Recenzja "Syreny z Tytana" Kurt Vonnegut

Wydawca: Zysk i S-ka

Liczba stron: 384

Tłumaczenie: Jolanta Kozak

Oprawa: twarda z obwalutą

Premiera: 9 lipca 2019 r.

Choć Kurt Vonnegut w życiu parał się wieloma zajęciami, nauczycielem był tylko przez chwilę. Nie sądzę aby ten nieznaczny epizod w życiorysie wpłynął na tak silny rozwój potrzeb dydaktycznych pisarza. Autor „Pianoli” kwestie przekazywania wiedzy i mądrości miał zakorzenione głęboko w sobie. Złość i smutek doskwierające mu podczas życia, starał się naprawiać w najlepszy sposób, jaki wymyślił. Pisanie było dla niego lekarstwem, ale także apelem. Choć rzesze czytelników zapamiętają go głównie z szalonych fabuł, antylirycznego języka oraz czarnego humoru, Vonnegut miał do opowiedzenia coś więcej. Jak przyznaje w wywiadzie dla „Chicago Tribune” w 1969 roku: Mówię ludziom, żeby nie brali więcej, niż potrzebują, żeby nie byli chciwi. Mówię, żeby nie zabijali, nawet w samoobronie. Mówię, żeby nie zanieczyszczali wody ani atmosfery. Mówię, żeby nie plądrowali państwowego budżetu. (…) To moralizatorstwo trafia na podatny grunt. Jest oczywiście echem tego, co młodzi ludzie mówią sami sobie. Te i wiele innych kwestii poruszać będzie praktycznie każda powieść mistrza. Mam jednak wrażenie, graniczące z pewnością, że choć stosowanie się do tych reguł było dla autora dziecinnie proste, o tyle już zawieranie i utrzymywanie poprawnych relacji z przyjaciółmi i rodziną, były rzeczami abstrakcyjnymi. Vonnegut to człowiek, któremu bardzo łatwo przychodziło formułowanie celnych tez na temat ludzkości. Dotyczy to także antycypacji przyszłych zależności i problemów. Inaczej wygląda jednak sprawa z prywatnym życiem, z tym co tu i teraz, w którym pisarz był zwyczajnie zagubiony i często gburowaty. Był po prostu samotny i nierozumiany.

 W „Syrenach z Tytana”, drugiej książce Kurta Vonneguta, pada wiele mądrych zdań. Jest wiele sarkazmu, inteligencji, predykcji i niepojętych wizji. Moje oczy skupiły się przede wszystkim na dwu - „Najgorszym, co mogłoby spotkać człowieka byłoby nie wykorzystanie go przez nikogo, w żadnym celu” oraz „Boaz doszedł do wniosku, że tak naprawdę w życiu liczą się dwie rzeczy: nie być samotnym i nie bać się”. Bo to jest książka w dużej mierze o samotności, o pułapce fatalizmu, z której nie sposób uciec. Książka fantastyczna, z silnym pierwiastkiem autobiograficznym.

Umysł Vonneguta to mechanizm nieodgadniony. Trudno stwierdzić skąd w nim tyle ułożonego chaosu, cudacznych przedmiotów i obłąkanych koncepcji. Pisarz trzyma się swoich ukochanych schematów, pewniaków, wokół których buduje kolejną fabułę rodem z dzieł science fiction pośledniej kategorii. U niego jednak, to co poślednie zostaje w sposób mistrzowski wykorzystane do modelowania filozoficznego. W „Syrenach z Tytana”, znowuż mamy samotnego bohatera. Tym razem jest nim Winston Niles Rumfoord, który wraz ze swoim psem wybrał się w podróż kosmiczną. Tam trafia do infundybuły chronosynklastycznej, czyli lejka umieszczonego w czasoprzestrzeni, który zamienia go w falę. Jeden absurd prowadzi do kolejnego, bowiem Winston wraca do swojej postaci tylko  raz na 59 dni, gdy materializuje się na posesji własnego domu. To zdarzenie, a właściwie ich ciąg, staje się przyczyną zainteresowania tłumu, który gromadzi się pod domem oczekując na cud. Bohater staje się medium, widzi przeszłość i przyszłość. A ta wcale nie napawa go optymizmem. Bo oprócz niego i jego żony jest jeszcze ktoś. Jak to bywa u Vonneguta, jedną z postaci jest człowiek śpiący na pieniądzach. Winston wie zatem, że jego żona leci na Marsa, aby się związać się z Malachim Constantem (wspomnianym bogaczem). Wie także, że na Tytanie - jednym z księżyców Saturna - znajduje się obcy z planety Tralfamadore (a jakże!), który od przeszło 200 tysięcy lat czeka na zapasową część do swojego statku kosmicznego (no cierpliwy jest, trzeba mu przyznać). Ich przyjaźń zaowocuje powstaniem państwa złożonego z porwanych Ziemian...

Właściwie to nie wiem, po co Wam tę treść przybliżam. Płaszczyzną porozumienia między czytelnikiem a pisarzem, nie jest ta kuriozalna fabuła, ale emocje jakie towarzyszą życiu bohaterów.  Vonnegut celuje w satyrę i wieloaspektowy absurd po to tylko, żeby ze zdwojoną siłą ukazać nam siłę samotności, cierpienia i przyjaźni. Czyli czegoś, co wypływa z jego doświadczeń i co najbardziej boli. Być może światy autora „Człowieka bez ojczyzny” są atrakcyjne, być może aroganccy i próżni bohaterowie zapadają w pamięć, być może także sięgamy po Vonneguta aby się pośmiać. Być może. Dla mnie jednak jest to tylko śmiech przez łzy, co najlepiej pokazuje, że „Syreny z Tytana” to wysoka półka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz