Recenzja "Nazwij to snem" Henry Roth

Wydawca: Książkowe Klimaty, ArtRage

Liczba stron: 576


Oprawa: twarda z obwalutą

Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki

Premiera: styczeń 2022 rok

„Nazwij to snem” to nie tylko wielka powieść, ale też niesamowita historia stojąca za jej wydaniem. I może właśnie od tego wątku pozwolę sobie zacząć. Czytelnicy mogli po raz pierwszy zapoznać się z lekturą debiutanckiej książki Henry’ego Rotha w 1934 roku. Czynili to jednak niechętnie, mimo że krytycy podkreślali jej olbrzymie walory. Nazywali ją nawet ‘jedną z niewielu naprawdę wybitnych powieści napisanych przez dwudziestowiecznego Amerykanina”. To jednak nie wystarczyło. „Nazwij to snem” nie trafiło w ducha czasu. Lata mijały, na rynku pojawiły się tysiące nowych, w przeważającej mierze przeciętnych i nic niewartych książek, a opowieść o Dawidzie Schearlu dosłownie znikła z pola widzenia. Autor zniszczył oryginalny rękopis, oddał się pracy w zakładzie psychiatrycznym i hodowli kaczek. Kilka egzemplarzy przedrukowanej powieści krążyło w wąskim gronie literaturoznawców i krytyków, którzy nie mieli jednak pomysłu na to, jak przywrócić jej należną uwagę. Dopiero w 1960 roku niewielka oficyna (Pageant Books, Inc.) zdecydowała się na wznowienie, które co prawda nie sprzedało się najlepiej, ale przyczyniło się do ostatecznego sukcesu powieści. Mówi się, że do trzech razy sztuka i w przypadku „Nazwij to snem” przysłownie to zadziałało idealnie. W 1964 roku Avon (obecnie HarperCollins) wydało ponownie debiut amerykańskiego pisarza, tym razem w miękkiej oprawie, a recenzję dla The New York Times przygotował sam Irving Howe. To właśnie dzięki niej przez następne lata sprzedało się ponad milion egzemplarzy powieści, a w 2005 roku magazyn Time umieścił ją na liście 100 najlepszych powieści napisanych w języku angielskim po 1923 roku. To bardzo pouczająca historia, która sama w sobie domaga się pokreślenia i rewizji tego co sami czytamy, czym kierujemy się przy doborach lektur i jak wiele dzieł wybitnych zginęło w natłoku nowości.

Przejdźmy jednak do samej powieści. Centralną postacią jest kilkuletni Dawid Schearl. Chłopca cechuje lękliwość i bujna wyobraźnia, która nie ułatwia przetrwania w nieprzyjaznym środowisku. Razem z rodziną zamieszkuje w nowojorskich slumsach. Już sam rozmiar przestrzeni w jakiej się obraca bywa przytłaczający. Z tego też powodu młody bohater rzadko zapuszcza się poza swoją enklawę. Strach może mieć jednak różne źródło i pochodzić też od najbliższych. Dawid boi się bezwzględnego ojca, rówieśników, a nawet córki sąsiadki. Jedyną miłością pozostaje matka, z którą dziecko spędza wszystkie najpiękniejsze chwile.

Henry Roth napisał książkę o szukaniu tożsamości narodowej, o cierpieniu, jakie sami sobie zadajemy i zagubieniu w wielkim świecie. Co ważne, napisał to wyjątkowo. Wszystko dzięki przyjęciu punktu widzenia dziecka. Miejsca, osoby, zdarzenia – to wszystko ukazane jest  jako mieszanka realizmu i dziecięcej fantasmagorii. Autor unika gry na emocjach i zawężania relacji do studium wrażliwości młodego człowieka. Zamiast tego stara się zakorzenić Dawida w ulicach, kamienicach, napotkanych postaciach. W ten sposób, choć jesteśmy zamknięci w doświadczeniu dziecka, nie ograniczamy się do jego rozumienia. Tło opowieści żyje, każdorazowo jest wyraziste i posiada jakąś barwę, nawet jeśli w samej ramie fabularnej dzieje się stosunkowo niewiele.  

Świat zewnętrzny przedstawiony w książce jest wyjątkowo nieprzyjemny. Dorośli często się kłócą, doświadczamy podglądania i wątków seksualnych, przemierzamy budynki pełne szczurów. W jednej ze scen ojciec Davida okłada dwóch włóczęgów, którzy ukradli kilka butelek mleka. To wszystko przypomina Dickensa, ale jest nakreślone inaczej, z większym realizmem i dosadnością. Także z większą powtarzalnością. Jak to w życiu. Od monotonii trudno uciec. Roth używa też kilku celnych literackich narzędzi - ot chociażby ulicznej mowy, dopieszczonych, nieprzesadzonych opisów czy strumienia świadomości. To nie tylko lektura przemyślana, ale też nowatorsko skomponowana.

„Nazwij to snem” to jedyna w swoim rodzaju kronika życia Nowego Jorku. To też książka, która mimo upływu czasu nadal pozostaje aktualna. Dramaty rodzinne są chyba nawet częstsze niż 90 lat temu. Patriarchat nadal występuje w wielu domach. Dzieci takie jak Dawid, wciąż muszą szukać oparcia w matkach, które nie są w stanie odciąć się od krzywdzącego położenia. Henry Roth nie skupia się zresztą tylko na obyczajowości swojej historii. Zagłębia również psychologię postaci. A to tylko kilka z powodów, dla których tę powieść po prostu trzeba czytać.

2 komentarze:

  1. Przeczytałem tę książkę w zbyt młodym wieku (jakieś 13-14 lat) i strasznie traumatyczna była to lektura. Mój błąd. Żeby należycie ocenić powinienem przeczytać na nowo, ale nie zbiorę się na odwagę. Trudno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, do niektórych książek trzeba dorosnąć. To jednak z nich.

      Usuń