Liczba stron: 424
Tłumacz: Joanna Krenz
Tłumacz: Joanna Krenz
Oprawa: twarda
Premiera: 13 maja 2019 r.
Yan Lianke znany jest w Chinach, jako pisarz idący
pod prąd politycznemu uciskowi. Nie może dziwić, że „Sen wioski Ding”, podobnie
jak inna powieść autora, zostały swego czasu wycofane z rynku wydawniczego
przez cenzurę. Nie może dziwić, ponieważ recenzowana pozycja jest jedną wielką
alegorią współczesnego zniewolenia, które jednocześnie znacząco zawęża
możliwości interpretacyjne dzieła (zawęża, ale nie ogranicza ich całkowicie!).
W przeciwieństwie do działalności literackiej innego wielkiego Chińczyka – Mo
Yana, którego dzieła cechują się symboliką otwartą na szersze konteksty, prace
Yan Lianke koncentrują się na niewielu tematach i to wokół nich budują
emocjonalne tło.
W pierwszym rozdziale Yan przywołuje sny faraona
opisanie w Księdze Rodzaju. Stanowią one zapowiedź tego, co później przeczytamy
na kartach samej książki. Owe siedem tłustych, pięknych krów, pożarte przez siedem
bardzo chudych i brzydkich, a także siedem grubych, dojrzałych kłosów
połkniętych przez siedem kłosów cienkich i suchych, przetransformowane są
w książce na czasy chwały i pożogi dla jednego z chińskich miasteczek,
tytułowego Ding. W przeciwieństwie do biblijnej przypowieści, tu zabraknie
mądrego Józefa, a zajmujący jego miejsce Ding Shuiyang, nie będzie w stanie
sprostać oczekiwaniom lokalnej społeczności.
Akcja książki osadzona została w prowincji Henan, w
okresie panowanie epidemii AIDS. Sama choroba, a właściwie sposób jej
rozprzestrzeniania, stanowił pod wieloma względami przełom dla chińskiego
społeczeństwa w zakresie interakcji z organem państwowym. Ustanowione przez
urzędników publicznych, a dalej realizowane także przez prywatnych
przedsiębiorców - pobieranie i sprzedawanie krwi, stało się zalążkiem wielkiej
epidemii, która w efekcie doprowadziła do wymierania całych wiosek. Powszechna
praktyka wielokrotnego używania igieł oraz pobierania większej niż dozwolona
ilości krwi, nie były w tych czasach w żaden sposób kontrolowane. Yan był
pierwszym pisarzem zainteresowanym tym tematem. Sam proces pozyskiwania danych
do napisania tej książki trwał wiele lat. Pisarz rozmyślnie
opuszcza znane mu historie o zbieraniu krwi w plastikowe opakowania po sosie
sojowym czy worki na ocet, o płukaniu zużytych toreb w basenie i wielu innych.
Nie chce nasz szokować ponad miarę. Z tego też powodu postanowił pominąć swoją
pierwotną fikcyjną koncepcję wyimaginowanego kraju powiązanego z resztą świata
za pomocą rurociągu krwi, przez który lokalni urzędnicy przepuszczają hektolitry
krwi, aby w rezultacie osiągnąć upragniony cel, czyli wzrost kraju do rangi
światowej potęgi (co jest urzeczywistnione w pierwszym śnie dziadka). Te kompresje
nie powinny być postrzegane wyłącznie przez pryzmat autocenzury, ale także jako
poszukiwania odpowiedniej formy dla przekazania tego, co autorowi leży na sercu
najbardziej – walki o lepsze jutro dla mieszkańców Chin. I w tym między innymi
upatruję jakości tej prozy, że mimo fantastycznych, czy momentami nawet
surrealistycznych, elementów i podtekstów, nigdy na wierzch nie wychodzi
sensacja, a pierwszeństwo zawsze dostają ludzie.
„Sen wioski Ding” jest
niepokojącą kroniką umierania jednej z wiosek spowodowanego rozprzestrzeniającą
się gorączką. Powieść skupia się na losach trzech pokoleń rodziny: poważanym
przez społeczność lokalną dziadku - samozwańczym profesorze wiejskiej szkoły,
starszym synu Ding Huiu, biznesmanie parającym się handlem krwią i wreszcie
dwunastoletnim synu otrutym pomidorem przez mieszkańców wioski DIng. Ich dzieje
rozpoczynają się na dziesięć lat przed początkiem wydarzeń opisanych w książce,
gdy Ding Shuiyang, namawiany przez pracownika administracji powiatowej,
przekonuje mieszkańców do przerzucenia się z tradycyjnej uprawy, na sprzedaż
krwi. W symbolicznej scenie prowadzi ich nad błotniste źródło Żółtej Rzeki
(niezwykle ważnej w kulturze chińskiej), i tam wykopując dziurę udowadnia im,
że woda, podobnie jak krew nigdy się nie kończy. Można czerpać ile się chce, a
ono dalej będzie się odnawiać.
To właśnie wtedy
wybuchnie szał oddawania krwi, a jednym z pionierów będzie syn Ding Shuiyanga. Główna
akcja książki osadzona jest w kilka lat po tych wydarzeniach, gdy do wsi
zaczynają już napływać pierwsze objawy choroby. To wtedy, w odwecie za
zarażenie setek osób, zamordowany zostaje syn Ding Huia, a mieszkańcy nad
którymi wisi wyrok, przenoszą się do szkoły, gdzie organizują autonomiczną
społeczność. Sami sobie gotują, spędzają czas wolny, sami też dążą do
samozagłady. Mimo że stoją nad grobem, zaczynają kraść jedzenie, cenne
przedmioty, a nawet insygnia władzy. Dwóch z nich, wyjątkowo spragnionych panowania,
chce stworzyć nową hierarchię społeczną, na której czele staną oni sami.
Szantażując dziadka Ding, ogłaszają nowe postulaty i wydają coraz bardziej
kuriozalne zarządzenia, które ostatecznie doprowadzą do rozebrania całej szkoły,
a także pozbawienia wsi drzew. To w procesie formowania tej utopijnej
społeczność pisarz zawarł największą krytykę panującego ustroju politycznego
kraju. Ustroju opartego na sile i strachu, na braku pomocy, instytucji
medycznych, także na całkowitym poddaniu się ze strony ludzi. Opresyjność książki
rozkręca się powoli, aby ostatecznie osiągnąć niewiarygodne rozmiary. I to
rzecz jasna dzięki samym ludziom i głęboko w nich zakorzenionej egocentrycznej
nienawiści. Wielu z bohaterów książki jest całkowicie wyzbyta skrupułów – jest chory
mężczyzna próbujący uprawiać seks ze swoją żoną, aby ta nie mogła ponownie
wyjść za mąż po jego śmierci. Jest młoda kobieta okłamująca swoich przyszłych
teściów, chcąc maksymalnie pospieszyć ceremonię, zanim objawy choroby staną się
widoczne. Dochodzi nawet do tego, że dwaj samozwańczy przywódcy nie wyobrażają
sobie życia bez pieczęci władzy, a jeden z nich po śmierci żąda pochowania go
wraz z tym atrybutem, aby mógł nadal mieć władzę w życiu pozagrobowym. Są też i
problemy, które potęgują ludzkie przywary. W Ding brakuje trumien, pojawiają
się zatem osoby handlujące nimi. Znajduje się popyt na usługi kojarzenia
zmarłych w związki i urządzania im wesel. W tym wszystkim prym wiedzie
oczywiście zazdrość o to, kto pochowa bliskiego w najlepszej trumnie, albo
któremu zmarłemu przypadnie w udziale również już zmarła córka starosty. W tym
mrocznym krajobrazie, pełnym bólu, cierpienia i braku nadziei, tylko śmierć
oferuje ulgę. Prawdziwe piekło przewidziane jest dla tych, którzy zainfekowani
muszą żyć nadal. Chociaż są i przebłyski miłości – jak chociażby para kochanków
łącząca się tuż przed śmiercią, czy mąż, który dawniej obiecał żonie w
prezencie czerwoną kurtkę, i teraz, stojąc już nad grobem, stara się ją uzyskać
za wszelką cenę.
Przedstawiony przeze
mnie zarys fabuły stanowi wyłącznie zewnętrzną powłoką powieści. Jak sugeruje sam
tytuł, książka porusza się między trudnymi realiami, a sennymi marzeniami
dziadka. Znaczenie tych snów podkreśla
biblijny epigraf, o którym już pisałem. Te sny rozwiewają także wiele wątpliwości
odnośnie udziału Ding Huia, w skali tragedii jaka dopadła wioskę. Wyznaczają
ramy rodzinnych relacji, dynamicznie zmieniających się pod wpływem kolejnych
biznesów syna. Ostatecznie doprowadzą także do całkowitego spustoszenia. Pełnią
więc rolę punktów odniesienia i uzupełnienia, nadania przedstawionym
wydarzeniom kolejnych wymiarów.
Yan Lianke zdecydował się na tyleż ciekawy, co
kontrowersyjny proces narracji. Smutek i niedopowiedzenia, tak adekwatne dla
pisarstwa Camusa, mieszają się tu z wątpliwościami co do postaci samego
narratora. Jest nim dwunastoletni, otruty syn Ding Huia. Nie ma wątpliwości, że
chiński pisarz chciał oddać głos jedynej niewinnej osobie tych zdarzeń.
Historia, w której najważniejsze jest ukazanie wewnętrznych światów ludzi
zachowujących się zgodnie z ich najgłębszymi,
najbardziej tajemnymi pragnieniami, musi w sobie mieć element
nieprzewidywalności. A uwierzyć w to można tylko wtedy, gdy opowiada nam
historię głos krystalicznie czysty. Jest jednak tu pewna pułapka, z której być
może lepiej nawet nie zdawać sobie sprawy. Chodzi mi o zasób wiedzy, o
doświadczenie życiowe, a także o język jakim posługuje się nastoletni chłopiec.
Daleko odbiega on od tego, co faktycznie reprezentują osoby w tym wieku. Jego
literackość, rozumienie świata dorosłych, sposób opisywania zmieniającej się
natury mogą budzić spore wątpliwości. Ostatecznie czytelnik musi przyjąć za
dobrą monetę śmiałe intencje pisarza, który z jednej strony chciał klarownie
przekazać nam mroczną historię, z drugiej nie chciał jej pozbawiać literackiego
blasku. Czy przeszkadza to w lekturze? Mi niekoniecznie. Ale niech każdy oceni
sam. Bo po książkę naprawdę warto sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz