Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura norweska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura norweska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Czekaj, mrugaj" Gunnhild Øyehaug

Wydawca: Pauza

Liczba stron: 288

Oprawa: miękka ze skrzydełkami


Premiera: 27 marca 2019 r. 

Gunnhild Øyehaug w „Czekaj, mrugaj” kreśli nam kilka ciekawych portretów. Jest tu Sigrid, szukająca miłości wielbicielka kina, która zatracając się w świecie osobistych analiz, próbuje oszukać doskwierającą jej samotność. Jest Kåre, który oficjalnie rozstał się ze swoją partnerką, co wcale nie ułatwia mu zawiązywania nowych relacji z kobietami. Trinne to z kolei performerka. Sztuka jest dla niej równie ważna co macierzyństwo, a właściwym środkiem do wyrażenia swoich uczuć jest symbioza tych dwóch elementów życia. Linnea z całego serca pragnie nakręcić film. Jej codzienność wyznaczają poszukiwania właściwych ujęć i spotkania z Robertem – producentem, który boi się jej powiedzieć, że nie uzyskał finansowania jej wielkiego marzenia. Viggo żegluje po opuszczonych morzach rzeczywistości, jest aspołeczny i ciągle próbuje dojść do kompromisu między własnym niezdecydowaniem, a obywatelską koniunkturą. Jest też Elida, która magiczną nicią przypadków została połączona z Viggo. Ich wzajemne zbliżenie jest jednak równie trudne i wątpliwe, jak możliwość opowiedzenia w tym krótkim tekście wszystkiego tego, co Gunnhild Øyehaug chciała nam przekazać.

Ci wszyscy ludzie, te tysiące życiorysów, które kryją się za przywołanymi na kartach tej powieści maskami, żyją po to, by tęsknić. Każdy tęskni za czymś innym. Raz będzie to kobieta, innym razem autor książki, zagubiony ząb, kolega z lat młodzieńczych, beztroska, wolność, brak odpowiedzialności. Ale ta tęsknota jest tylko przykrywką. Ma za zadanie kamuflować różnego rodzaju niesprawności, niedociągnięcia, niedopasowania bohaterów, do pełnienia określonych ról społecznych. Choć postaci Øyehaug przebywają w różnych miejscach, a akcja rozciąga się na różnych przestrzeniach czasowych, każda osoba stoi tu przed próbą zdefiniowania tego, co naprawdę czuje i czy przypadkiem doświadczane deficyty nie są efektem braku oparcia. A może jest właśnie odwrotnie, może to właśnie kontakty z innymi wytrącają bohaterów z duchowej jedności. W tym sensie najważniejsze wydaje się pisanie o przestrzeni wewnętrznej równowagi. Gunnhild Øyehaug bardzo wierzy w ludzi, więcej, ona ich dosłownie kocha. „Czekaj, mrugaj” pozostawia nas z głębokim przekonaniem, że bez osoby obok, jesteśmy kimś innym. Autorka w jakimś sensie obala mit osobności, bycia samemu sobie dla siebie samego.

Paradoksalnie harmonijne w tej książce jest to, że te wszystkie historie, te mikroopowieści o próbie definiowania własnego ja, nie splatają się ze sobą. Przynajmniej w tym dosłownym znaczeniu. Akcja „Czekaj, mrugaj” nie prowadzi do z góry określonego punktu. Tu nie będzie mocnego finału, wspaniałego happy endu lub druzgocącego rozstania.  Finis coronat opus. I tutaj ten koniec jest bardzo wymowny, bo spaja w jedną całość tę książkę. Dowodzi, że Gunnhild Øyehaug rozumie naszą codzienną niepewność, wie, że każdy krok może nas nieść w różne rejony życia i że przeznaczenie, jeśli faktycznie istnieje, ma swój pomysł na nasz los. A ten pomysł wcale nie musi ładnie wyglądać. Bo tu nie chodzi o ckliwość czy proste emocje, norweska pisarka opisuje ziemską wędrówkę bez specjalnych upiększeń. Raz na wozie, raz pod nim.

W tym miejscu powinienem napisać, że jest to piękna książka o tożsamości zbudowanej na więcej niż jednym życiowym filarze. Że czasami warto postawić na zmianę perspektywy, by uciec od medialnych stereotypów w świetną prozę. Także, że to nietuzinkowa lektura o szalonym pejzażu ludzkich uczuć. Zamiast tych ciepłych i zasłużonych słów, wolę jednak powiedzieć prosto z mostu. „Czekaj, mrugaj” jest książką potrzebną. Dlaczego? Bo udowadnia, że kompozycja ma znaczenie i że nadal można w tym temacie dorzucić coś od siebie. Bo przypomina, że literatura jest tylko jedną z gałęzi sztuki, a wzajemne przenikanie się różnych form, może prowadzić do efektu synergii. Także dlatego, że autorka posiadła umiejętność sugestywnego opisywania i wykorzystywania przedmiotów codziennego użytku, które w tej prozie zyskują wręcz nadnaturalne  właściwości (wspomniany już ząb znaleziony w rybie, pidżama, lampki wina i wiele innych). Jest więc to książka potrzebna, bo pachnie od niej świeżością, nawet jeśli tematycznie nie wychodzi poza to, co do tej pory w Pauzie się wydawało. A Gunnhild Øyehaug udowodniła mi, że jest pisarką świadomą, wiedzącą co chce osiągnąć. I nawet jeśli czasami się z nią nie zgadzam, jeśli sam napisałbym to inaczej, może mniej koniunkturalnie, to całkowicie kupuję jej artystyczną formę wyrażania siebie. 


Ocena:


Recenzja "Magnes" Lars Saabye Christensen

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 1046
 
Oprawa: twarda


Premiera: 31 października 2018 r.

Lektura „Magnesu” utwierdza mnie w przekonaniu, że Lars Saabye Christensen coraz pewniej czuje się w obranej przez siebie formie. Już „Półbrat” i „Beatlesie” ukazywały cechy charakterystyczne jego pisarstwa – znaczna ilość stron, wyraźnie nakreślone postaci, ważna rola otoczenia, inspirujące zabiegi narracyjne, a także łatwość, z jaką słowa łączą się w przyjemny dla oka ciąg zdań. Widać że norweski pisarz lubi opowiadać i wierzy przy tym w kojącą moc historii.

Bohaterów „Magnesu” jest co najmniej czterech. Ci ludzcy – Synny oraz Jokum, a także ci przestrzenni – Oslo i San Francisco. Ona – początkowo studentka w miasteczku Sogn, jest kuratorką swojego męża – Jokuma. To prawdziwa artystyczna dusza, która w życiu codziennym zachowuje się ozięble i wszystko traktuje na dystans. On jest fotografem skupiającym swoją sztukę wokół rzeczy porzuconych. Właściwie od niechcenia zrobił karierę, z której zresztą nie potrafi się cieszyć. Jokum to osoba stojąca obok swojej egzystencji, w nic nie potrafi się w pełni zaangażować. Można odnieść wrażenie, że nawet życie stanowi dla niego tylko bodziec do rozmyślania o tym co było. Wiecznie nieprzystosowany i anachroniczny odżegnuje się od wyścigu szczurów. Za wszelką cenę chce zachować swoją prywatność i rytm dnia. Bujając w obłokach często zapomina o różnych sprawach, nie domyka ich, jest przy tym nieporadny i niezaradny. To właśnie Synne stanowi dla niego ostoję i niezbędną do bycia siłę sprawczą. Pomaga mu wejść na piedestał współczesnych fotografów, załatwia za niego wszystkie interesy, odcina go od problemów i procesu decyzyjnego. Pozornie wszystko zatem pasuje, bohaterowie wyglądają jak uzupełniające się ogniwa tego samego łańcucha. Z czasem okaże się jednak, że różnice w postrzeganiu świata i codziennej funkcjonalności będą zbyt duże. Bo czy można na dłuższą metę połączyć sztukę z biznesową bezwzględnością?

Właściwie od początku swojej literackiej kariery w dziełach norweskiego pisarza powracają te same motywy – fotografia, pisarstwo, podróże, rodzina, różnice czasu, muzyka, Oslo. W jednym z wywiadów Christensen tak mówił o swojej fascynacji fotografią – „Na zdjęciach czas zostaje zatrzymany. Przy czym interesuje mnie nie to, co dzieje się na pierwszym planie, ale to, co dzieje się w tle: zbiegi przypadków, twarze w oknach, ktoś wychodzący poza kadr. I próbuję odkryć, jakie są opowieści tych osób, jakim życiem one żyją”. Jokum jest fotografikiem martwej natury. Jego artystyczne dzieła skupiają się wokół porzuconych przedmiotów i wydarzeń, które w jakiś sposób wpływają na ludzkie losy. Dobrym przykładem jest tu ujęcie buta na moście – pamiątki po kolejnym samobójcy. To takie miniatury, drobne szczegóły, małe anegdoty mają większe znaczenie, niż setki stron kreacji fikcyjnych aktywności. Niezwykle ciekawe jest doszukiwanie się tych poglądów i wątpliwości. Raz będą one dotyczyć kwestii polityczno-religijnych (kwestia Islamu i ataków na World Trade Center, totalitaryzmu Caucescu), innym razem społecznych (zakaz prowadzenia walizek w Wenecji), literackich (rozważania o sztuce Kafki, Rushdiego, Camusa, Hamsuna, Fitzgeralda, Lagerkvista), muzycznych (jazz, rock), przyrodniczych (przyzwyczajenia chomików) czy historycznych (wybór języka ojczystego w USA). Tych ciekawostek i pytań jest tu zresztą dużo więcej, a siła tej prozy wybrzmiewa głównie w tych małych opowieściach. Jak cytuje sam autor na jednej ze stron „Badam to, co zwyczajne i siadam u jego stóp”.

„Magnes” jest też powieścią wiarygodną. Rzetelność literacka jest tu osiągnięta głównie dzięki własnemu doświadczeniu. Christensen pisze o tym, co dobrze zna. Tajemne zaułki Oslo, meandry muzyki, rozbieżności godzinowe między Ameryką a Norwegią – tego wszystkiego smakuje pisarz od lat, jest w tych tematach specjalistą, a połączenie wiedzy i literackiego talentu zawsze stanowi solidny fundament powieści. Pozostaje przy tym Christensen lokalny, mimo uniwersalnego przesłania. Pisze z szacunkiem do skandynawskiej tradycji, o czym świadczy chociażby ibsenowskie ustawienie rodziny i dramatycznych relacji jakie łączą jej członków w samym centrum historii. „Magnes” to taka jednotomowa północna saga, świadectwo norweskiego sposobu życia i kultury codzienności, gdzie czas spędza się głównie w domu, zaś eksplozja nieporozumień czai się w każdym rogu. To także projekt z silnym akcentem inicjacyjnym, tak w czysto ludzkim, jak i socjalnym znaczeniu, rozumianym jako etap wychodzenia poza swojski klimat. Każdy bohater opuszczenie rodzinnego gniazda będzie traktował na swój sposób, u każdego będzie to miało inne znaczenie i konsekwencje.

