Liczba stron: 240
Oprawa: miękka
Premiera: 13 lutego 2019 r.
Kiedy
rzeczywistość staje się zbyt niewdzięczna i dynamiczna – w końcu
musi dojść do wyładowania. W pogodzie będzie to burza; w rodzinie –
walnięcie pięścią w świąteczny stół; w pracy – dyscyplinarne
zwolnienie, zaś na wojnie i w życiu – bomba atomowa.
No właśnie.
Joanna Rudniańska zdaje się nam mówić, że każde ludzkie życie jest swoistą
mikro-Hiroszimą. Deklaruje to w kilku uzupełniających się formach. W warstwie
tekstualnej uzyskujemy portret kobiety zagubionej w chaosie codzienności. Bibi jest z zawodu psychoanalityczką. Pracuje
w Warszawie, na wysokim piętrze Babka Tower. Mimo pełnionej profesji, to
kobieta pełna kompleksów. Na ścianach gabinetu wiszą obrazy jej matki – słynnej
malarki, kobiety sukcesu, w cieniu której Bibi nie może się schronić, gdyż
burzy się w niej niezgoda na bycie tą drugą. Bohaterka Rudniańskiej nie ma
także szczęścia w miłości. Jej związek z partnerem oparty jest na trudnych do
zaakceptowania filarach – zdradzie i namiętności. Jest jeszcze Kasia – młoda i
urocza dziewczyna, którą Bibi ratuje z rąk sadystycznego narzeczonego na
Cyprze. Jej niezależność i promieniująca atrakcyjność działają na Bibi jak
czerwona płachta na byka – z jednej strony hipnotyzują i nakazują pomagać, z
drugiej deprymują i prowadzą do tłumionej agresji. Tym najważniejszym
kompleksem będzie jednak bliźniaczka Bibi – żyjąca lub nie siostra, która
zmarła prawdopodobnie w wieku dwóch lat. Piszę prawdopodobnie, bo relacje o tym
wydarzeniu są różne, a najważniejszy świadek wydarzeń – matka psychoanalityczki,
nie mówi nic o swojej przeszłości. Nawet o obozowych epizodach. Bibi jest zatem
zakompleksiona, roztacza swoje życie wokół spotkań z pacjentami (Janiną i Panem
Suzuki)), seksem, krótkim urlopem i rozmyślaniu o tym, co by było gdyby. Ale
przede wszystkim o tragedii, jaką jest życie. Największym problemem Bibi wydaje
się zatem nie to, że świat skąpi jej pozytywnego feedbacku, ale to, że ona sama
jest w swoich oczach zbrukana brzydotą. Często wydaje się, że pragnęłaby z
siebie własne bycie w jakiś magiczny sposób wydalić – zrzucić skórę jak wąż, a
na to miejsce przyodziać jakąś nową, może nie piękną, ale chociaż akceptowalną
wersję. I wątek ten wydaje mi się naprawdę ciekawy, bo autorka zmusza swoją
bohaterkę do rozpaczliwego szukania własnej tożsamości, przeprowadzając ją
przez współczesne nam kręgi ludzkich piekieł.
Rudniańska
ciekawe rozpisuje relacje międzyludzkie. Jest czuła nawet wtedy, gdy stosuje
ironię, uważna nawet, gdy redukuje opis. Potrafi zdobyć się na brutalną
szczerość, nie oszczędza żadnego elementu świata przedstawionego, nie cofa się
przed żadną niewygodną prawdą. Rzadko spotyka się taką pewność języka, który
nie musi emanować arystokratyczną siłą, aby był soczysty. W „Snach o
Hiroszimie” pojawiają się relacje mocne (fascynacja, nienawiść, miłość) i słabe
(stan zakochania, niesmak, zagubienie), trwałe i kruche, proste i zakręcone.
Nigdy jednak ta sfera kontaktu międzyludzkiego nie jest trywialna. Przeciwnie,
jawi się jako rzeczywistość jednocześnie subtelna w odcieniach i wyrazista
w skutkach. Dopełnieniem tego obrazu będzie też sfera dramatyczna utworu.
To w niej dwójka bezimiennych bohaterów rozprawia w różnych, pospolitych
miejscach, na tematy luźno łączące się z Hiroszimą. Mówią o hibakusha, o
tramwajach, o sztuce i wielu innych powiązaniach, które stanowią pomost między
codziennością Bibi, a nie dającą się wymazać z pamięci tragedią ludzkości.
Forma dramatu uwypukla głębię całego utworu, podkreśla też skalę problemu –
mówi, że siedem miliardów małych Hiroszim, w każdej chwili może eksplodować.
„Sny o
Hiroszimie” są zatem kolejną książką o noszonych traumach. O tych wszystkich
współczesnych problemach, o których ciągle się pisze i mówi, na wiele sposobów.
Przyzwyczajeni jesteśmy przy tym do kontrowersji, mocnych wrażeń, polaryzacji
postaw i łatwości kreowania zjadliwych sądów. Tymczasem Rudniańska wcale
nie zamierza się do naszych aktualnych upodobań i nawyków wdzięczyć. Pisze
prosto, nie używa skomplikowanej metaforyki. Potrafi zdobyć się także na humor
i autoironię, które w sposób najbardziej wyrazisty ujawniają się w rysunkach
zamieszczonych na początku każdego rozdziału. Jest to zatem książka wielkiego
przesłania, która dzięki mieszanej konwencji będzie także atrakcyjna dla
czytelnika. Dla grona uważnych odbiorców Rudniańska zostawia prezenty kulturowych
skojarzeń, które dodatkowo wzbogacają klucz interpretacyjny dzieła. Ale ta
książka ma też jeden poważny zgrzyt – zakończenie. Nie chodzi mi nawet o to, że
jest ono zbyt pospolite i przewidywalne. Nie gra mi w nim sprowadzenie całej
narracji to sensacyjnego mianownika. Mimo wszystko, to interesująca lektura,
która nie pozwala na puentę i zapomnienie.
Ocena:
Zaintrygowała mnie ta książka. Mogę przymknąć oko na to zakończenie, bo jestem ciekawa losów Bibi. ;)
OdpowiedzUsuń