Recenzja "Blask" Grzegorz Pul

„Blask” Grzegorza Pula – hipnotyzująca powieść o przeszłości, męskiej samotności i nierozwiązanej zagadce morderstwa. Przeczytaj recenzję!
Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 250


Oprawa: miękka

Premiera: grudzień 2024 rok

Są książki, które czyta się dla fabuły, inne dla stylu, a jeszcze inne dla klimatu. W „Blasku” Grzegorza Pula te trzy elementy splatają się w misterną całość, tworząc powieść, która wciąga, angażuje i zostawia czytelnika z poczuciem niepokoju długo po zamknięciu ostatniej strony. To nie jest literatura łatwa w sensie podnoszonych wątków. Śmiało mogę jednak nazwać tę powieść prozą, która zostaje pod skórą.

Pul ponownie bierze na warsztat postać Marka, bohatera znanego już z „Ni szagu nazad, czyli sztuki łowienia wspomnień”. Może to ten sam Marek, a może inny? Może obaj panowie są tylko jakimś symbolem, figurą krążąco po tym męskim świecie? A może odgrywają rolę podobną do Artura Barcisia z różnych części „Dekalogu”? Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Na pewno jednak ten związek intryguje. Autor przenosi nas z surowej tajgi do mrocznych zaułków PRL-owskiego Białegostoku. I choć zamiast łowienia ryb mamy wino, papierosy i miejską włóczęgę, to motyw przewodni pozostaje ten sam: próba zmierzenia się z przeszłością, która nie daje o sobie zapomnieć.

Fabuła opiera się na prostym, ale nośnym koncepcie – brutalne morderstwo Klary, ukochanej Marka, pozostaje niewyjaśnione przez 25 lat. On sam, choć próbował zbudować nowe życie w Londynie, czuje, że jedynym sposobem na odzyskanie sensu egzystencji jest powrót do rodzinnego miasta i odkrycie prawdy. Towarzyszą mu dawni przyjaciele – Adam, obecnie prokurator, oraz Maniek, który obrósł w siłę w przestępczym półświatku. Do tego dochodzi nowa znajomość, która wnosi odrobinę świeżości do tej przytłaczającej, męskiej narracji.

Pul jak zawsze, umie budować atmosferę – klimat PRL-u, przedstawiony przez pryzmat wspomnień bohatera jest niemal namacalny. Opisy miasta, dusznych klatek schodowych, zapachu taniego alkoholu, a także zderzenie tego z nowoczesnym, ale wyjałowionym Londynem – to wszystko nadaje powieści wyrazisty ton. Autor ponownie udowadnia, że potrafi operować szczegółem, choć czasami robi to aż nazbyt skrupulatnie. W „Ni szagu nazad” długie opisy technik wędkarskich budowały rytm opowieści. W „Blasku” podobną funkcję pełnią opisy codziennych czynności podejmowanych przez Marka, choć momentami są one nieco rozwleczone i zaburzają dynamikę książki.

Konstrukcja narracyjna opiera się na retrospekcjach, co świetnie buduje napięcie, ale ma też swoje mankamenty. Autor często każe Markowi mówić do siebie (na głos lub w myśli), co początkowo wydaje się interesującym zabiegiem, ale w pewnym momencie zaczyna nużyć. Można było to rozwiązać inaczej, chociażby przez naturalne dialogi czy strumienie świadomości wplecione w akcję. Powieść najlepiej działa tam, gdzie widzimy bohaterów zaplątanych w sieci rzucane przez autora.

„Blask” jest zbudowany na ogranych, ale wciąż intrygujących tropach gatunkowych. Powrót bohatera do rodzinnego miasta po latach, rozliczanie się z dawnymi przyjaciółmi, poszukiwanie prawdy, która okazuje się bardziej skomplikowana, niż można było przypuszczać – to wszystko już było. Ale trzeba oddać autorowi, że nawet jeśli buduje na znanych fundamentach, robi to z dużą dozą autorskiej wrażliwości i literackiej precyzji. Grzegorz Pul, podobnie jak swego czasu Jean-Pierre Melville, potrafi też zgrabnie łamać konwencje gatunkowe i tworzyć dzieła składające się z kilku warstw.

Ostatecznie „Blask” to książka mocna, szorstka, chwilami duszna, ale też niepozbawiona poetyckiego piękna. To powieść o pamięci, lojalności i o tym, że przeszłość nigdy nie zostaje naprawdę za nami. Pul raz jeszcze udowadnia, że umie pisać o męskiej samotności w sposób daleki od banału. Mimo drobnych potknięć – dobra robota.

Recenzja "Tajemniczy pociąg" Can Xue

Can Xue w "Tajemniczym pociągu" mistrzowsko balansuje między absurdem a emocjonalną prawdą. Jej najnowsza nowela to podróż przez senne krajobrazy, gdzie każda myśl może się nagle obrócić o 180 stopni.
Wydawca: PIW

Liczba stron: 120


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Tłumaczenie: Katarzyna Sarek

Premiera: 20 stycznia 2024 rok

Nie jest żadną tajemnicą, że mocno kibicowałem Can Xue podczas ostatniego rozdania literackiej nagrody Nobla. Tym razem się nie udało i śmiem przypuszczać, że tak pozostanie już do końca życia autorki. Na szczęście Państwowy Instytut Wydawniczy i bez tego wyróżnienia postanowił promować jej twórczość w Polsce. A to przecież dla nas, czytelników, jest w tym wszystkim najważniejsze.

Na początku 2025 roku do rąk polskich czytelników trafiła nowela „Tajemniczy pociąg”. Can Xue, do czego nas już przyzwyczaiła, wkracza tu na terytorium snu, majaku i gorączkowego deliryzmu. Prowadzi nas przez krajobrazy pozbawione logiki, ale pełne emocjonalnej prawdy. To literatura, która nie daje w sumie żadnych recept, a zamiast tego wciąga w labirynt znaczeń, gdzie granice między rzeczywistością a iluzją rozpływają się jak para na szybie wagonu.

Narracja zaczyna się od momentu zagubienia – bohater znany nam jako Blizna budzi się w ciemności, w nieznanym przedziale pociągu, który utknął w nicości. Od samego początku towarzyszy nam uczucie osaczenia, jakbyśmy znaleźli się w pułapce czasu i przestrzeni. Pociąg – miejsce przejściowe, które powinno gwarantować podróż z punktu A do punktu B – w interpretacji Can Xue staje się metaforą zawieszenia, wiecznego dryfowania w poszukiwaniu odpowiedzi, które nigdy nie nadchodzą.

Postacie, które napotyka Blizna – chociażby melancholijny konduktor czy enigmatyczna pasażerka – nie są po prostu dziwne; są niemal archetypiczne, jakby wyjęte z głębokiego koszmaru kolektywnej podświadomości. Gęś, z jej niekompletną twarzą i obfitą cielesnością, przypomina psychopompa, istotę prowadzącą bohatera przez różne poziomy tej sennej podróży. Policjant, jedzący kurczaka z kośćmi, to postać groteskowa, a jednocześnie napawająca niepokojem – jakby w każdej chwili mógł się zamienić w demiurga tej absurdalnej rzeczywistości.

Styl Can Xue jest surowy, bez zbędnych ozdobników, ale jednocześnie hipnotyzujący. Zdania układają się w płynny, swobodny strumień świadomości, gdzie wspomnienia i teraźniejszość mieszają się w sposób nieoczywisty. Zmienne emocje Blizny – od nostalgii po paranoję – przypominają niestabilność snu. Tu każda myśl może nagle obrócić się o 180 stopni. Czy jego przełożony faktycznie wysłał go po paszę dla kurczaków, czy może to była kara? Czy współpasażerowie są równie zagubieni jak on, czy raczej biorą udział w jakimś teatrze, w którym on sam jest nieświadomym aktorem?

„Tajemniczy pociąg” nie jest zagadką w stylu Agathy Christie – tu nie chodzi o znalezienie rozwiązania, lecz o przeżycie samej podróży. Can Xue w mistrzowski sposób buduje napięcie poprzez balansowanie między tym, co sugerowane, a tym, co niewypowiedziane. Czytelnik, podobnie jak Blizna, miota się w poszukiwaniu sensu, ale jedyne, co otrzymuje, to kolejne warstwy iluzji.

Ta nowela jest jednocześnie alegorią i czystym doświadczeniem literackim, które trudno uchwycić jednym zdaniem. Can Xue bierze klasyczny motyw podróży pociągiem i zmienia go w medytację nad losem outsiderów, nad nieuchronnością niepokoju i nad tym, jak radzimy sobie w świecie, który nie daje nam żadnych pewników. Jeśli „Tajemniczy pociąg” jest snem, to takim, z którego nie chcemy się obudzić – choć jednocześnie pragniemy, by wreszcie się skończył.

Czy to powieść o współczesnych Chinach? Może. Czy to opowieść o egzystencjalnym lęku? Z pewnością. Ale przede wszystkim to hipnotyzująca literatura, która wymaga od czytelnika nie tyle interpretacji, co poddania się jej rytmowi – jak pasażer pociągu, który nigdy nie dociera do celu.

P.S. W przeciwieństwie do „Ulicy Żółtego Błota” nie ma tu szczurów, ropiejących ran ani śniętych ryb. Pod koniec pojawia się jednak larwa, choć nie taka, jakiej się spodziewacie.

Recenzja "Białe pierze się w dziewięćdziesięciu" Bronja Žakelj

Czym zaskoczyła mnie książka Bronji Žakelj? – Recenzja „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”, czyli historia, w której życie okazuje się bardziej skomplikowane niż się wydaje.
Wydawca: SEDNO

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Joanna Pomorska

Premiera: listopad 2024 rok

Siedzę sobie któregoś wieczoru z książką „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” w ręce. Przychodzi żona i rzuca do mnie „Co to za książka?”. Przygląda się okładce, czyta tytuł i mówi dalej „A od kiedy Ty czytasz babskie rzeczy? Tytuł jak u Karoliny Wilczyńskiej, a okładka to już bardziej pod romansidło z wątkami erotycznymi podchodzi”. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, bo w sumie trochę racji miała. Tym razem jednak pozory były mylące.

Zanim zaczniecie czytać powieść Bronji Žakelj, upewnijcie się, że macie wolny wieczór. Dlaczego? To taka książka, która wciąga jak zapach babcinego prania – jest ciepła, znajoma, ale w tle kryjąca coś niepokojącego.

Autorka zabiera nas w podróż do lat 70. i 80. do Słowenii, wchodzącej wtedy w skład komunistycznego, federacyjnego państwa jugosłowiańskiego. To nie jest zwykła autobiografia. To literacki kolaż wspomnień, w którym dziecięca naiwność miesza się z brutalnością życia, a słodkie chwile rodzinnego ciepła sąsiadują z nieuchronnym cieniem śmierci. Žakelj opowiada o swoim dorastaniu w czasach, gdy Tito patrzył na ludność z licznych obrazów, a telewizor do osiągnięcia pełni wydajności najpierw musiał się rozgrzać. To historia domowa i zarazem polityczna, ale bez ciężaru publicystyki. Autorka z wdziękiem i humorem oddaje absurdy epoki – jak to dziecko, które nie rozumie, czemu ojciec mruczy pod nosem przekleństwa, oglądając oficjalne uroczystości.

Jednak w tym pogodnym strumieniu wspomnień co chwila pojawia się rysa. W końcu życie to nie bajka Disneya. W „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” jest zdecydowanie więcej z „Cudownych lat” – z nieporozumieniami rodzinnymi, emocjonalnym chaosem i nagłymi porażkami. Matka autorki ciężko choruje, a później sama Žakelj staje naprzeciw diagnozy, której nikt nie chce usłyszeć. Tu właśnie książka pokazuje swoją siłę – nie w sentymentalnych uniesieniach, lecz w autentycznym spojrzeniu na ból i strach, które nie odbierają nadziei, ale uczą życia.

Cechą specyficzną książki z pewnością jest narracja. Z jednej strony lekka, ale wcale nie płytka. Ironiczna, lecz nie cyniczna. Trochę opowiadana dla nas, ale momentami mówiona do matki (co może powodować dyskomfort u części czytelników). To taka proza, która stoi na stanowisku, że życie jest absurdalne, ale w sumie warto się z tego śmiać.

Moje zarzuty? Odnosiłem wrażenie, że czytam dwie książki w jednej. Granica między niewinną młodością, a cierpieniem, jest tu zbyt gruba. Być może Bronja Žakelj fragmentami pisze też trochę zbyt dosłownie i nie każdy bohater dostał tyle miejsca, na ile zasługiwał.

„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” to pozycja dla tych, którzy lubią zanurzyć się w literaturze balansującej między śmiechem a łzami.

Recenzja "Blask" Grzegorz Pul