Wydawca: Tajfuny
Liczba stron: 152
Tłumaczenie: Agata Bice
Oprawa: miękka z obwalutą
Wydawnictwo
Tajfuny postawiło sobie za cel nieco odczarować literacką Japonię, do tej pory
kojarzącą się Polakom głównie z dziełami Harukiego Murakamiego i dawnymi
klasykami oraz ich hermetycznym, przepełnionym obcą nam symboliką, językiem. I
choć początek był nadal tradycyjny – trudno o bardziej ’japońską’ książkę niż
„Zmierzch” Osamu Dazai – to z czasem zaczęły się pojawiać dzieła coraz bardziej
współczesne, poruszające tematykę coraz bardziej aktualną. Oczywiście, była
jeszcze „Gąsienica”, ale opowiadania Edogawy wydają się tylko wyjątkiem
potwierdzającym regułę. Misternie skonstruowany plan wydawniczy pogalopował
jednak nieco za daleko i z odczarowania Japonii, wyszło jej strywializowanie.
„Układ(a)ne”
to zbiór opowiadań napisanych w 2013 roku, za który autorka – Aoko Matsuda
otrzymała nominację do nagrody Yukio Mishimy (przegrała zresztą ten plebiscyt ze
znaną w Polsce pisarką Sayaka Murata). W zebranych tu historiach dominują te
same tematy: feminizm, korporacyjne życie, nieograniczony konsumpcjonizm,
samotność w wielkim świecie. Bohaterowie nie noszą imion, są tylko literami lub
innymi symbolami, przedstawicielami całych grup społecznych. Zajmują ich tak
palące, feministyczne tematy jak: rozważania o miesiączce, gładkich rajstopach, mężczyznach
mówiących 'mamusia', pakowaniu torebki, używanie tuszu do rzęs. Pojawi się
szereg stereotypów, celowo podkreślanych wielokrotnym powtórzeniem: szef to
orangutan, profesjonalistki to lesbijki, ci faceci, którzy o siebie dbają to
geje i tak dalej. Otrzymamy też szereg głębszych, parafilozoficznych myśli, jak
chociażby wtedy, gdy autorka napisze że tylko ludzie mają tak wielkie ego, aby
„z desperacją odbierać garnkowi nawet tę drobną domenę” (chodzi mianowicie o
to, kto faktycznie warzy danie, człowiek czy garnek).
Mógłbym tak
się pastwić jeszcze długo, ale nie o to mi chodzi, nigdy moim celem nie było
zabieranie potencjalnym czytelnikom wyboru. „Układ(a)ne” są książką poruszającą
kwestie problemów pierwszego świata. Coraz więcej osób za główny problem
życiowy uważa to, że ktoś kogo nie zna, ale z kim pracuje na jednym piętrze,
może ukraść im pomadkę, albo fakt, że jakiś dawny znajomy udostępni w mediach
społecznościowych zdjęcie, które tej osobie się nie spodoba. Tak to wygląda i
dla wszystkich, którzy ten świat znają, uczestniczą w jego kreacji, książka
Matsudy będzie pewnie ciekawa. Jestem też przekonany, że tematyka feminizmu
będzie dużo cieplej przyjmowana przez płeć piękną. Dla mnie, faceta wychowanego
na wsi, który od lat dystansuje się od wszelkich przejawów nowinek
technicznych, te rozważania są po prostu nudne, wtórne, nic nie wnoszące do
życia. Nie przekonuje mnie też klucz odczytania zbioru przez pryzmat satyry -
zakładając nawet, że japońska pisarka ironizuje i kpi ze stereotypów, nadal
pisze o rzeczach banalnych, dalekich od życia jakie prowadzę i jakie będę
prowadzić. A przede wszystkim, o jakim chcę czytać.
Aoko Matsuda
w swoich opowiadaniach kładzie silny nacisk na zabawy formą. Awandarda czy też postmodernizm widoczny chociażby w
oznaczaniu osób, zmianach stosowanego języka, dodanych grafikach
przedstawiających piętra, refreniczności niektórych haseł, wplataniu elementów
dramatu w opowieść, tak naprawdę nic nie wnosi. To zwykłe ornamenty, które być
może i współgrają z treścią, ale właściwie nie skutkują żadną wartością dodaną.
To celowe chwyty, które odczytuję jako zagrywki marketingowe, mające zwrócić
uwagę na łatwość w konstruowaniu nieszablonowych opowieści. Matsuda zapomina,
że piękno tkwi w umiarze, a zabawy stylistyczne wychodzą tylko bardzo dobrym
pisarzom, którzy faktycznie chcą coś ważnego przekazać.
Nie będę tu
opisywał poszczególnych opowiadań, celowo nie wspominam nic o intrygach,
emocjach oraz bohaterach. Kto lubi opowieści o tego typu problemach, niech
sięga śmiało, tym bardziej że „Układ(a)ne”, podobnie jak inne książki Tajfunów,
wydane są pięknie. Tym, którzy podobnie jak ja, uważają że refleksje o deadlinach, asapach, szminkach i
korpo są nudne, a nawet denerwujące, powiem krótko – naprawdę nie trzeba tego
czytać. Niestety, dla mnie to pierwsza wpadka Wydawnictwa, które bardzo cenię
za pasję, zaangażowanie i stawianie na jakość.
Aby spłycić sens tej lektury do problemów z doborem szminki czy nadchodzącym deadlinem, to chyba trzeba jej po prostu nie przeczytać (lub zrobić to z brakiem uwagi).
OdpowiedzUsuńZapewniam, że książki czytam :) Jednocześnie trudno odnieść się do zarzutu, bo zupełnie nie pamiętam treści. Są książki, które w człowieku żyją, i są też takie, które stara się zapomnieć jak najszybciej. Ta należy do tego drugiego grona.
Usuń