Recenzja "Non Stop" Brian W. Aldiss

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 296

Tłumaczenie: Maciej Raginiak

Oprawa: całopapierowa

Premiera: 6 sierpnia 2019 r

W 2019 roku opowieść o statku-arce zmierzającym w nieznane przestworza może nie robić już wielkiego wrażenia. Jest przecież dostępnych kilka podobnych fantazji z różnych dziedzin sztuki, z książką Lema na czele. Odkryliśmy też nowe technologie, dzięki którym tego typu operacja mogłaby zostać od biedy zrealizowana (chociaż zdaje się nie przy takim rozmachu), a dodatkowo, jako ludzkość, byliśmy już w kosmosie. Nasza wyobraźnia ma zatem pewne skojarzenia, tworzy gotowe klisze, które ułatwiają przyjęcie wizji Aldissa za możliwą.

Ale Aldiss nie pisał w 2019 roku, tylko ponad sześćdziesiąt lat wcześniej. Żeby bardziej unaocznić tę druzgocącą różnicę między tym co obecne, a tym co znane autorowi „Non stop” zwróćmy uwagę, że w momencie wydania książki, w 1958 roku w atmosferze spłonął pierwszy sztuczny satelita Ziemi Sputnik 1, w Pekinie otwarto Port Lotniczy, Elvis Presley został powołany do wojska, Nikita Chruszczow został premierem ZSRR, a 16 sierpnia urodziła się Madonna. Były to czasy, gdy ludzie oglądali w kinach fantastyczne trio: Marlon Brando, Montgomery Clift i Dean Martin w filmie „Młode lwy”, a na szczytach list przebojów obok Presleya sadowili się Domenico Modugno, The Everly Brothers czy David Seville (kto dzisiaj ich jeszcze pamięta?). W tym właśnie klimacie idea lotu międzygwiezdnego, tym bardziej odbywanego przy wykorzystaniu wielkiego, nieznanego, nieodkrytego i samowystarczalnego statku kosmicznego, mogła szokować. Albo nawet nie tyle szokować, co zachwycać lub denerwować (niemało głosów z tamtych czasów wspomina o bajkowym wymiarze tej książki).

„Non stop” nie jest jednak bajką, a historią ze wszech miar mroczną. Ów cień dominuje nie tylko w warstwie fabularnej i opisach otoczenia, ale także w sferze psychologicznej postaci. Oczywistym skojarzeniem może być „Władca much” Goldinga. Co prawda tam grupa ocalałych chłopców trafiła na całkiem urodziwą, bezludną wyspę, jednakże i ona budziła w nich przestrach. Statek Aldissa też jest taką zamkniętą przestrzenią, gdzie na każdym kroku czai się jakieś niebezpieczeństwo.  Zamieszkuje go wiele plemion. Ile? Tego tak naprawdę nikt nie wie. Nie ma tu dzielnych Obieżyświatów czy dobrych czarowników, którzy chętnie dzielą się swoją wiedzą. Ekspedycje podobne do tej, którą będziemy obserwować na kartach książki są rzadkością, i nawet jeśli ktoś raz w nie wyruszy, później z nich nie wraca. My jednak mamy szczęście. Trafiamy w sam środek kryzysu rodzącego się w plemieniu Greena. To z niego pochodzić będzie szalona drużyna, na czele której stanie kapłan Marapper. Pewnego dnia uciekną od stagnacji i braku perspektyw, by szukać Sterowni. Niektórych ciągnąć będzie chęć poznania odmiennego świata, inny właśnie doświadczył straty kobiety, jeszcze następny będzie chciał po prostu objąć władzę nad całym statkiem.

Aldiss zaproponował swoje własne uniwersum. Jego świat jest klaustrofobiczny, wszędzie zarośnięty ponikami. Jest trochę jak w dżungli, gdzie roje komarów i duchota nie pozwalają czuć się swobodnie. Bohaterowie dotrą też do sztucznego akwenu wodnego. Nie odkryją jednak jego tajemnic. Pozostanie nam jedynie wyobraźnia kłębiąca mrowie pytań, kto w tym morzu żyje. W pewnym momencie trafimy do dziwnej przestrzeni, gdzie prawa grawitacji zostaną zachwiane. Nie dowiemy się jednak, ani dlaczego, ani po co. Tak jest i trzeba to przyjąć za dobrą monetę. Są wreszcie przewody wentylacyjne opanowane przez wszędobylskie, zmutowane szczury. O tym jakie jest ich znaczenie, dowiemy się dopiero po połowie książki. Właściwie Aldiss w żadnym momencie nie sili się na wyjaśnienie nam, co w tym świecie jest ‘normalne’. Czy ci ludzie mają potrzeby fizjologiczne, kanalizacje, czy używają sztućców, czy mają przyprawy albo pojazdy? Nie wiemy nawet, czy noszą na sobie ubrania. Opis otoczenia został właściwie całkowicie zredukowany do kluczowych dla misji poszlak – stąd wiemy że znają druk, posiadają broń (paralizator), jedzą mięso i mają walutę. Mimo wszystko miałem dużą trudność, aby ten świat przyswoić i uzupełnić według własnych domyśleń.

Jak wspomniałem, świat statku jest miejscem mrocznym. Ów mrok budowany jest na kilku filarach. Z jednej strony są to wspomniane, dość skąpe opisy flory i fauny. Są też niebezpieczne plemiona Gigantów oraz Obcych, a także wielopokoleniowe podania, głoszące różne teorie o zmierzchu dobra i początku panowaniu zła. Najmroczniejsza jest wszakże dusza, wciąż dążąca do chwały. Brat naszego bohatera – Roya Complaina, jest samozwańczym przywódcą grupy Gregga. Podstępny Marapper, bez ustanku marzy o własnej chwale. Uciekający Farmour zapomni o odprawieniu obrządku śmierci, nad zmarłym kolegą. Nawet nasz bohater, urodzony myśliwy, dość szybko zamieni utraconą na polowaniu żonę na nowy, przyjemniejszy dla oka model. To nie jest świat, w którym chcielibyśmy żyć, podobnie jak ci ludzie, raczej nigdy nie byliby naszymi przyjaciółmi. Czy jednak możemy się temu dziwić? Wiedza o tym, jaka jest ich rzeczywistość oraz do czego dążą została przysłonięta mgłą zapomnienia wiele pokoleń wcześniej. Żyją z dnia na dzień starając się przetrwać w niesprzyjających warunkach. Czy w takiej atmosferze można długoterminowo funkcjonować, zachowując zdrowe zmysły? Czy człowiek może być uprzejmy w takim miejscu i towarzystwie? Wreszcie należy sobie zadać pytanie, po co w ogóle żyć, jeśli nie ma jakiegoś wyższego celu, a własna egzystencja jest tylko nic nieznaczącym pionkiem, na planszy gry pochodzącej z innego świata i epoki?

Ale to tylko do połowy książki. Później jest już jazda bez trzymanki, której tym razem, wcale nie mam zamiaru wam ułatwiać.

„Non stop” to książka opisująca pierwotne instynkty. Powieść o tym, jak to ludzie, potrafią zgotować innym smutny i odrażający los. Jest momentami nieco chaotyczna, pisana nieco przestarzałym językiem, toporna przy psychologizacji postaci, która jest przecież jednym z jej założeń. Doszukuję się w niej wielu niejasności, wątków i zagadek, które nigdy nie zostały wyjaśnione. Irytujące są też niektóre zwroty, używane do określenia przywitania lub odmierzania czasu („Ekspansji twojego ja” i „snoczuwanie”), które być może rozstrajają tylko mnie. Z drugiej strony „Non stop” to niezwykle ciekawa wizja podatna na wiele interpretacji. Absolutna klasyka science-fiction, która uwidacznia nam skrzywienia naszego gatunku. Aktualna tak wtedy, jak i dzisiaj. Może przede wszystkim dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz