Najnowsza powieść Juliana Barnesa traktuje o losach
wybitnego rosyjskiego kompozytora Dmitrija Szostakowicza. Pisarz postanowił
snuć swoją opowieść w narracji trzecioosobowej, więżąc czytelnika w umyśle swojego bohatera. Dzięki temu zabiegowi, swoistej fuzji
dziennika i dramatu, poznajemy nie tylko życiorys sławnego artysty, ale także,
a może przede wszystkim jego emocjonalną walkę rozgrywającą się na pograniczu
strachu, o życie własne i rodziny, oraz poczucia misji, w którym został
ukształtowany. Książka jest także literacką próbą usprawiedliwienia
kontrowersyjnej postawy twórcy „Lady Makbet mceńskiego powiatu”, nieszablonową
spowiedzią, pośmiertnym dążeniem do odnalezienia stanu wewnętrznego katharsis.
„Zgiełk czasu”
podzielony został na trzy zasadnicze części, odpowiadające najważniejszym
momentom w życiu Szostakowicza. W każdej z nich obserwujemy bohatera w skrajnie
trudnych i złożonych sytuacjach. „Pod windą” opisuje pierwszy poważny zatarg z
władzą, gdy trzydziestoletni kompozytor zostaje publicznie potępiony przez
towarzysza Stalina. Od wtedy swój początek biorą wątpliwości i mentalne
tortury, ciągłe oczekiwanie na aresztowanie i skazanie. Drugi epizod, czyli „w
samolocie”, to historia udziału artysty w Pokojowym Kongresie w USA. Wyjazd ten
uświadomił kompozytorowi, że wyobcowanie nie wiąże się tylko z
nieprzychylnością władzy, lecz także otoczeniem, pełnym niejasnych kontekstów i
oczekiwań. Zrozpaczony Szostakowicz na
obcej mu ziemi zrozumie, że nowoczesna władza nie szantażuje już śmiercią, ale
ma w swoim zanadrzu jeszcze bardziej niebezpieczny oręż – dając pozory wolności
upadla i niewoli jeszcze mocnej. Na koniec zaserwowano nam rozdział „w
samochodzie”, sączony delikatnie niczym lampka czerwonego wina na siedzeniu w
limuzynie, sterowanej przez szofera, który decyduje za nas o ścieżkach naszej
destynacji. To właśnie ta część jest najbardziej wymowna i pogłębiona, spaja w
sobie elementy poruszane w pozostałych miejscach i poddaje je wnikliwej
analizie.
„Zgiełk czasu” to nasycony ekspresją fresk przerażającej
epoki i studium człowieka zniewolonego, który usilnie stara się ocalić resztki
godności, błądząc w skomplikowanym labiryncie chorego systemu. Bohater książki niczym więzień wikłać się będzie w
toksyczne relacje, po to, by dać nadzieję na przetrwanie swoim dziełom. Będzie
chciał za wszelką cenę nadać swojemu wyobcowaniu i abominacji jakiś
sankcjonujący je sens. Autor opiera swoją przejmującą historię na kontraście:
błyskotliwość i toporny ustrój, sztuka i zwierzęce instynkty, rodzina i
przywiązanie do władcy, artystyczna dusza i przeinaczana interpretacja. Te
doniosłe dychotomie utrzymują najnowszą książkę twórcy „Wymiarów życia” w
doskonałym napięciu od samego początku do końca. W tej opowieści jest wszystko
to, za co cenię biografie: niepokój, wyraziste emocje, czytelne motywacje i
skomplikowane, niedwuznaczne pomysły na ich realizację.
Julian Barnes nakreśla
wizerunek człowieka świadomego tego, iż tworzy muzykę, określaną jako gwar historii,
mogącą pokonać tytułowy zgiełk czasu. Bohater głęboko wierzy, że żadne
wydarzenia, poglądy, terror czy system, nie są w stanie mierzyć się z siłą
przekazu jego utworów. Bo też „Zgiełk
czasu” to opowieść o tym, że każda subiektywność odbioru może zanikać wówczas,
gdy narzuca się jej określone interpretacje, zmieniające się często z dnia na
dzień. Historia o tym, że uniwersalność bywa często wystawiana na próbę modzie,
i trzeba dużo szczęścia i poświęcenia, aby te przeciwności przezwyciężyć.
Barnes pisze
swoją książkę w absorbujący sposób. Nie jest nachalny ani patetyczny. Jego
celem nie jest też stworzenie portretu człowieka idealnego, nie stara się go
rehabilitować w naszych oczach na siłę. Wchodzi w skórę swojego bohatera
i stara się krok po kroku budować jego dylematy i procesy myślowe. Nie zostanie przy tym ani potępiony, ani
wywyższony, opinię o jego postępowaniu każdy czytelnik będzie musiał wyrobić w
sobie sam.
„Zgiełk czasu”
to poruszająca historia o wielkiej samotności, o heroizmie jednostki wrzuconej
w wir totalitarnej zagłady. Opowiada o lojalności wobec własnego, mistycznego
posłania w tym zupełnie prozaicznym aspekcie wyizolowania. To także niepokojąca wizja tego, w jak prosty sposób
przemoc i terror może złamać przekonania. Przede wszystkim jest to narracja o
niezależności, która dla Szostakowicza była sensem i środkiem do kreowania
sztuki i która, mimo zawiłości losu i presji otoczenia, wyniosła nazwisko
artysty i jego dzieła na piedestał, udowodniła, że poziom utworów, jest czymś
silniejszym niż upływ czasu.