Recenzja "Gergia" Mateusz Parkasiewicz

Wydawca: Fundacja Duży Format

Liczba stron: 130


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: kwiecień 2024 rok

W tym roku w konkursie na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy” w kategorii epika wyróżniono powieść „Georgia” Mateusza Parkasiewicza. I jest to, w mojej opinii, jednak bardziej rozczarowanie, niż zachwyt. Szczególnie w zestawieniu ze zwycięzcami sprzed roku i dwóch – odpowiednio „Grisaille o zwykłym osiedlu” Justyny Hankus oraz „Truciznami” Piotra Dardzińskiego. Książkami, które pamiętam, i do których wracam.

„Georgia” jest debiutem. Mateusz Parkasiewicz, to jak podpowiada okładka, prozaik i publicysta urodzony w 1998 roku. W swojej książce oddaje głos osobom z marginesu. Ich ‘bezsensowne’ losy zapętlone wokół wynajętego lokum w hostelu w Tbilisi, mimo różnic kulturowych i doświadczeń, zupełnie nieoczekiwanie wystukują wspólny rytm pozwalający zasmakować egzystencji zmierzającej ku wolności. Widać że autor, niczym amerykański Genet, próbował wydrenować z tego szemranego półświatka poezję pokrytą warstwą kurzu i zapomnienia. Ta sztuka jednak nie do końca się udała.

Warto docenić odejście od sądów moralnych. Każda z postaci ma swoje wady i rysy w życiorysie. Części z nich pewnie nie chcielibyśmy zaprosić do swojego domu na imprezę. A jednak w oczach Parkasiewicza stali się kimś wyjątkowym w swojej bylejakości. Outsiderami, którzy świadomie uciekli od świata pędzącego donikąd. Osobami odważnymi, zrywającymi z korporacyjnym ładem, na rzecz próby naprostowania swoich biografii. Wizja życia sięgającego wzrokiem poza horyzont, zderza się w ten sposób z portretem błądzącej, niepewnej jednostki.

„Georgia” jest więc w jakimś sensie próbą narysowania rzeczywistości uciekającej: od zobowiązań, monotonii, życia w kajdanach. Chęcią uchwycenia istoty życia i wartości jaką niosą relacje międzyludzkie, także te damsko-męskie. W uwiarygodnieniu takiego punktu widzenia pomóc miał język, momentami mocno poetyzowany, zderzenie ciasnoty hostelowego pokoju z otwartymi przestrzeniami, a wreszcie także minimalistyczna fabuła, w której pozornie dzieje się bardzo niewiele. Tylko, że w moim mniemaniu to jednak za mało, a coś co ma być ‘generacyjną mikropowieścią’, jest po prostu jedną z wielu narracji poruszającej podobny temat. I co dla mnie najważniejsze, na tym tle nijak się nie wyróżnia.

„Georgia” wygląda trochę jak książka spisana na gorąco po przeżyciu przygody życia. Jakby autor, pracujący wcześniej w korporacji, postanowił zerwać z nią, wyjechać do Gruzji i tam odkrywać świat na nowo. Powieść jest zapisem słodko-gorzkich refleksji, które układają się w pochwałę trwania bez ograniczeń, bez miejsca zamieszkania czy kajdan narzucanych przez pracodawców. Tyle tylko, że zabrakło tu jednak środków, które mogłyby dać z tej książki coś więcej czytelnikowi.

Dwadzieścia kilka lat skończyłem już dość dawno, ułożyłem swoje życie tak jak chciałem i podobne rozterki uznaję tylko za dobry fundament dla książki. A samymi fundamentami trudno się zachwycać, szczególnie jak do wyboru ma się tysiące innych powieści do czytania. Brutalność? Metafizyka? Czarny humor? Groteska? Wybór jest naprawdę duży i jeśli  Mateusz Parkasiewicz chce dotrzeć też do takiego człowieka jak ja, który zasadniczo nie szuka ucieczki, musi zastanowić się nad wyróżnikiem. Bo pisać potrafi, to na pewno. Tylko że takie tworzenie, to jednak jest w mojej ocenie skazanie się na niezauważenie. Może warto sprawdzić, jak robił to na przykład Denis Johnson. ‘Wincyj mięcha’ jakby to powiedziała moja nauczycielka polskiego z liceum.

1 komentarz: