Wydawca: FORMA
Liczba stron: 220
Oprawa: miękka
Oprawa: miękka
Premiera: 2019 r.
Wszędzie w koło, gdziekolwiek nie
pójdę, nie spojrzę, nie nadstawię uszu, wszędzie atakuje mnie dialog. Kariera
tego słowa, jako pewnej praktyki społecznej czy tez postawy filozoficznej, nie
idzie w parze z popularnością zastosowaniem formy dialogu jako elementu
kompozycyjnego utworu literackiego. Koncepcja dialogu jako metafora postawy
otwarcia na inność, być może nawet nie celowo, a jedynie pośrednio (poprzez
minimalizację wagi homonimu), minimalizuje debatę na temat sensu i kształtu
posługiwania się rozmową w dziele sztuki. Odnoszę wrażenie, że problemu
morfologii dialogu w jego klasycznym znaczeniu, na fundamencie praktyki
literatury już się nie podejmuje. Rozmowy między bohaterami mają zasadniczo
trzy cele: ‘rozruszać’ akcję książki, przekazać fakty, których czytelnik sam
domyślić się nie jest w stanie oraz scharakteryzować bohatera. Niezwykle rzadko
zdarzają się publikacje, która starają się realistycznie odwzorować zachodzące
w świecie empirycznym rozmowy (tym bardziej w czasach, gdy dyskusja między
ludźmi ustępuje miejsca nowej technologii). Tej tezie w pewien sposób przeczy
najnowsza publikacja Wydawnictwa FORMA – debiut Sławomira Wernikowskiego.
Zanim jednak przejdę do sedna
omówienia metody pisarskiej, pozwolę sobie na kilka słów o autorze. Sławomir
Wernikowski jest inżynierem informatykiem, na co dzień także nauczycielem
akademickim. Mówię o tym, ponieważ to ma znaczenie w kontekście utworów, które
w „Passacaglii” otrzymujemy. Już w pierwszym, tytułowym opowiadaniu, bohaterami
jest student i ceniony profesor. Ten pierwszy chce z jakiegoś powodu wysłuchać
interpretacji dzieła Bacha, wykonanej przez ‘zdziwaczałego’ pracownika
naukowego. Ten drugi, za nic nie chce dopuścić do siebie myśli, że ktoś odkrył
jego sekret. Prosta formuła rozmowy studenta z wykładowcą powtórzy się co
najmniej jeszcze raz, gdy w innej historii uczeń naciągacz będzie szantażował
swojego nauczyciela. I chodź układu student-wykładowca więcej nie będzie, także
w innych opowiadaniach bohaterami będą młodzi ludzie, a ich problemy staną się
kluczowymi dla zbioru. Widać więc, że Wernikowski pisze o tym, co zna. Nie
przez przypadek jedną z postaci będzie także samozwańczy naukowiec, informatyk
pracujący gdzieś w podziemiach bloku.
Wróćmy jednak do formuły książki.
Zbiór składa się z siedmiu opowiadań, w których kluczową rolę odgrywa dialog.
To on jest siłą napędową intryg, z niego dowiadujemy się szczegółów życiorysów,
to także rozmowy między bohaterami będą źródłem specyficznej rytmiczności
całego dzieła. Sytuacje zaprojektowane przez Wernikowskiego są wręcz teatralnie
ascetyczne, sprzyjające podejmowaniu debat. Oto prostytutka wieziona przez
swojego alfonsa na nietypowe zlecenie. Zamknięta w zapomnianym przez świat
pomieszczeniu piwnicznym, będzie rozmawiać z inteligentem o inteligencji
właśnie, tylko tej sztucznej. Albo w innej historii, gdzie trójka spokrewnionych
policjantów siedzi przy stole i rozmyśla nad tajemniczą sprawą zniknięcia
nastoletniej dziewczyny. Ascetyczny będzie też pokój źle opłacanego grafika,
który w zamian za sowite wynagrodzenie, podejmie się nietypowego zlecenia.
Wernikowski stawia więc na małe przestrzenie (pokoje, gabinety, samochody),
które są dla niego idealną areną do snucia rozmów o miłości, samotności,
niespełnieniu, rozczarowaniu, czy muzyce.
Tak jak odmienne historie i
konwencje gatunkowe stara się stosować autor z Mierzyna, tak i formy
zastosowanych dialogów bywają u niego różne. Najbardziej przekonuje mnie metoda
zawarta w pierwszym, najlepszym opowiadaniu. Człowiek jest w niej stworzony przez
rozmowę. Jest wynikiem zdarzeń z cudzymi punktami widzenia, rodzi się w
konfrontacjach, z różnorodnymi doświadczeniami. Skąd wiemy kim jest profesor?
Przybywający do niego nieznajomy, wie o nim nie tylko ze zdobytych wiadomości,
ale także z informacji zasłyszanych w środowisku kulturalnym, od osoby
remontującej organy, a także od cenionych w świecie producentów. To wszystko
jest wiarygodne i możliwe do zaistnienia w życiu codziennym. Ten dialog jest
wielostronny i pogłębiony. Ostatecznie „Passacaglia” jest dobrze skonstruowanym
wycinkiem codzienności, portretującym nietypowe zdarzenie. Pewnie dlatego jest
tak dobre.
W „Żurku” konwencja prowadzenia
konwersacji zbudowana jest inaczej. Gdy u aspirującego malarza pojawia się jego
dawna miłość, karty historii odkrywane są przy pomocy sterowanych monologów. O
tym, że nasz bohater został już dwukrotnie zostawiony przez swoją agitatorkę
dowiadujemy się ze streszczenia, jakie wplata on w rozmowę między nimi.
Przyznam, że trudno mi zaakceptować tę formułę, bo tak się nie mówi. Czy wy tak
macie, że zanim dacie komuś dojść do słowa, wyłuszczacie mu dobrze wam obu
znaną opowieść o wzajemnych relacjach? Że dwa lata temu ją kochałeś, ale potem
ona zrobiła imprezę, a potem miała innego chłopaka itd.? To takie pisanie na siłę,
bez pomysłu na sformułowanie i zaadaptowanie tła. Czułem się jak uczestnik
przedstawienia, w którym nie występują autentyczne postaci i ich prawdziwe
kwestie, a sztuczne dialogi.
Jest jeszcze trzecia forma
dialogu, która w moim odczuciu najbardziej upodrzędnia dialog. W opowiadaniu
„Krzyk”, jedynej kryminalnej historii zbioru, wypowiadane przez bohaterów
kwestie są w całości podległe decyzjom autorskim. Gdy w danym momencie
potrzebna jest pochwała lub krytyka, odzywa się małżonek, gdy z kolei do głosu
musi dojść tajemnica, pałeczkę przejmuje jego żona. To wszystko podsyca ich
krewny, który zamiast wyłożyć karty na stół, celowo prezentuje historię tak,
aby była atrakcyjna dla czytelnika. I choć ostatecznie Wernikowski wyjdzie z
sytuacji obronną ręką, choć całe opowiadanie czytać się będzie smacznie i z
napięciem, a puenta przybierze wyjątkowo interesujący kształt, trudno nie
odnieść wrażenia, że to już nie jest sztuka stanowienia człowieka przez słowo,
ale praca słowna modelująca ludzkie marionetki.
Na pewno Sławomir Wernikowski
stworzył zbiór ‘jakiś’. A to już dużo, biorąc pod uwagę debiut. Mówiąc jakiś,
nie mam na myśli dobry, zły czy średni, ale inne kategorie. Jego zbiór jest specyficzny,
wyrazisty, przez to trudny do zapomnienia. Nawet jeśli bardzo nierówny, dowodzi
że pisarz potrafi operować słowem momentami lepiej, niż niejeden ceniony
zawodowiec. Także jego opowieści, choć może czasami nienajlepiej kończone, są
intrygujące, tam gdzie mają takie być, denerwujące, gdy do głosu dochodzą
banały naszej egzystencji, a śmieszne, gdy akurat bohater powoła się na jakiś
nieoczywisty sarkazm. Przede wszystkim autor ma swój styl, dzięki któremu
jestem w stanie uwierzyć, że wraz ze zdobytym doświadczeniem, jego opowieści będą
bardziej harmonijne i lepiej przemyślane, a język jeszcze bardziej ustrukturyzowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz