Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura australijska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura australijska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja „Związek grzebie swoich zmarłych” Henry Lawson

Wydawca: GlowBook

Liczba stron: 206


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Kaja Gucio
 
Premiera: 2022 rok

Zacznę może od pochwał w kierunku Wydawnictwo GlowBook. Debiutująca całkiem niedawno malutka oficyna z Sieradza systematycznie wprowadza do swojej oferty książki ambitne, zapomniane klasyki, powieści otwierające czytelników na nowe regiony i problemy. W ten nurt wpisuje się także „Związek grzebie swoich zmarłych” – zbiór opowiadań, któremu daleko do aktualnych i medialnych dyskursów. To właściwie pozycja skazana na nieobecność w dużych portalach branżowych, na nieuwagę ze strony czytelników. Tym większe brawa, że udało się ją wydać, bo wysoka jakość samego tekstu jest niepodważalna.

O Henrym Lawsonie pewnie jeszcze nie słyszeliście. I ja przyznam się, dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero teraz. A jest to postać ze wszech miar warta uwagi, chociażby ze względu na swój dramatyczny żywot. Australijski pisarz już jako czternastolatek utracił słuch. W młodym wieku imał się różnych zajęć. Pomagał na budowach, malował ściany, wreszcie trafił do czasopisma Boomerang. Pierwsze utwory poetyckie zaczął wydawać w wieku dwudziestu lat. Największą sławę przyniosły mu zbiory opowiadań, w tym w szczególności „While the Billy Boils”, w którym zawarto 52 teksty, częściowo dostępne w tomie „Związek grzebie swoich zmarłych”.

To wydarzenie nie pomogło autorowi uciec od problemów. Był alkoholikiem, kilkukrotnie trafiał do szpitala psychiatrycznego. W 6 lat po wydaniu przełomowego dzieła usiłował popełnić samobójstwo. Nadal jednak tworzył, dzięki czemu zapisał się w historii literatury australijskiej. Dość powiedzieć, że w jednym z parków w Sydney stoi jego posąg a podobiznę autora umieszczono na dwóch australijskich znaczkach pocztowych oraz na pierwszym papierowym australijskim banknocie dziesięciodolarowym.

„Związek grzebie swoich zmarłych” zawiera czternaście tekstów traktujących o życiu prostych ludzi w australijskim buszu. To ludzie naznaczeni biedą. Skwaterzy, pasterze, kopacze, praczki które ciężką pracą muszą zarobić na utrzymanie swojej rodziny.

„I smutek mnie ogarnia w młodym, pięknym kraju,

Gdy widzę na tych twarzach troski piętno i nędzy,

na próżno wypatruję świeżości, piękna i wdzięku”

W tekstach Lawsona nie ma nic z romantycznej wizji australijskiego buszu. To kraina upałów, kurzu i głodu. Lawson odtwarza małe sceny w sposób realistyczny i powolny. W najsłynniejszym swoim tekście „Żona poganiacza” bohaterką jest kobieta, która broni swoich dzieci przed wężem. W „Starym pasterzu znajdującym trupa” narratorem jest samotnik znajdujący martwego przyjaciela na dnie wąwozu. To zdarzenie skłania go do rozmowy ze zmarłym na temat losów jego ostatniej wypłaty, reprezentowanej wiary czy jaszczurek. Monolog jako próba zawarcia spóźnionej relacji, także jako wyraz potrzeby bycia wysłuchanym, jest tematem innego opowiadania – „Dzieci z buszu”. Tym razem mówić będzie starsza kobieta, a słuchać pracownik jej męża. Opowieść o zmarłych dzieciach, o obłędzie jaki stał się udziałem kobiety, przypomina nieco najlepsze dokonania irańskiego kina społecznego. Dużo w tym empatii i szacunku dla prostych ludzi.

Poruszających historii jest tu dużo więcej. Autor znalazł także miejsce dla miłości, która czasami staje się zalążkiem podchodów między dwoma panami („Zaloty Joe Wilsona”), by innym razem urzeczywistniać się w formie składanych datków („Zrzutka”). Z wypowiadanych zdań często wyłania się humor – niedosłowny, bazujący na nieporozumieniu, tchórzostwie lub chęci niesienia wsparcia. Sztandarowym przykładem może być „Wybuchowy pies” ukazujący losy pewnego czworonoga goniącego za swoim właścicielem z podpalonym ładunkiem w pysku. Woody Allen nie powstydziłby się takiej sceny w jednej ze swoich dawnych komedii. A Lawson widzi w tym coś jeszcze większego niż zwykły żart. To przecież wspaniały tekst o przyjaźni.

Na okładce książki czytamy, że twórczość Lawsona porównywana jest do Hemingwaya. Jest w tym sporo prawdy. Do opisu australijskiego buszu autor używa zazwyczaj krótkich, ostrych zdań. Właśnie tam, gdzie język jest surowy, a w ustach bohaterów słyszymy lokalną gwarę, opowiadania są najlepsze, najbliższe człowiekowi. Hemingway to jednak nie jedyne skojarzenie. Lakoniczny i humanitarny styl przywodzi mi na myśl także Raymonda Carvera, zaś głęboko ludzkie przypowieści - Charlesa Dickensa. To naprawdę bardzo dobry zbiór, zupełnie niedzisiejszy, choć przecież mówiący o prawdach uniwersalnych.

Zbiór znalazł się na liście "Najlepsze zbiory opowiadań 2022 zdaniem Melancholii Codzienności".

Recenzja "Przybysz" Shaun Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 128


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
 
Premiera: 20 maja 2021

Problematyka odnosząca się do migracji międzynarodowych wydaje się być aktualnie jednym z wiodących tematów nauk humanistycznych i społecznych, a przez to także sztuki. Imigranci nadal bywają postrzegani jako kłopotliwi, irytujący i niechciani. Krążą na ich temat liczne stereotypy, a medialne poszukiwanie sensacji nie ułatwia procesu oswajanie się ze skutkami globalizacji. Budzenie i wzmacnianie wrażliwości na osobę „Innego”— na jego potrzeby, możliwości dwukierunkowego dialogu, realizację wspólnych celów, a przede wszystkim pokojowego współistnienia w zróżnicowanym świecie, staje się możliwe dzięki wykorzystaniu literatury, kina czy innych technik artystycznych.

Edukacja międzykulturowa powinna przybierać atrakcyjną formę, która umożliwia dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Brak ukierunkowania na dojrzałego czytelnika (ograniczenie opisów przemocy, wycięcie wulgaryzmów, nie skupianie się na patologicznych wyjątkach imigracji) pozwala przedstawić dzieło także młodszym osobom. W tym aspekcie, literatura staje się narzędziem uwrażliwiającym dzieci i młodzież na istnieją­cą na świecie odmienność, objawiającą się we wszystkich wymiarach funkcjonowania człowieka. W swoich założeniach tego typu dzieła sztuki, powinny oswajać odbiorców z heterogenicznością środowiska społecznego, wzbudzać ciekawość świata i chęć wchodzenia w interakcje z „Innym”.

Literatura podejmująca temat imigracji nakierowana na aspekt dydaktyczny, powinna zawierać w sobie pewne uporządkowane elementy. Jednym z nich jest nakreślona sytuacja problemowa. Aby odbiorca zidentyfikował się z przedstawioną historią warto jest wzbudzić jego ciekawości, poprzez ukazanie konkretnych osób i zdarzeń. Równie ważne są także rezultaty oraz ukryte komunikaty. Chodzi tu między innymi o nakreślenie istoty i kształtu własnego dziedzictwa kulturowego, wykształcenie postawy akceptacji ‘innego’ czy ukazanie osoby imigranta jako człowieka zakorzenionego we własnym regionie i rodzinie.

Wszystkie te elementy zawiera „Przybysz”. Kultura Gniewu po raz kolejny wznawia to niezwykłe dzieło, w którym do przekazania odpowiednich wartości, Shaun Tan nie wykorzystuje słów. To powieść graficzna skierowana do starszych dzieci, która ma w sobie wystarczająco dużo magii i emocji, by podbić serca osób dorosłych. Australijski ilustrator poprzez uniwersalny język obrazów daje głos różnym osobistym opowieściom imigrantów, podejmując temat tożsamości i wielokulturowości z niezwykłą głębią i subtelnością. W warstwie fabularnej poznajemy mężczyznę. Ani on stary, ani młody. Ma rodzinę, dom i swój kapelusz. Zamiast jednak cieszyć się ciepłem swojskości, musi wyruszyć w daleką podróż. Żegna się ze swoją żoną i córką, zabiera walizkę z niewielką zawartością i udaje na statek. Tak dociera do nowej ziemi w poszukiwaniu stabilizacji finansowej dla swoich najbliższych.

Tan zamiast przedstawiania popularnych kadrów skupiających się na okrucieństwie, izolacji i obojętności innych osób, daje wyraz wewnętrznym emocjom przeżywanym przez imigranta. Nowa rzeczywistość budzi lęk, ale bywa także fascynująca. Trudy funkcjonowania zobrazowane są przede wszystkim przez konieczność ułożenia na nowo wszystkiego tego, co już raz udało się Przybyszowi w życiu osiągnąć. Musi znaleźć dach nad głową, pracę, a przede wszystkim zaufane osoby, które pomogą odnaleźć mu się w tym futurystycznym otoczeniu.

Autor nowy świat przedstawia metaforycznie. To zupełnie inna rzeczywistość, pełna wielkich pomników, pokracznych budowli, niepokojących stworzeń. Czytelnik zostaje skonfrontowany z lawiną nieczytelnych języków i oszałamiających obyczajów, tworzących atmosferę zachwytu i zamieszania. Metropolia pełna jest surrealistycznych karykatur. Zwierzęta są wyabstrahowane i obdarzone obcymi cechami, podczas gdy transport przybiera niemożliwe i fantastyczne formy, takie jak poruszające się statki i windy bez systemów krążków linowych. Jednak sceneria Tana jest tylko opakowaniem, pod którym ukrywa się niezwykle celna opowieść o rodzinie, domu, tożsamości i nadziei.

Warstwa wizualna „Przybysza” nawiązuje do XX-wiecznych fotografii i filmów, takich jak arcydzieło Vittorio De Sica z 1948 roku pt. „Złodziej rowerów”. To estetyka, która jest jednocześnie futurystyczna i nostalgiczna, fantastyczna i samodzielna. Ciepłe odcienie sepii pobudzają melancholię, oddają odległe wspomnienia, a mieszanka staromodnych strojów, egzotycznych wynalazków i awangardowej architektury tworzy scenerię, która jest cudownie ponadczasowa. To właśnie dzięki pięknym i wyrazistym obrazom powieść daje poczucie, że każda pojawiająca się postać ma ukrytą historię, która domaga się wysłuchania. Tanowi udało wyjść się poza edukacyjną otoczkę i stworzyć wielką, klasyczną opowieść, która powinna znaleźć się w każdej, szanującej się domowej biblioteczce.

Recenzja "Zguba" Shau Tan

Wydawca: Kultura Gniewu

Liczba stron: 32


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
 
Premiera: 20 maja 2021

„Zgubę” Shauna Tana polski czytelnik miał szansę już poznać, dzięki tomowi „Zgubione, znalezione”, wydanemu w 2014 roku przez Kulturę Gniewu. W tym pierwotnym zbiorze oprócz krótkiej opowieści o dziwnym stworzeniu, znalazły się także dwa inne teksty – „Króliki” oraz „Czerwone Drzewo”. Nakład wyczerpał już się dawno, zatem Wydawnictwo postanowiło wznowić opowieść, tym razem jednak w formie pojedynczego picture booka o tytule „Zguba”.

„Zguba” to niewielka opowieść o pewnym człowieku, który podczas uzupełniania swojej kolekcji kapsli na plaży, spostrzegł pewne stworzenie. Nie był to ani pies, ani kot, ani nawet guziec. Zguba wygląda trochę jak skrzyżowanie kociołka z pojazdem kosmicznym. Potrafi się poruszać, chociaż nie ma nóg, widzi, mimo że brak jej oczu, czuje, jakkolwiek we wnętrzu ma kable, koła zębate i wijące się odnogi. Jest duża, a jednak nikt jej nie zauważa. Nikt, poza naszym bohaterem.

To człowiek dobrego serca, zatem nie zostawia swojego znaleziska na pastwę losu. Zabiera je do swojego domu, gdzie podobnie jak wszędzie indziej, nikt zguby nie chce dostrzec. Współmieszkańcy zapatrzeni w ekran telewizora lub gazetę są zajęci innymi sprawami. Gigantyczny stwór chowający się za ich fotelem jest po prostu tłem, na które nie warto tracić czasu. Protagonista jednak nie wytrzymuje, chce przedstawić swojego nowego kolegę. Osiąga jednak efekt odwrotny do zamierzonego. Przybysz może mieć przecież jakieś choroby i brudne nogi, po co więc zawracać nim sobie głowę? Tak oto bohater swoją zgubę musi jak najszybciej ukryć w komórce za domem.

Tan snuje swoją opowieść jeszcze jakiś czas, a ja nie chciałbym w tym miejscu zdradzić pełni jej szczegółów. Jeśli ktoś zresztą chciałby dowiedzieć się, jak owa historia się potoczny, może włączyć krótkometrażowy film „Zagubiona dusza”, który w 2011 roku otrzymał nawet Oscara. Albo kupić omawiany komiks, do czego bardzo serdecznie namawiam. „Zguba” to idealna książka na prezent dla bardzo szerokiego grona odbiorców. Mimo, że autor na końcu urywa opowieść i deklaruje brak morału, treść ma w sobie bardzo wiele dydaktyki. Uwrażliwia na obojętność społeczną, pokazuje jak łatwo przelatują nam przed oczami rzeczy naprawdę ważne, prosi o to, aby nie odkładać uczuć na dalszy plan.

„Zgubę” poleciłbym więc do zakupu starszym dzieciom, młodzieży, studentom, a nawet osobom życiowo doświadczonym. Ja w każdym razie z takiego prezentu bardzo bym się ucieszył. Jednym z ważniejszych atutów książki (obok przedstawionej fabuły) jest z pewnością sposób narracji. Lekki, prosty, zabawny – urzeka praktycznie od samego początku. Nie ma tu na siłę doklejanej metaforyki, zawiłych zdań tudzież innych ornamentów. Opowieść snuje przecież zbieracz kapsli, musi być więc odpowiednio swobodna i przejrzysta.

Dużo dzieje się także na ilustracjach. Utrzymana w formie surrealizmu, przedstawia miasto pełne dymiących kominów, trybików, przekładek, rur i drabin prowadzących donikąd. Zwracają uwagę szczegóły, jak chociażby nazwy sklepów pojawiających się przy głównych alejach. W tym świecie nie ma kwiaciarni, piekarni, banków czy sklepów odzieżowych. Łatwo za to odnajdziemy centrum uszczelek, lampy elektroniczne na każdą okazję, zębatki i elementy obrotowe czy równania algebraiczne. A jest jeszcze trzeci plan, który otacza pojawiające się ilustracje.

Grafiki zostały wkomponowane w strony starego podręcznika lub ogłoszenia prasowe. Możemy znaleźć na nich liczne wykresy, techniczne schematy i ciągi liczb. Zdarzają się także zabawne wstawki, jak chociażby wtedy, gdy zalecono reklamowanie krajalnic do buraków, z potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną wadą ukrytą. Odkrywanie tych małych zapisków, tych niewielkich szczegółów (dlaczego np. na zegarach nie ma godziny 11 i 12?) to dodatkowe smaczki i zabawa, które sprawiają, że do albumu chce się wracać i odkrywać go na nowo. Piękna rzecz.