Liczba stron: 160
Oprawa: miękka
Oprawa: miękka
Premiera: 31 maja 2019 r.
Jak wiadomo,
przędza to wyrób włókienniczy, który służy na przykład do produkcji dzianin,
koronek, plecionek, sznurów, lin czy ozdób. Moja babcia, która zawsze
powtarzała, że na drugie imię jej Przędza, znała się na temacie jak nikt inny.
Nie chcę tu przywoływać jej dokonań, reklamować wykonanych prac, czy o zgrozo –
sprzedawać metod rzemieślniczych. Starszych ludzi warto po prostu słuchać,
szczególnie gdy mówią o cierpliwości. To właśnie ta cecha, zdaniem mojej babci,
była najważniejsza przy przędzeniu. Jak mawiała „cierpliwość jest gorzka, ale
jej owoce są słodkie”. Te słowa odnosiła właśnie do swojej pracy, dając tym
samym do zrozumienia, że przędza wykonana naprędce pogarsza jakość końcowego
produktu. Jeśli teraz, zamiast na historię rodzinną, rzucić okiem na najnowszą
książkę Jakuba Małeckiego (która z historiami rodzinnymi ma bardzo wiele
wspólnego, podobnie jak z przędzą!), trudno nie odnieść wrażenia, że poruszone
w niej wątki cechuje spora dosłowność i heterogeniczność. Czy byłbym gotów
nabyć tkaninę wykonaną tak różnorodnie i posklejaną z wielu, często nietrwałych
kawałków? Właściwie czemu nie? Fakt, nie zrobiłbym z niej ciepłego odzienia na
długie zimowe wieczory. Czegoś, co w ten sprzyjający kontemplacji czas,
zajęłoby moje myśli na długo. Na pewno mógłbym jednak uszyć coś lekkiego,
ulotnego i niezobowiązującego. Przychodzi mi od razu do głowy czarna marynarka,
która na każdym kroku przypominałaby mi o zjawisku przemijania i
fragmentaryczności poznania życia.
Opowieści
Jakuba Małeckiego to proza, której atrakcyjność na poziomie fabularnym stoi w
jawnej sprzeczności z rozwiązaniami formalnymi. Jeśli czytelnik przebije się
przez te wszystkie opowiadania, dramaty i historię epistolarną, jeśli
zaakceptuje ciągoty autora do permanentnego rozwarstwiania narracji na liczne
retrospekcje, zmiany punktów widzenia, cięcia i pauzy, jeśli osłoni się przed
deszczem metafor i wyświechtanych figur (wielkie pająki, balony do nieba,
czekolada-cukrzyca itd.), odkryje być może ślady pozbawionej ozdobników
egzystencji, a rozrzucone w efektownych konwencjach słowa ułożą się w jedną
niezwykłą opowieść o czasie i melancholii. Także o rodzinie i deficytach
bliskości, bo to one silnie wybrzmiewają z ust prawie każdego bohatera.
Zaczyna się
bardzo dobrze. Otwierające zbiór opowiadanie „Żaglowce i samoloty” ma wszystko
to, co prosta historia o odchodzeniu mieć powinna. Jest mocne pierwsze zdanie,
od razu przykuwające uwagę czytelnika, jest spokojny rozwój zdarzeń,
niepewność, a wreszcie wyrazista puenta. Narratorem jest Przemysław, syn
cenionego i popularnego prozaika. Jego ojciec nie należy do osób, z którymi
łatwo się żyje. To egoista, narcyz i celebryta, który o synu przypominał sobie
tylko w soboty. Mimo podeszłego wieku, ich więź nadal jest bardzo silna,
dlatego też Przemysław, w obliczu nieubłaganej śmierci ojca, pragnie spełnić
daną mu kiedyś obietnicę. Nawet kosztem nadszarpniętej reputacji.
Jest w tym
zbiorze jeszcze jeden utwór, silnie akcentujący relację ojciec – syn. W „Domu z
czekolady” owładnięty korporacyjną manią syn, przyjeżdża po wielu latach do
samotnego ojca, aby namówić go na sprzedaż działki. Jeden zyskałby pieniądze i
reputację, drugi tylko to pierwsze. Czy ten obustronnie korzystny układ wejdzie
w życie? To właściwie nie ma dla nas znaczenia, bo najważniejsze w tekście jest
wszystko to, co dzieje się później. Ojciec ma bowiem też pewną propozycję i to
daleko bardziej niezwykłą. Na kanwie tych moralnych dylematów, Małecki kreśli
metafizyczny, międzypokoleniowy dysonans. To świat, w którym pozy i przyjmowane
maski, nie są w stanie ostatecznie ukryć tego, co znajduje się w sercu:
miłości, przywiązania, tęsknoty, człowieczeństwa.
O stosunkach
ojca z synem autor wspomina także w drugim tekście zbioru. „Idzie niebo”
odwołuje się do miejsca, z którego Małecki zaczynał – fantastyki. Świat został
opanowany przez metalowe pająki, które przyciągają mieszkańców ziemi jakąś
niewidzialną siłą. Nawet najsilniejsi, znający metodę przetrwania, prędzej czy
później odchodzili od zmysłów. W tej mrocznej i apokaliptycznej przestrzeni
poznajemy ojca i jego dwóch dojrzewających synów. Ich losy, wzajemne
poświęcenie, dążenie do destrukcji w imię wyższych celów, sprawiają, że ta z pozoru
banalna historia, niesie w sobie pierwiastek rozważań o samotności w
podejmowaniu decyzji, a także o świecie, który ciągle musi się stanowić na
nowo, w obliczu walki ze złem. Nawet jeśli to zło, jest głównie w nas.
Kwestie
miłości rodzicielskiej poruszone zostały także w wieńczącym zbiór opowiadaniu
epistolarnym „M. Historia podniebna”. Jego bohaterka Malina-Malwina, mimo
upływających lat, zmian statusu społecznego i pojawiających się kłód pod
nogami, co jakiś czas wysyła urodzinowe listy do zmarłego w jej młodości ojca.
Te proste informacje, początkowe mające spełniać rolę lekarstwa na przeżytą
traumę, z biegiem lat stają się smutnym obowiązkiem i niezrozumiałym rytuałem.
Malwina wysyła je, bo coś jej każe, chociaż sama nie umie ani nazwać, ani zlokalizować
tego, o co tak naprawdę chodzi. Śle więc te balony, brnie dalej w morze nigdy
nieprzetrawionego cierpienia, aż do nieubłaganego końca.
Miłości,
zrozumienia i zmiany poszukują też inni bohaterowie zbioru. W „Utraconych
światach Niño Sandovala” oraz „Niedaleko” bohaterowie tracą żony, co zmusza ich
do konfrontacji z samym sobą i w rezultacie ukazania pustki i bezradności w
obliczu wymagań współczesnego świata. Najmniej o miłości jest w
„Projekcie z dziedziny fizyki kwantowej”, który skupia się na dziwnej i
zakrapianej kłamstwem i przemocą przyjaźni blokowych rozrabiaków ze starszym
inteligentem. Gdy ten ostatni zachoruje, nawet jego prostaccy towarzysze
odczują deficyty.
W „Historiach
podniebnych” Jakub Małecki osadza swoich bohaterów w dobrze mu znanych
emocjach. Po raz kolejny każe im konfrontować się z bólem, samotnością i
kruchością egzystencji. Nie zadziwia więc wydźwięk, podobnie jak język, jak
zwykle oparty na przejrzystości i potoczności. Autor „Rdzy” chce kupić uwagę
czytelnika różnymi formami tekstu, miniaturowymi przekazami i barwnymi
postaciami. Przyznam szczerze, że przy kolejnym spotkaniu z prozą pisarza bywa
to nieco męczące, chociaż z drugiej strony, życzyłbym sobie, aby każda książka
wydawana w Polsce niosła za sobą tyle myśli i rozterek. Tak jak pisałem na
początku, nie jest to literatura wielka, ale z pewnością co najmniej
ponadprzeciętna, w szeregu dzieł niezobowiązujących.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz