarka lubiła prowadzić historie do zaskakującego finału. Ot na przykład w „Fotografie”, gdzie po szczęśliwym wyjściu ze szpitala młoda Adriana umiera na przyjęciu urodzinowym. Albo w „Pieszczochu”, gdzie smutek po odejściu ukochanego psa może ukoić tylko jego zabalsamowanie i wykorzystanie tego tworu do dalszych celów. W zebranych tu opowiadaniach znajdziemy zająca uciekającego przed psami, mysz o imieniu Marlon Brando czy czternastoletniego wróżbitę patrzącego w okna. Jest dziwnie, onirycznie, zaskakująco.

Książka "Furia i inne opowiadania" Silviny Ocampo ukazała się w serii Konstelacje Olgi Tokarczuk

„Furia i inne opowiadania” to unikalny i mroczny zbiór opowiadań, które miały duży wpływ na rozwój literatury latynoamerykańskiej. Ocampo nie bała się poruszać trudnych i kontrowersyjnych tematów, za co doceniła je nasza Noblistka włączając książkę do serii Konstelacje Olgi Tokarczuk. Są tu pewne punkty styczne z twórczością Leonory Carrington (metaforyka, sugestywny język, surrealizm), ale w mojej opinii argentyńska pisarka bardziej eksploruje ludzką psychikę. Zwraca tez uwagę na małe, niepozorne przedmioty i zdarzenia, które dość nieoczekiwanie zmieniają przeznaczenie ludzi – ot znaleziona po 15 latach bransoletka. Trudna, nierówna, ale finalnie bardzo satysfakcjonująca lektura. Nie tylko dla koneserów.