„Magnes” to bez wątpienia potężna lektura, oparta na kilku istotnych filarach. Jednych zachwyci sposób opisu lat 70-tych, innych topograficzna dokładność kreacji otoczenia, jeszcze inni ukojenie odnajdą w bogactwie przemycanych myśli czy subtelności dialogów. Nie jest to powieść wybitna, a raczej umiejętnie pogłębiona dość prosta historia napisana w chłodnym, skandynawskim stylu. To taka mozaika dziwnych i niejasnych zdarzeń, pełnych ludzkich sukcesów i porażek, błędnych decyzji i niekonsekwencji. Lars Saabye Christensen wciąż pisze tę samą książkę, staje się przy tym coraz bardziej gadulski i dygresyjny. Mimo wszystko to trochę za mało, abym z czystym sumieniem mógł polecić ponad tysiącstronicową książkę. Czytelnicze spełnienie jest tu niewspółmiernie mniejsze, niż pokłady czasu i cierpliwości, niezbędne do poznania całej opowieści. 

Ocena:

Recenzja "Pan" Knut Hamsun

Wydawca: Świat Literacki

Liczba stron: 124

Oprawa: miękka


Premiera:
1 czerwca 1999 r.


Na fali uznania „Głodu” w 1894 roku Knut Hamsun napisał powieść „Pan”. Ta, dzisiaj już zapomniana w Polsce książka, podobnie jak „Głód” została zredukowana głównie do psychiki bohatera. Autor minimalizuje w niej kontakt z drugą osobą, stawiając wewnętrzne odczucia postaci nad dialogi.

Dzieło traktuje o losach porucznika Thomasa Glahna, myśliwego, byłego żołnierza, który żyje wraz ze swoim psem w małej chatce w lesie. Pewnego dnia poznaje Edwardę, córkę kupca z pobliskiego miasteczka, z którą zaczyna go łączyć pewna więź. Oboje jednak nie potrafią prawidłowo jej sprecyzować i wykorzystać, co prowadzi do postępu procesu separacji Glahna i społeczeństwa. Tak rozpoczyna się stopniowe zatracanie, prowadzące ostatecznie do nieuniknionej tragedii.

Hamsun opowiada o niemożności zrozumienia się dwóch, opartych na innych podstawach, światopoglądów. Porucznik jest człowiekiem oddanym naturze. Potrafi żyć w zgodzie z surowymi regułami przyrody, a do zaspokojenia własnych potrzeb wystarczają mu sprzęt myśliwski, spokój i bliskość zwierzyny. Edwarda z kolei to dama przesiąknięta społeczeństwem i kulturą. Nad sielską aurę powiewających drzew, cenić będzie dorobek literacki swojej epoki, z kolei srogie warunki odosobnienia, będą dla niej czymś równie obcym, jak zaradność. W tej dychotomii, autor upatruje sposobu na ukazanie siły deficytów miłości i skutków, jakie może ona wywierać na los człowieka. To ujmująca narracja o tym, że od miłości nie da się uciec, a także o tym, że czasami czynniki zewnętrzne skutecznie uniemożliwiają nam połączenie z drugą osobą.

„Pan” to powieść o smutku, wyobcowaniu i melancholii. Hamsun sugestywnie portretuje spragnionych czułości dorosłych, którzy wciąż poszukują tego samego, wciąż na nowo zadają pytania o to, jaki jest sens życia. Przygniatające są tu dzieje praktycznie wszystkich bohaterów, ale najbardziej bolesne jest to, że nie umieją się oni odnaleźć obok siebie, w nieskończoność podążając za złudzeniami. Autor przy pomocy stosunkowo prostych opisów marzeń, urojeń i obsesji odmalował nam pustkę egzystencji wobec otaczającej nas cywilizacji. Jest to też wielopłaszczyznowy portret analizy ludzkiej świadomości, szczególnie w odniesieniu do człowieka zagubionego, błąkającego się między tym co błahe, a tym co nieosiągalne. Bohaterowie wędrują jak we mgle, wciąż wpadają na jednostki, które nie są w stanie udźwignąć brzemienia odmienności. „Pan” jest więc podaniem o ludzkim opuszczeniu i niemożności odnalezienia w drugiej osobie światła, za którym można by podążyć z pełnym zaufaniem.

Recenzowana powieść jest także frazą symboliczną. Obok przeciwstawiania natury z kulturą, autor wprowadził emblematyczne rozróżnienie pór roku. Na wiosnę bohaterowie się poznają, latem ich związek osiąga rozkwit, by na jesieni osłabnąć i rozpaść się ostatecznie. Ten modernistyczny symbolizm, jest cechą charakterystyczną wczesnej działalności literackiej Noblisty, za co został doceniony po wydaniu „Błogosławieństwa ziemi”.

„Pan” pisany jest w sposób liryczny. Mimo werystycznych opisów przeżyć i przyrody, całość przypomina poemat prozą, fragmentami przypominający Joyce'owskie epifanie. Widzimy u bohatera eksplorację własnej świadomości – łączenie świata realnego z marzeniem i wyobrażeniami. Inna sprawa, że w tej nastrojowej narracji, autor kreuje świat mocno statyczny, bardzo odległy od współczesnych nam realiów. Nie posługuje się ciekawymi porównaniami, stylistykę ogranicza to podstawowych elementów prawidłowego rzemiosła, nie sili się na zaskakujące oryginalnością metafory. Bohaterowie mimo swoich wątpliwości, pozostają jednowymiarowi. Mają za zadanie reprezentować określone postawy, nie zaś tworzyć wiarygodne i niejednoznaczne postaci.

Książka norweskiego pisarza jest grą pozorów, w którą autor wikła dwoje odmiennych bohaterów. Pragną oni być szczęśliwi, ale strach przed ujawnieniem swojego prawdziwego ja i werbalizacją swoich pragnień im to uniemożliwia. Analizując stosunek jednostki do miłości i świata natury, artysta wypunktował często antynomiczne wobec siebie zjawiska: stagnację przyrody i zmienność mody, prymitywność myśliwego wobec pozornej złożoności społeczeństwa, samotność i cywilizację. „Pan” jest więc próbą opowiedzenia o granicach uczucia, których czasami nie sposób przekroczyć, ze względu na konteksty w jakich się ono rodzi. To powieść-symbol, która mało ma związku ze współczesną literaturą, i należy ją odczytywać na kanwie dawnych podań i legend. Dobra pozycja, choć na początek polecam bardziej znane książki autora.

Ocena:

Recenzja "Dom Lalki (Nora)" Henrik Ibsen


Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy

Liczba stron: 126

Oprawa: miękka


Premiera:
1985 r.

„Dom Lalki” to jedno z najważniejszych dzieł norweskiego dramatopisarza Henrika Ibsena. Sztuka podzielona została na trzy akty, z których każdy rozgrywa się w innym dniu następującym po sobie. Główną bohaterką książki jest Nora – młoda kobieta, matka trójki dzieci, ukochana żona swojego pnącego się w hierarchii banku męża. Torwald, niby człowiek stateczny, a sprawiający wrażenie oderwanego od rzeczywistości, przynajmniej w sensie materialnym, chciałby mieć w domu zawsze świeżą, piękną, ćwierkającą „wiewióreczkę” czy „gołąbeczka”, jak zwykł mawiać o Norze. Są małżeństwem od ośmiu lat, ale w momencie kryzysu okazuje się ono jedynie podtrzymywaną sztucznie fikcją. Nora pragnąc przywrócić zdrowie ukochanemu, fałszuje w przeszłości podpis ojca na rewersie. Jeśli ta sprawa wyjdzie na jaw, kariera Torwalda zostanie zahamowana. Przerażony zacznie powoływać się na stosunki z sąsiadami, na ograniczone przystosowanie do realiów zachowań żony, na krzywdę, jaką poznają jej dzieci. I choć sprawa zakończy się szczęśliwie, Nora uświadomi sobie, że w rękach żonglującego jej życiem w zależności od atmosfery męża, przez lata była tylko tytułową lalką.

Bohaterowie sztuki wyglądają jakby przed sobą grali - on rolę troskliwego męża, ona oddanej, niewinnej i naiwnej żony. I chociaż pozornie, w tym układzie wzajemnych niedopowiedzeń, nic nie zapowiada tragedii, intuicja podpowiada, że taki układ na dłuższą metę nie może się udać. Ibsen w sposób wyrafinowany gra pauzą, w objęciach której uważny czytelnik od razu wyczuje zapach zbliżającej się zmiany. Nora lubi pieniądze i jest całkowicie finansowo zależna od męża, który z kolei ma zwyczaj decydowania o wszystkim, nawet o stroju w jaki jego „sikoreczka” ma się przyozdobić. Nora powoli, w rozmowach ze znajomymi, rewiduje swoje dotychczasowe dokonania i uświadamia sobie z goryczą, że bezpieczne ramy codzienności, w których szczelnie się opatuliła, są tylko złudną formą tkwienia w fasadowych uwarunkowaniach i zależnościach. Rzeczywistość staje się dla niej chaosem, w którym można ukryć się tylko za samotnością. Okres świąteczny, klasycznie uznawany za rodzinny, sprzyja refleksjom nad własną osobą, Nora nawiązuje dialog ze sobą, być może po raz pierwszy w życiu. Budzą się w niej wątpliwości i podejrzenia, co do namacalności i doskonałości świata, w którym przyszło jej żyć. W ten sposób stopniowo odkrywa swoje pragnienia i potrzeby, których zwieńczeniem jest ostateczna decyzja zerwania z przeszłością.

„Dom Lalki (Nora)” to dramat o odsuwaniu od siebie prawdy o samych sobie i poszukiwaniu jej w innej formie, w substytucie, który pozwala zapomnieć o niepewności jutra. To także historia metamorfozy, za którą stoją dojmujące wyobcowanie i wyniosłość. Bohaterka omówionego na blogu książkowym dzieła, musi odrodzić się niczym Feniks z popiołów, bo wszystkie dotychczasowe kategorie porządkujące jej świat: rodzina, zwyczaje i znajomi, rozpadają się w pył.Nora wierzyła w swoje życie, wszak kochając innych napełniamy miłością własne serca. Zdarza się jednak, że obraz przed naszymi oczyma mętnieje, zaciera się, brudzi, wypełnia nas niemy ból i bezradność. Wpadamy w sidła wrogiej ciemności. Wydaje nam się, że z tego marazmu nic nas nie zdoła wybawić i wtedy przychodzi odsiecz, światło. Kiedy Nora wreszcie pojmie, że miłość której poświęciła wszystko, jest owiana siecią kłamstw i przymusu, którą sama stworzyła, nie pozostanie jej nic innego jak oderwanie się od tego co tu i teraz, nawet kosztem bezpieczeństwa i pozostawienia dzieci.

Henrik Ibsen nie ocenia postaw swoich bohaterów, obserwuje ewolucję wewnętrzną Nory oraz konsekwencje, jakie niesie to ze sobą dla jej rodziny. W „Domu lalki” każdy popełnia błędy, jak w życiu, nic nie jest czarne lub białe. To nie jest wnikliwa wiwisekcja rozpadu związku, ta sztuka stara się sygnalizować, że kumulowane złe emocje zawsze muszą znaleźć ujście i tylko od nas zależy, czy pozwolimy im uchodzić bezpiecznie. To też piękny obraz symbolizujący nam potęgę indywidualności i kruchość wszelkich związków, które budowane na złym fundamencie, muszą się prędzej czy później wywrócić.
Autor stworzył dramat uniwersalny, pisany niespiesznym, pełnym realizmu językiem, taki który będzie aktualny po wsze czasy. Będą zmieniać się motywy, poziomy frustracji, intensywność doznań, kolory skóry i dramatyzm zdarzeń ale rdzeń pozostanie ten sam. Bo poszukiwanie własnej charakterystyki to jedna z kluczowych kwestii naszej egzystencji, element, bez zrozumienia którego nikt nie może odnaleźć swojego szczęścia. 


Ocena: