Recenzja "Zaklęty w szerszenim gnieździe" Jarosław Błahy

Wydawca: Forma

Liczba stron: 136


Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami

 
Premiera: 18 listopada 2021 rok

Nowa książka Jarosława Błahego jest jeszcze bardziej wielotematyczna i osobliwa, niż „Rzeźnik z Niebuszewa”. O ile tam mieliśmy główną postać, jakiś zalążek fabuły, o tyle w „Zaklętym w szerszenim gnieździe” takiej ramy już nie znajduję. Na książkę składa się szereg tekstów, które a to bardziej przypominają opowiadanie, a to innym razem bliżej im do eseju. Wszystko co się w nich znajduje, dowodzi nie tylko tego, że autor pisać umie, ale potwierdza także, z jak wszechstronnym umysłem mamy do czynienia. Od kwestii płciowości, przez naturę kobiecości, aż na religii kończąc. Erudycja Błahego może przytłaczać, a próba rozwikłania tego, o co tak naprawdę chodzi, bez użycia encyklopedii czy literatury przedmiotu, może prowadzić do błędnych wniosków. I coś tak czuję, że właśnie ten przypadek spotkał i mnie. Ale po kolei.

Czytanie „Zaklętego w szerszenim gnieździe” jest katorgą i trzeba to sobie szczerze powiedzieć. Autor utrudnia lekturę na każdym kroku. A to odwołuje się do teorii filozoficznych Lacana, Nietzschego czy Junga, a to przytacza słowa Foucaulta, Ciorana i Kierkegarda, a to znowu wylicza bóstwa różnych religii, mitologii i kultur. Potrafi w jednym zdaniu połączyć dzieła Kafki, Schulza i Mickiewicza i wyciągnąć z nich niespodziewane myśli. Nie stroni też od brutalności, którą opisuje drobiazgowo w różnych kontekstach. Analizuje wątki epatowania przemocą w filmach „Idź i patrz”, „Malowanym ptaku”, „Benny's Video” czy „Wołyniu”. Wspomina o surowej stronie natury - o pożeraniu potomstwa przez chomika syryjskiego czy polowaniu orek na uchatki kalifornijskie. Przytacza przykłady barbarzyńskiego postępowania ludzi: Johna Haiga, który poderżnął gardło 9 osobom i pił ich krew, Gillesa de Rais, którego uznaje się za pierwszy przypadek wampiryzmu seksualnego czy Varga Vikernesa, twórcę projektu Burzum, odpowiedzialnego za zabójstwo muzyka Mayhem i podpalenie trzech kościołów na początku lat 90. XX wieku.

Jarosław Błahy odwołuje się do podłych i haniebnych przykładów z życia ludzi i zestawia je z różnorodnością natury. Dzieje się tak chociażby wtedy, gdy porównuje strategie polowania na antylopy lwic i likaonów z tragiczną historią zgwałconej kobiety. Przez całą książkę rozwija także wątek tytułowych szerszeni (tu pozwolę sobie nie spamować). W kilku rozdziałach powraca do własnych (a przynajmniej tak zakładam) wspomnień. I tu jednak dominuje ciemna strona ludzkiej natury. W tekście „Trzoda chlewna i Miles Davis” obserwujemy retrospekcje z czasów, gdy jako 9-letni chłopiec wyprowadzał krowę na łąkę czy obserwował jak ojciec tłucze świnię. To właśnie wtedy dostał najwięcej od natury. Jak sam mówi, zwierzęta dawały mu to, czego nie potrafili dać ludzie, którzy go otaczali. Ci bywali już wtedy bez litości – znęcając się nad słabszymi czy gwałcąc krowy.

Niezwykle ciekawy jest wątek szkolnictwa. W jednym z początkowych tekstów słuchamy relacji polonisty, który pracując w społecznej szkole nad morzem mówi nie tylko o relacji z pewnym uczniem, ale także przedstawia środowisko szkolne. Słusznie krytykuje kształt całej branży, która w imię pięknych słów i idei, wyciąga dla rządzących jak największe zyski, jednocześnie nauczycielom nie dając narzędzi do godnego życia. Błahy punktuje damskie grono pedagogiczne, które zamiast o uczniach, myśli o modzie czy słodyczach. W jednym z kolejnych esejów dochodzi do następującego wniosku: „praca nauczyciela wymaga obłąkania. Masochizmu. Cierpiętnictwa”. Jako były nauczyciel czytałem te zdania z dużym zrozumieniem.

Dużo o książce piszę, ale mam wrażenie, że w ogóle nie odnoszę się do jej istoty. Tą są pytania. Morze pytań rzucanych przez osobę schwytaną w pułapkę egzystencji, która nie może pogodzić się z brakiem logiki ludzkiego postępowania. Te wszystkie obrzydliwości, ukazywanie religii jako choroby ludzkości, wspominanie upadłych polityków czy księży, to wszystko jest efektem permanentnego miotania się między wizjami porozrywanych ciał a życiem, które toczy się dalej, preparując kolejne antyutopie.  „Owocem wychowania w duchu religijnym jest brak samoakceptacji, prowadzący do niemożliwości porozumienia z innymi i do narastającej agresji, autodestrukcji, czy różnych form obłąkania”.

„Zaklęty w szerszenim gnieździe” to książka żywioł, intertekstualna podróż przez wieki makabrycznych zdarzeń. Czy odpowiedzią na pojawiające się wątpliwości i wszechogarniający wkurw może być rozmowa z własnym Cieniem? Czy te wszystkie oślizgłe tematy mogą prowadzić do katharsis? I co w tym wszystkim znaczy zdanie „bo człowiek jest bytem mówionym aniżeli mówiącym”? Ode mnie nie uzyskacie wskazówek. Ja wiem, że czytam tę książkę płytko, i że tam głębiej jest ukryte jeszcze dużo więcej. Dlatego do niej wrócę. Kiedyś. I może wtedy opowiem Wam o niej zupełnie coś innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz