Recenzja "Mówić prawdę" Josef Formanek

Wydawca: Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Liczba stron: 480

Tłumaczenie: Andrzej Jagodziński

Oprawa: miękka

Premiera: 4 października 2019 r.

„Mówić prawdę” to doskonały przykład tego, jak spaskudzić dobry materiał na biografię. Takie historie trafiają się raz na pokolenie, albo może jeszcze rzadziej. Bernard Meres, bękart podrzucony pod drzwiami kościoła, w wyniku wielu przedziwnych zdarzeń i okoliczności, decyduje się wstąpić do SS. Tam szuka namiastki bliskości i zjednoczenia, o które bezskutecznie walczył od początku życia. Wszystkie osoby, na których mu zależało, porzucają go. Najpierw była to jego matka, później matka przybrana, kolega w sierocińcu, wreszcie ukochana, którą już jako wojskowy uratował z obozu w Mauthausen. On też, idąc utartym przez świat schematem, porzuca różne formacje. Czasami zresztą to okoliczności decydują o tym za niego. I tak, z członka brygady SS, trafia do Armii Czerwonej, a później do czechosłowackiego wojska. Staje się też wojewódzkim sekretarzem partii komunistycznej, więźniem politycznym, uciekinierem, a wreszcie milionerem i kloszardem. Przy okazji zwiedza Austrię, Czechosłowację, Niemcy, Rosję, Indonezję i Wenezuelę. Jego życie to jedna wielka podróż po różnych obozach i kontynentach.

Mamy więc cudowny i równocześnie wstrząsający materiał człowieka, który w życiu doświadczył niewiarygodnych cierpień. Na własne oczy widział, jak jego współpracownicy gwałcą bezbronną ukochaną, rzucał granatami pod jadące auta, obserwował rozkładające się ciała ofiar, doświadczał mrozu, zagubienia, głodu, strachu. Miał też nadzieję, że może kiedyś wreszcie spotka i złączy się z tą jedną, którą wybrał. Tu właściwie nie trzeba kombinować, samo życie napisało najlepszy scenariusz. Niestety Josef Formanek, mało w Polsce znany reporter, podróżnik i pisarz, zamiast oddać głos swojemu bohaterowi, postanowił napisać książkę o niezrozumiałej dla mnie strukturze.

„Mówić prawdę” mogę podzielić na cztery bloki narracyjne. W tym pierwszym, najdłuższym toczy się właściwa opowieść o Meresie, napisana w trzeciej osobie. Formanek pisze w typowo reporterskim stylu. Zwraca uwagę przede wszystkim na wydarzenia i proste emocje. Niestety pomija takie elementy jak psychologizacja postaci czy odtworzenie prawdziwej natury ludzkich myśli, zamiast tego dorzuca od siebie niewiele wnoszące, odautorskie przemyślenia („Seks jest najtwardszą walutą w historii”, „To niezwykłe, że po akcie miłosnym kobiety promienieją”, „Lotniska mają szczególną moc. Coś się na nich zaczyna i coś kończy”). Drugim blokiem narracyjnym, jest tocząca się w czasie rzeczywistym opowieść o spotkaniach z Meresem. Od poznania go na śmietniku, przez pierwsze rozmowy, wyjazdy do miejsc ze wspomnień, aż do żałoby po śmierci bohatera. O ile to rozwiązanie ma częściowe uzasadnienie (wprowadzenie do historii), o tyle rozpisanie jej w takim nagromadzeniu zwyczajnie przeszkadza w lekturze. Tu także znajdziemy wiele nic niewnoszących pytań retorycznych („Czemu mam takie szczęście?”) lub jeszcze mniej znaczących porównań („Marzenia, nawet czyjeś, rozświetlają twarz niczym słońce”) i gadulskich sformułowań („Czekam, że na samym szczycie odnajdę jakiś tajemny sens tego wszystkiego”, „Wciąż mnie przeraża, jak wielu rzeczy nie wiem o tajemnicach życia, wciąż czuję się niedoskonały”). Ucięcie tego elementu książki, nie tylko pozwoliłoby oszczędzić parę drzew, ale przede wszystkim nadałoby historii odpowiedniego tempa, dramatyzmu i napięcia. 

Kolejną formą narracji są już zupełnie dla mnie niezrozumiałe, pojawiające się co jakiś czas, kilkuzdaniowe wprowadzenia do rozdziałów. To taka rozwijająca się alternatywnie, gdzieś obok głównego nurtu historii, opowieść o tramwaju, który dzwoni, jedzie i zabiera ludzi. Nie jest to prawdziwy pojazd, a zwykły symbol życia, który ma uzupełniać życiorys Maresa. Ciekawy, niestety nie wnosi nic ciekawego do książki. Ostatnim elementem kompozycyjnym są jeszcze złote myśli, stanowiące motto następujących po sobie etapów życia czechosłowackiego sieroty. Formanek cytuje Starożytnych artystów Publiusza Syrusa („Ból zmusza do kłamstwa nawet niewinnych”), Owidiusza („Tak było zapisane w losach”), Petroniusza („Czegokolwiek się uczysz, uczysz się dla siebie”), Kurcjusza Rufusa, Terencjusza, Horacego, Senekę, Cycerona, Liwiusza i jeszcze paru innych. Jest niestety taka tendencja wśród autorów reportaży (szczególnie tych, którzy są niespełnionymi prozaikami), że prawdziwe życie usilnie starają się metaforyzować i podsumowywać. Nie rozumiem jednak po co to robią.

„Mówić prawdę” to świetna, poruszająca, mrożąca krew w żyłach historia człowieka, który przeżył praktycznie wszystko. Po latach milczenia, miał naprawdę wiele do powiedzenia. Jego przemyślenia mogą szokować, bo nie są to wygodne wnioski, czy ogólnie dostępne mądrości. On jednak widział więcej, wielokrotnie był w sytuacjach granicznych, do których na szczęście my nigdy się nie zbliżymy. Pod tym względem, opowieść o Bernardzie Meresie, stanowi nie tylko ważne świadectwo historyczne, ale też wyjątkowe studium upadku człowieczeństwa. Książka ma jednak tę drugą stronę, w której na siłę przemyca się nam autora reportażu. O ile cenniejsze byłyby dla mnie te wszystkie upadki i katorga, gdyby nie następowały po nich dopowiedzenia. One niszczą proces myślowy u czytelnika i banalizują rolę literatury biograficznej. To mogła być wielka książka, a jest po prostu dobra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz