Recenzja „Las powieszonych lisów” Arto Paasilinna

Wydawca: Książkowe Klimaty

Liczba stron: 312


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Karolina Wojciechowska

Premiera: 25 sierpnia 2024 rok

Arto Paasilinna nigdy nie dostanie literackiego Nobla, jego książka nie trafi na listę Bookera, ba, jestem przekonany, że nie wspomni o niej w swoim podsumowaniu żaden liczący się polski magazyn literacki. To, co tworzy fiński pisarz, nie ma za zadania łamać tabu czy przedstawiać rzeczywistość w nowym, modernistycznym stylu. Nic z tych rzeczy. Tu gra rozchodzi się przede wszystkim o dobrą zabawę.

Wydawnictwo Książkowe Klimaty zaprezentowało nam tym razem „Las powieszonych lisów”. Tytuł zapowiada mrok i tajemnicę godną pióra Chrisa Carter, ale to tylko pozory. Należy pamiętać, że Arto Paasilinna lubi kreować absurdalne sytuacje i obrazy, a ów las powieszonych lisów jest najlepszym tego przykładem.

Bohaterów mamy tym razem trzech. Oiva Juntunen ma coś, czego może pozazdrościć mu każdy z nas – dużo złota. Taki bagaż nie daje mu jednak spokoju, bo z jednej strony obawia się zemsty jego byłego wspólnika, wielokrotnego mordercy, z drugiej problemy mogą tworzyć także inne osoby, które poczują szansę na łatwe wzbogacenie się. Oiva zostawia więc swoje wygodne życie, przenosi się najpierw na Florydę, a później na daleką północ, by w pustym lesie rozbić swój obóz. Los łączy go z majorem Remesem. Ten zły mąż i ojciec bierze wolne od obowiązków zawodowych i rozpoczyna życie na odludziu. Jest pełen nadziei, że pojawiające się co i rusz w wodzie złoto przyniesie mu bogactwo. W kuriozalnych okolicznościach trafi do tej ekipy także 90-letnia Naska z kotem.

Już sam splot wydarzeń pokazuje, że nie mamy tu do czynienia z typową fabułą. Remes chce poznać Juntunena, bo ten bohatersko broni swojego skarbu podczas ćwiczeń wojskowych. Naska z kolei ucieka z samochodu i mimo siarczystego mrozu i osamotnienia dociera do tej dwójki. Takie rzeczy w normalnym świecie zdarzyć się nie mogły, ale znajdujemy się przecież w uniwersum Arto Paasilinna, gdzie biologia oraz prawa fizyczne nie mają aż tak wielkiego znaczenia.

Napisałem, że jest to książka pełna absurdów. Co dokładnie miałem na myśli? Otóż nie żaden tam surrealizm czy inną formę buntu przeciwko realizmowi i empiryzmowi. Nic z tych rzeczy. Fiński pisarz opiera swoją książkę na szkielecie, który jest już dobrze ograny w literaturze: kradzież złota, ucieczka, budowanie domu w głuszy, przekupna policja – to wszystko już było. A jednak mimo tego szablonowego podejścia, Paasilinna działa po swojemu i dzięki niewielkim scenom, tworzy aurę inności, także śmieszności. W jakiej innej książce znajdziecie Boże Narodzenie w Laponii, zamrożone ciało z parówką w ręku, pojazd ciągnący wannę przez zaśnieżony krajobraz czy najstarszą skoltkę brnącą nocą przez las? Ja takiej nie znam. Jest to więc w jakiś sposób odświeżające i piękne.

Tak więc ja się z „Lasem powieszonych lisów” dobrze bawiłem. Arto Paasilinna nie przyspiesza wydarzeń na siłę. Humor pojawia się nie tylko w momentach dokonywania pewnych czynów, ale także w opisach. Prosty język zupełnie nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, idealnie nadaje się do odsłuchania (polecam audiobook). Jest w tej niewielkiej książce coś z Coenów, Gangu Olsena czy Londona. Słuchanie jej przez snem pozwoliło ‘wyzerować’ dzień, uspokoić myśli, zapomnieć chociaż na chwilę o trudach codzienności. Działa to jak dobry serial komediowy z tą różnicą, że tu nie trzeba męczyć wzroku (no chyba, że wybierzecie wersję papierową). Zdecydowanie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz