![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZ3H7xuKHQzfJUIUz2Og61gkqdSKU16gZsl3vKIRfvXf8ZCHH3W-1lfQbFRT8rJotlZbf1aIvjZK3D8mJ-KwK8IWgTBITUhHAUu66BNIYlGWAPFayQ0hnNEZZJguH-l6e9jcobjGt4GOM/s200/696305-352x500.jpg)
Recenzja "Pawilon szósty" Antoni Czechow
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3pCpvQsPdb1hhwEhpJNq_dIZkQ_Xf07_RMRlT4_DT0c7C1HwCphGthCDrTN-tc9woowOlzyu_gYh4u2ftmJXHQAYYHqRrcTy8L_8qHt7LiE-SqPHDShBmc7CsGf5afGXE5EOz4Cm9s7s/s200/704591-352x500.jpg)
Liczba stron: 221
Oprawa: twarda
Premiera: 16 stycznia 2019 r.
Czechow powiedział kiedyś: „Pochodzę
z chłopstwa, więc niełatwo mnie nabrać na chłopskie cnoty”. To zdanie
niejako przyświeca tematyce, którą z takim uporem podejmował w swoich
opowiadaniach. Bo też patrząc na współczesnych nam pisarzy mam wrażenie, że niektórzy
nie znają tego świata z autopsji, a przez to mają tendencję, by
z każdego robotnika robić świętego. To fałszywe zdanie Czechow neguje na
wiele sposobów, z których kilka możemy dostrzec w wydanym niedawno tomie
„Pawilon Szósty”.
Na książkę
składają się cztery nowele, które w założeniu scalać ma krytyka ówczesnego
społeczeństwa. Czechow jednak, wbrew temu co obecnie się tworzy, nie próbuje kreować
kolejnej historii o problemach społecznych i patologiach, a wręcz odwrotnie: w
najzupełniej poważnej konwencji buduje światy, których nie sposób ocalić przed socjalną
samozagładą. Najbardziej jaskrawym przykładem będzie tytułowy utwór – „Sala nr
6”. Akcję rosyjski pisarz umiejscowił
wśród pacjentów oddziału psychiatrycznego (mam wrażenie, że to obecnie bardzo
chwytliwy temat). Główny bohater - doktor Andriej Jefimycz Ragin – wyraża
wewnętrzny opór przeciwko przyjętemu w ośrodku nieporządkowi. Zamiast jednak
przełożyć swoje obiekcje na czyny, żyje w cieniu, spędza czas na dyskusjach z inteligentnym
pacjentem Iwanem Dymitryczem Gromkowem, na leczeniu i czytaniu książek. I tak
od nitki do całego kłębka Regin stopniowo wychodzi z butów medycznych i wchodzi
w rolę pacjenta. Spędzając całe dnie w zamkniętej przestrzeni, czechowowski
bohater snuje refleksje na temat istoty szaleństwa, bezduszności systemu i
znikomej granicy między tym co nonsensowne, a tym co normalne. Jest więc „Sala
nr 6” krytyką inteligencji, która pomimo nawet najlepszych chęci nie jest w
stanie zmienić rzeczywistości i wtapia się w bylejakość otaczającego świata.
Ale nie tylko
ten utwór będzie dla Czechowa ważnym miejscem, do wyrażania swojego
wewnętrznego bólu. We „Wrogach” dość mocno zaakcentuje karykaturalną skłonność
ówczesnych mieszkańców do przesadnego manifestowania etykiety, szczególnie w
obliczu ścierania się różnych poglądów, w „Przykrości” pokaże zobojętnienie
ludzi na krzywdę innych, zaś w „Pojedynku” położy nacisk na relacje jednostki z
otoczeniem. Powstały pejzaż, będzie odbiciem bolączek dawnej Rosji, gdzie u
szczytu hierarchii znajdzie się przynależność do określonej grupy społecznej, a
u dołu człowiek z jego indywidualnością, potrzebami i przywarami. Trudne to
czasy, gdzie pozorna wolność i prywatność rozbijają się o tamy układów i
powiązań społecznych.
Poświęcam tyle miejsca streszczeniu, bo opowiadania
Czechowa opierają się głównie na koncepcie fabularnym. Język jest w nich na
tyle przejrzysty, że nie zapamiętujemy ani specyficznego stylu, ani konkretnych
cytatów. Pełni raczej funkcję „czystego” przekaźnika akcji, a na dłużej pozostaje
z nami tylko pewne, trudno wyrażalne wrażenie. Tak więc mógłbym tak dalej
prawić o tym, że Czechow pisał o nadmiernej biurokracji, że interesowały go
ubóstwo, pijaństwo, konflikty. Że był mistrzem w kreowaniu relacji
międzyludzkich i obrażaniu naszych słabości. Że pisywał satyrycznie, z ironią,
lekko, niepokojąco. Mógłbym, ale to już wiecie, bo zakładam, że opinii o
opowiadaniach Czechowa przypadkowa osoba nie szuka. Chciałem raczej przekazać
Wam coś innego. Po co czytać Czechowa? Dla złapania kontekstów współczesnej
literatury? Może i tak. Dla poznania realiów dawnej Rosji? Być może są osoby,
które to interesuje. Dla pośmiania się z samych siebie? Nie wykluczam. Dla
wyszukania filozoficznych analogii? Czemu nie? Ale myślę sobie, że chodzi tu
jeszcze o coś innego. Czechow jest dla literatury kimś takim, jak Mozart dla
muzyki – każde jego zdanie jest jak dotyk geniuszu. To proza ponadczasowa,
wymykająca się szufladkowaniu. Wystarczy przyjrzeć się stworzonym
przez niego postaciom i specyfice ich wzajemnych oddziaływań, by dostrzec
mechanizmy, które towarzyszą nam nawet teraz.
O „Pawilonie szóstym” Czechow napisał podobno tak: “Kończę opowieść, bardzo nudną, jako że brak w niej kobiety i wątku
romantycznego. Nie mogę znieść takich opowieści, napisałem ją jakoś tak
niespodziewanie, lekkomyślnie”. Czytam to i myślę sobie - kurcze, dlaczego inni
pisarze tak rzadko bywają lekkomyślni?
Ocena:
Recenzja "Obłomow" Iwan Gonczarow
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVGTDgZdEbSLCJFPVWIuu5lyf8pUmvpSirEUPKCnUSfhv-D7MMwxndmEALM7h2wG2nLv0Gjwm35xKN-SzALpdqSXln7zA7E4Lk46xHnLiezSMUWThyphenhyphenGCVxGHA3h3kWkeUncjTFttEZiPY/s200/715298-352x500.jpg)
Liczba stron: 650
Oprawa: twarda
Premiera: 13 lutego 2019 r.
Końcówka lat pięćdziesiątych XIX wieku była ciekawym okresem dla literatury. Rodzili się wtedy tacy pisarze jak Knut Hamsun (1859 r.), Selma Lagerlof (1858 r.), Joseph Conrad (1857 r.) i George Bernard Shaw (1856 r.). Premiery miały z kolei wielkie powieści, które do dziś znajdują się na listach najważniejszych dzieł w historii – „Szlacheckie gniazdo” (1858 r.) Turgieniewa, „Opowieść o dwóch miastach” (1859 r.) Dickensa, „Pani Bovary” (1857 r.) Flauberta i właśnie „Obłomow”. Trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że właśnie o Gonczarowie mówi się obecnie najmniej, mimo że swoją opowieścią wprowadził on do słownika całkiem nowe pojęcie.
Dlaczego zatem wciąż powraca
się do Flauberta i Dickensa, a „Obłomowa” traktuje jako rzecz, którą ustawia
się na półce wśród książek, które wypada znać, ale już niekoniecznie się je
czyta? Aby na nie odpowiedzieć, należy przybliżyć nieco ramę interpretacyjną
dzieła. Nie będę szczegółowo pisał o samej treści, każdego zainteresowanego
odsyłam do lektury książki. Spójrzmy natomiast na głównego bohatera. Obłomow to
człowiek groteskowo gnuśny, zgryźliwy i bierny. Jest sentymentalną projekcją nadaremnych
nadziei i symbolem nierównej walki człowieka samego ze sobą. To człowiek,
którego nadrzędnym celem stała się ucieczka nie tylko przed nowościami, ale
nade wszystko przed jakimikolwiek emocjami. Obłomow boi się niedopowiedzeń,
jest przekonany, że nie jest w stanie znieść żadnych przeciwności losu.
Zamyka się w swojej klatce i nie dopuszcza żadnych, potencjalnych źródeł chaosu.
Ba, on stara się odciąć od każdego, najdrobniejszego nieprzewidzianego
zdarzenia, które może zakłócić jego równowagę ducha. Trudno pojąć, jak ktokolwiek
mógłby przejąć się losem takiego typa, szczególnie współczesny człowiek, wciąż
goniący za nowym typem obuwia. A jednak
nie dość że sama powieść wciąga w wir swoich psychologicznych gier, to na
dodatek całkiem uzasadniona wydaje się fascynacja, jaką wobec Obłomowa odczuwa Olga
i jego przyjaciel Andrzej. Gdzie więc tkwi, z jednej strony siła, a z
drugiej też gwóźdź do trumny popularności tej powieści? Bo raczej nie w opisach
codzienności spędzanej w brudnym szlafroku,
w obrzydliwej pościeli, w przepełnionym gratami mieszkaniu, z niekompetentnym
sługą.
Widzę jedną możliwą
odpowiedź – chodzi o krystaliczną dobroć i ujmującą czułość zachowania głównego
bohatera, w jego czuły moralnie pogląd na świat i całkowitą szarość istnienia.
Obłomow jest uosobieniem tej naszej strony, której wszyscy skrycie się
wstydzimy. Jest ohydny, tak samo jak ohydny jest świat, którym się brzydzi. Spójrzmy
jednak panoramicznie na to, co innego oferuje nam książkowa rzeczywistość.
Trofimycz – służący, który nie umie służyć i trzymać porządku, Sudbiński –
typowy pracoholik prowadzący bezrefleksyjny żywot, Pienkin – pożądający
rozgłosu, małostkowy literat, czy wreszcie Tarantiew, traktujący Obłomowa jako
niewyczerpane źródło pieniędzy. Patrząc na ten kalejdoskop poczwar trudno nie
odnieść wrażenia, że Obłomow z jego apatią, może i irytuje, ale jeśli działać w
świecie znaczy być jedną z tych obłomowskich zjaw, to może rzeczywiście lepiej
nie brudzić sobie dłoni całym tym paskudztwem i odmówić w nim
uczestnictwa. Jeśli prawdziwe życie ma oznaczać sztuczność i gonitwę za niczym,
to może faktycznie lepiej leżeć. Albo, sprowadzając znowu sprawę do
współczesności – jeśli wszyscy wokoło biegają za sławą, pieniędzmi i sprzętami
opatrzonymi logo pewnego owoca, to co ja tu robię i gdzie mam odnaleźć swoje
wewnętrzne szczęście?
Tak sobie myślę, że
obłomowszczyzna to filozofia daleko wykraczająca poza to, co uważa się za
racjonalne. To idealna strategia dla ochrony czystości swojej duszy przed
zewnętrzną plagą. Sam bohater w jednej z rozmów ze Stoltzem daje mu do
zrozumienia, że jakakolwiek forma pracy, jest niczym innym jak kontynuacją
tworzenia otaczającej nas beznadziei i ohydztwa. To bardzo smutna i
niebezpieczna strategia na życie, ale trzeba też przyznać, że te przemyślenia
niosą w sobie jakąś fundamentalną prawdę. Zadają pytania, które niejednokrotnie
wszyscy sobie zadajemy. Można obłomowszczyznę rozważać też na wielu
płaszczyznach – problem ma charakter zarówno społeczno-polityczny, jak i
metafizyczny. A czy taki człowiek jak Obłomow może zmienić swoje
przyzwyczajenia? Czy pod wpływem kobiety i przyjaciela może porzucić swoje wygodne
życie i ruszyć w nieznane? Czy lepiej mieć dom, czy zwiedzać świat? Czy lepiej
robić karierę, czy mieć rodzinę?
Oczywiście,
można zarzucać Gonczarowowi, że jego postaci są zbyt groteskowe, a przez to
nierealne. Że sytuacje i dylematy przed jakimi stawia swoich bohaterów są
kartonowe i nieżyciowe. Sądzę jednak, że abstrahując od tych rozważań, dzięki takiemu
podejściu tym mocniej odnajdujemy w nich samych siebie, tym silniejszy jest
przekaz całej lektury. Rosyjski pisarz Dmitrij Mereżkowski tak pisał o
„Obłomowie”: "Każdy z charakterów stworzonych przez Gonczarowa jest
idealnym uogólnieniem natury ludzkiej, ukryta myśl wznosi na wyżyny
najdrobniejsze szczegóły życia codziennego". Pięknie i w punkt.
Skupiam
się tu na współczesnej interpretacji, bowiem takie podejście determinuje we
mnie obecny kontekst kulturalny. Nie będę odwoływał się do tych wszystkich poszlak,
które w „Obłomowie” dostrzegają krytykę
rosyjskiego ziemiaństwa, symbol antybohatera, nowego Hamleta. Nie będę, bo nie
to jest istotą tego, czym Obłomow jest dla mnie. Zostawiam te kwestie
historykom sztuki.
Wróćmy
na koniec do braku popularności książki. I mam tu na myśli popularność obecną,
bo dawniej „Obłomow” był przecież rozpoznawalny na równi z „Anną Kareniną”. Część
argumentów już przytoczyłem, ale jest jeszcze coś. Sądzę, że chodzi tu o brak
wielkich wydarzeń i deficyt pozytywnych bohaterów, z którymi mógłby się
czytelnik utożsamiać. Gonczarow ucieleśnia w Obłomowie wszystko to, co
współczesny świat stara się z nas wyeliminować. To jedna z najbardziej
antymotywacyjnych książek jakie powstały, ale to też przykład wielkiej
psychologicznej literatury, która swoją uniwersalnością i głębią myśli spycha
na dalszy plan to, co w tym roku miałem już okazję czytać. Dobra literatura to
taka, która daje coś człowiekowi od siebie, która zostaje z nami na dalsze
życie. Obłomowszczyzna jest we mnie, czuję ją podskórnie, boję się jej, uciekam
od niej, podziwiam ją. Czytajcie Gonczarowa, naprawdę warto.
Recenzja "Borderline. Dwanaście podróży do Birmy" Grzegorz Stern
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYv-NSW4-hSekahbovd25PSY48AidbKOW9uDQuexgY9M0PlIg85iNS6monnxXJQoMDLEWR8RZVuaxkqIdGC4fo_uHHYdciR0ErY9P994UCbg89oSuViF475vV0qTShs7ycewhUTXYLbGk/s200/large_borderline.jpg)
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda
Premiera: 13 marca 2019 r.
Grzegorz Stern w swoim reportażu przybliża nam
Birmę, od stłumienia rewolucji 1988 roku oficjalnie nazywaną Mjanmą. Pokazuje,
że ten Azjatycki kraj jest miejscem wielu sprzeczności i dziwnych decyzji. Już
sama zmiana nazwy kraju była uzasadniana wyłącznie chęcią zerwania z kolonialną
przeszłością, mimo że oba terminy znaczą dokładnie to samo. W 2005 roku z
niewyjaśnionych przyczyn przeniesiono stolicę z Rangunu do Naypyidaw – miasta
zamkniętego dla obcokrajowców. W pewnym momencie historii zmieniono także
kierunek ruchów pojazdu, mimo że ani infrastruktura, ani ludzie nie byli na to
przygotowani. W efekcie wskaźnik śmiertelności w wypadkach drogowych wzrósł
wielokrotnie.
Autor z dbałością bada różne tajemnice kraju i
stopniowo naświetla nam je w krótkich opowieściach. Pisze o umiłowaniu
Birmańczyków do picia herbaty, o zakazie poruszania się na motocyklach w
Rangunie (jedyne takie miasto na świecie), o permanentnych problemach z
deficytem energii elektrycznej i konieczności inwestowania w agregaty
prądotwórcze, o niemożności wydania reszty z 10 dolarów na największym w kraju
dworcu kolejowy. Pisze o bardzo wielu ciekawostkach. Te anegdotyczne historie
wprowadzają nas w pewien nastrój, nakreślają obraz miejsca totalnie różnego od
tego, do czego się przyzwyczailiśmy. To one tworzą zasadniczy zrąb książki,
stanowią czystej wody reportaże, napisane zgodnie z kanonem porządnego
dziennikarstwa. Ale ich byt nie stanowi sensu tej książki, one nakreślają tylko
kulturowo-geograficzne tło. Mają też nas zachęcić, do zagłębienia się w
opowieść o ludziach.
Bo są w „Borderline” treści dużo ważniejsze, niż
ciekawostki ze świata. Co więcej, autor z zadziwiającą precyzją układa je w
jedną spójną narrację, prowadzącą do z góry obranej tezy. Stopniowo wdrażamy
się więc w historię doktora, pojmanego i prześladowanego przez reżim generałów.
Poznajemy losy kamienicy, która decyzją gminy zostaje przeznaczona do
rozbiórki, a ludności mimo niechęci zgadza się na zburzenie całego swojego
dobytku. Dowiadujemy się o cyklonie Nargis, który w maju 2008 roku spustoszył
wybrzeże Birmy do tego stopnia, że nawet dwupiętrowe domy tonęły zalane morską
falą. Poznajemy wreszcie reakcję władz na ten kataklizm. I jeszcze wiele wiele
innych historii zostanie tu przytoczonych, jedne będą zatrważać nas terrorem,
inne szokować reakcją miejscowej ludności, będą też takie, które odniosą się do
instytucji międzynarodowych.
Druga część książki zostanie oddana w posiadanie
głównie jednej postaci – birmańskiej Noblistce Aung San Suu Kyi (jej imię znaczy Świetlisty
Szlak Osobliwych Zwycięstw). Jest córką gen. Aung Sana, twórcy niepodległej
Birmy, którego nigdy nie miała okazji tak naprawdę poznać, gdyż zginął w
zamachu w 1947 r. Wychowywana w Indiach i Stanach Zjednoczonych w 1988 roku
wróciła do Rangunu by zająć się chorą matką. Tak trafiła na sam początek
studenckich protestów przeciwko dyktaturze gen. Ne Wina. Bieda i masakry na
wojującej ludności skłoniły ją do założenia Narodowej Ligi na rzecz Demokracji.
Niespełna rok później została zamknięta w areszcie domowym, w którym spędziła
kilkanaście lat. Wielbiona przez tłumy wytrzymała więzienie, by wrócić jeszcze
silniejszą na wybory parlamentarne, które zresztą jej partia wygrała. Miał być
to początek nowej ery demokracji i przywracania ładu w kraju. Ale czy tak jest
w istocie?
Rzucam te dane
na szybko i nieco chaotycznie – w odróżnieniu od logicznego
i stopniowego wywodu autora – po to tylko, by zobrazować niektóre
z głównych wniosków reportera. Kluczowe wydaje się w tej książce
bowiem to, że podważa ona sposób myślenia, tę ideologię, którą wszyscy
przyjęliśmy i w którą wierzymy, bo tak jest łatwiej. „Borderline” mógłbym
nazwać traktatem, choć słowo to brzmieć może trochę podejrzanie. Nie ma tu
jednak żadnego nadęcia, ten reportaż pomyślany został jako swoista opowieści
drogi: ukazuje proces zdobywania i porządkowania wiedzy, stopniowe dochodzenie do wniosków. Grzegorz Stern w
latach 2006–2018 dwanaście razy odwiedzał Birmę, rozmawiał z buddyjskimi
mnichami, więźniami politycznymi, oficerami rządowego wojska, zwykłymi
mieszkańcami. W swoich obserwacjach pozostaje wiarygodny i rzetelny, nie
próbuje pokazywać się nam jako mędrzec, ale jako ktoś, kto szuka i
zastanawia się, a potem efektami tych działań dzieli się z nami. Nie
znajdziemy tu gry na emocjach, wzruszających scen, bicia tych złych. Wszystko
jest obiektywne, dobrze udokumentowane, a jednak mimo to, mało encyklopedyczne,
atrakcyjnie podane. Wartościowe i dla tych, którzy o Birmie nie widzą nic, jak
i dla tych, którzy temat już znają.
Stern
niezwykle wyczulony jest na różnicę między oficjalnym dyskursem historycznym, w
którego władze Birmy inwestują olbrzymie środki finansowe, a ludzką pamięcią,
zawsze odosobnioną i niepełną. Pisarz nie próbuje odpowiedzieć na pytanie o
prawdę historyczną, skupia się na ludziach, ich mentalności, przekonaniach,
alienacji. To zupełnie inny obraz państwa totalitarnego, niż ten znany chociażby
z Korei Północnej. Mało tu o propagandzie, o metodach represji, wreszcie o
samych rządzących, za to dużo więcej o zwykłych ludziach i ich codziennych
problemach. „Borderline” to cenna lekcja
demokracji także dla nas samych, dająca możliwość spojrzenia na aktualne
wydarzenia z innej perspektywy. To po prostu dobry reportaż, który warto znać.
Ocena:
Subskrybuj:
Posty (Atom)