Liczba stron: 128
Tłumaczenie: Szymon Żuchowski
Oprawa: zintegrowana
Denis Johnson
urodził się 1 lipca 1949 roku w Monachium. Chwilę wcześniej na świat przyszedł
Haruki Murakami i Ken Follet, a parę miesięcy później, w październiku w
odległym Ovalle, swój pierwszy krzyk wydał niedawno zmarły Luis Sepulveda.
Można by więc powiedzieć, że rok 1949 obrodził w cenionych na świecie pisarzy.
Niewielu Polaków ustawi jednak Johnsona na tej samej szali, co wspomnianą
trójkę. Wynika to z małej jego rozpoznawalności w naszym kraju. A był przecież
dwukrotnym finalistą Nagrody Pulitzera, stypendystą Fundacji Guggenheima,
zwycięzcą National Book Award for Fiction. Lekcji pisania udzielał mu Raymond
Carver, a David Foster Wallace umieścił jego debiut „Angels” na liście pięciu
najbardziej niedocenionych amerykańskich powieści po roku 1960. Jego postać
odświeża nam Wydawnictwo Karakter i trzeba przyznać, że robi to w świetnym
stylu.
„Syn Jezusa”
to niewielkich rozmiarów zbiór jedenastu opowiadań, stanowiących zapis anegdot
z życia autora. Rzecz dzieje się w kolorowych od heroiny latach
siedemdziesiątych, gdzieś na uboczu ‘pięknej Ameryki’. Razem z plejadą ponurych
bohaterów odwiedzamy brudne i odrapane meliny, ulice, przydrożne krzaki, cieszące
się złą sławą knajpy. To nie są miejsca, które chciałoby się penetrować
osobiście, to raczej symbole rozpusty i upadku, których boimy się w duchu, ale
jednocześnie bardzo chcemy je poznać z bezpiecznej, czytelniczej perspektywy. W
centrum uwagi pozostaje tu właśnie narrator, który zgodnie z nadanym tytułem
pełni rolę proroka. Nie jest to ten miłosierny Jezus, którego znamy z Nowego
Testamentu. Johnson kreśli sugestywne portrety osób, które chodząc po świecie,
niosą ze sobą złą wieść. Reprezentują różnej maści ćpunów i wykolejeńców. Nie
wiemy skąd pochodzą, ani dokąd zmierzają. Nie wiem dlaczego znaleźli się w
centrum tej narracji. Widzimy jednak, że nie jest to przypadkowe, że w ich
małych gestach i prostocie, kryje się jakiś cel. To oni muszą wyrzucić z siebie
krzyk ulicy, rozpacz zagubionych. Bo tych ostatnich, nikt już słuchać nie chce.
W jednej z
najlepszych opowieści tego zbioru - „Wypadku autostopowicza”, poznajemy właśnie
takiego brudnego proroka. Wsiada do przypadkowego auta i jedzie stopem ze
szczęśliwą rodziną. Wie, że zaraz zdarzy się wypadek. Ma świadomość klęski,
jaka spłynie na niewinnych. A mimo to jedzie, rozmawia o niczym, odlicza czas
do nieuchronnego. Mimo swojej świadomej podmiotowości, delektuje się chwilą,
nie myśli o tym co będzie. To nie ma dla niego znaczenia, musi wypełnić swoją
misję. Czytelnik wciąż czeka aż wydarzy się coś wielkiego, coś wartego
wzmiankowania, aż pojawią się jakieś emocjonalne wyznania i sceny. A tu koniec,
kolejny nic nieznaczący wypadek. Te opowieści są jak tła do czegoś, co ma się
wydarzyć, a co nigdy nie następuje. Johnson mimo budowania doniosłych chwil,
nie jest głosem patosu i wrażliwości. Lubi czarny humor. Część opowiadań
zamienia w skecze i groteski, by jeszcze silniej ukazać nam zwykłe życie, jako
element wiecznej wojny toczącej się między złudzeniami, a przegraną.
Autor tworzy
krótkie i proste zdania. Dużo u niego dialogów, ale tym co najbardziej wyróżnia
go spośród grona innych pisarzy, jest umiejętność konstruowania idiolektów. Na
tym fundamencie kreuje sugestywne sceny i portrety ludzkie. Johnson, podobnie
jak Flannery O’Connor, z której zbiorem opowiadań „Ocalisz życie, może swoje
własne”, „Syn Jezusa” dość mocno mi się kojarzy, nie akceptuje języka
literackiego. Ten uważa za martwy i pusty. Co innego subkody językowe czy
argot, reprezentujące tak istotny dla niego antyestetyzm. Taka literatura żyje,
promienieje prawdziwym znaczeniem i sensem. Tłucze w nas, jak w tarczę
strzelniczą. Trudno nie odczuwać po lekturze jakiegoś potargania. Johnson głęboko
wierzy, że prawdziwe katharsis odnaleźć mogą przede wszystkim zranione dusze, a
źródłem realnego objawienia jest bagno codzienności. To jeden z tych
niepodległych głosów, które w autorskim stylu zabierają nam nadzieję w sens
życia, jakie prowadzimy. O ile bardziej cenię taki szept, niż przesycony
powtórzeniami i błahością krzyk jego sławnego rówieśnika z Japonii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz