Wydawca: Czarne
Liczba stron: 296
Oprawa: twarda
Premiera: 29 lipca 2020 r
Opowieść o mieście można snuć na wiele sposobów. Można na przykład stanąć przed interesującym nas budynkiem, poprzyglądać mu się z każdej strony, pstryknąć fotkę i poszukać informacji na jego temat w archiwach. A później tę procedurę powtórzyć przy kilku innych obiektach, każdemu poświęcając rozdział książki. Można też rozejrzeć się wokół budowli. Dojrzeć wiodący do niego chodnik, park na końcu ulicy, samotnego psa wyjadającego resztki z przewróconego kosza na śmieci, czy bezdomnego leżącego na ławce. Tym miejscom/istotom/wiążącym się z nimi historiom, warto czasami oddać miejsce w swojej pracy, bo pokażą nam nie tylko tkankę miejską, ale też czynnik ludzki. Można wreszcie podejść do pisania jeszcze inaczej. Najpierw doświadczyć, poczuć, przegadać i przeszukać temat, potem ułożyć to sobie w jedną spójną całość, i wreszcie dobrać odpowiednie składniki, aby powstała potrawa, miała więcej ze smakowitego deseru, aniżeli ciężkostrawnego obiadu. Mniej więcej coś takiego czyni Magda Działoszyńska-Kossow w swojej książce.
Podstawowe pytanie jakie zadaje sobie autorka i jakie powinien zadać czytelnik brzmi: dlaczego właśnie San Francisco? Czy to przypadek, że właśnie tam narodzili się Clint Eastwood i Bruce Lee? Albo że na jego ulicach nakręcono „Ucieczkę z Alcatraz”, „Sokoła maltańskiego” czy „The Social Network”? Skąd pomysł, aby w tym mieście umieścić siedzibę Instagrama, Old Navy, Visa czy Yelp? Aby unaocznić paradoksalny wymiar tego doświadczenia, autorka porównuje tytułowe miasto z Toruniem, co jest dla mnie osobiście o tyle namacalne, że w tym drugim mieszkam na co dzień. Wiem doskonale, jak łatwo i szybko przedostać się z jednego jego końca, na drugi. Powierzchnia San Francisco wynosi 121,4 km2, Torunia zaś 115,7 km2. Są więc wielkościowo praktycznie identyczne. Ich wymiar społeczny, kulturowy, marketingowy i biznesowy jest jednak zupełnie inny. Podczas gdy Toruń dalej żyje Kopernikiem i piernikami, San Francisco zmienia się każdego dnia.
Autorka książki stawia pewną tezę, choć nie mówi o niej wprost. Posługując się różnymi epizodami i postaciami dowodzi, że San Francisco to przede wszystkim ludzie. Marzyciele, którzy pod wpływem chęci zmiany i dorobienia się fortuny, przybywają tu. Wielokrotnie ich wizja kłóci się z tym, co zastaną. Bo San Francisco nie znosi ludzi słabych czy spóźnionych. Ich odrzuca, wypycha poza swój rewir. Jak w tej historii o poszukiwaczach złota, którzy przybyli za późno – zostali wysłani gdzie indziej, aby ci, co są już na miejscu, cieszyli się większymi zyskami. Przy okazji Magda Działoszyńska-Kossow oddaje pierwszeństwo różnorodności. Nie koncentruje się na konkretnych gałęziach gospodarki czy urbanistyki. Wspomina o zieleni miejskiej, rasizmie, reaktywacji Czarnych Panter, bitnikach, epidemii AIDS, ale też o historii, między innymi praojcu poszukiwaczy złota, czy okresie drugiej wojny światowej. W swoich rozważaniach przekracza też granice administracyjne miasta. Odwiedza siedzibę Facebooka, Oakland oraz teren znany z produkcji wina.
Najważniejszym elementem książki jest sposób pisania, który już wielokrotnie niszczył potencjał dobrych historii. U Działoszyńskiej-Kossow do tego nie dochodzi. Przede wszystkim zwraca uwagę harmonia w budowaniu narracji. Przejścia z tematu na temat są płynne, łączą się drobnymi elementami, dzięki czemu wciąż mamy wrażenie, że to nie zbiór artykułów, ale dążąca do czegoś większego książka. Autorka oddaje głos wielu osobom, a każda z nich ma coś ciekawego do powiedzenia. Są różnego pochodzenia, odmiennych wyznań, posiadają inne doświadczenia życiowe. Dla kogoś najważniejsze będzie zasadzanie eukaliptusów w miejskim parku, dla innego związek z kultowym poetą. Każdy z nich jest fanatykiem i chętnie się ich słucha. A komentarz autorski jest tu wyjątkowo ubogi, ogranicza się praktycznie do podkreślenia pewnych analogii. To bardzo dobrze, bo dzięki temu „San Francisco. Dziki brzeg wolności”, jest książką żywą i wieloaspektową. To ciekawa biografia miasta, którego nie znajdziemy nigdzie indziej. Nie tylko ulic, domów czy skwerów, ale też mieszkańców. Prawdziwy przewodnik XXI wieku. Naprawdę dobry reportaż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz