Recenzja "Stany uprzywilejowane" Marcin Polak

Wydawca: Od Do

Liczba stron: 324

Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami

Premiera: grudzień 2019 r.

Polak zaczyna mocno, od cytatu z „Masy i władzy” Canettiego. Przytaczam tu cytat w całości, bo stanowi on nie tylko punkt wyjścia dla opowiadań ujętych w „Stanach uprzywilejowanych”, ale także dla ich interpretacji, a przede wszystkim jest to myśl bardzo trafna, także w kontekście wszystkiego co nas otacza. „Wszystkie masy zamknięte z przeszłości, o których jeszcze będzie mowa, stały się znanymi i swojskimi instytucjami. Osobliwy stan, w jaki popadali często ich członkowie, uważano za coś naturalnego; spotykano się zawsze w pewnym określonym celu o charakterze religijnym, świątecznym lub wojennym, i cel zdawał się uświęcać ów stan. Wszyscy obecni na kazaniu byli z pewnością przekonani, że chodzi im właśnie o nie, i byliby zdumieni, a może nawet oburzeni, gdyby im powiedziano, że więcej zadowolenia dostarcza im duża liczba obecnych niż samo kazanie. Wszystkie ceremonie i reguły, przynależne do takich instytucji, miały w gruncie rzeczy na celu opanowanie masy: lepszy bezpieczny kościół pełen wiernych niż niepewny cały świat. Poprzez regularność uczęszczania do kościoła, zawsze takie samo dokładne powtarzanie określonych rytuałów zapewnia się masie coś w rodzaju oswojonego przeżycia jej samej. Przebieg takich uroczystości, odbywających się w określonym czasie, staje się namiastką brutalniejszych i bardziej gwałtownych potrzeb”.

Czym są stany uprzywilejowane według Polaka? Tego nie mówi wprost, ale nawet średnio orientujący się w sprawach publicznych czytelnik jest w stanie pewne wnioski wysnuć. Wiąże się to ze skłonnością autora do bezpośredniości i bezkompromisowości we wplataniu swoich przemyśleń w fikcyjne fabuły. Za kontrowersyjny można uznać na przykład ten osąd „W oświeconych krajach umowa między kościołem a państwem działa sprawnie, ale władza w Polsce, także władza kościelna, ulega szybkiej korupcji i przekształca się w sforę, która zdobyła władzę i teraz oddaje się już wyłącznie rozkoszy”. W innym miejscu autor uderza w jeden z atrybutów polskości „Odbierzcie Polakom rozkosz rozdrapanych ran, a zachwiejecie ich tożsamością narodową, pojawi się w niej dziura po ranach (Chrystusa)”. Jest też zajadłym przeciwnikiem bierności w sprawach klimatycznych „Jakimż smutkiem napełniła nas wiadomość o zbliżającej się zagładzie klimatycznej oraz o tak zwanym szóstym wymieraniu, które, jak donosi Radonia, ma nastąpić już niebawem!”.

Widać więc, że autor jest człowiekiem zaangażowanym i tego też nie omieszka wpajać nam w  opowiadaniach. Swoim bohaterom przypisuje własne poglądy, obsesje i lęki: nienawiść do masy, niechęć do katolicyzmu, oburzenie korupcją. Ograniczenie interpretacji do tej kwestii byłoby jednak sporym nietaktem. Marcin Polak ma o wiele więcej do zaoferowania, chociażby w kwestii filozofii czy języka. Pisarz tak przygotował swój, przypominający olbrzymią kałamarnicę, zbiór, abyśmy lecieli przez strony z szybkością światła. Nie zapomina przy tym o różnorodności, bazuje na wielu wzorcach i składnikach tworzących odpowiedni koktajl, na górze którego znajduje się Bernhard.  Polak w swojej szalonej, pisanej z polotem książce opowiada o utowarowieniu każdego elementu rzeczywistości. Zastanawia się nad banalnością otoczenia, błędami systemowymi (np. szkoły w „Sjuńce”), a także złem, które przekazujemy niczym chorobę, często wcale tego nie chcąc. Doskonale łączy humor i powagę, eteryczność formy i doniosłość treści. Daje się poznać jako wyczulony na absurd i zakłamanie niezwykle wprawny pisarz, ale także myśliciel i baczny obserwator rzeczywistości w jej rozmaitych wymiarach. 

Właściwie nie sposób tu opisać wszelkiego dobra, jakie przygotowuje dla czytelnika ta książka. W 25 zawartych w zbiorze opowiadaniach, znajdziemy formy krótkie („Nie drap głowy”, „Chrząszcz”, „Inne Pola) i dłuższe („Pałac”, „Komedia z kluczem”, „Instrukcja napisania powieści bernhardowskiej”), krytykę literacką („Z Miłoszem w Warszawie”), satyrę („Chrząszcz”) wykład („Instrukcja napisania powieści bernhardowskiej”), rozprawę sądową („Wysoki sąd”), specyficzny przewodnik turystyczny („Przewodnik po końcu świata”) i całą masę fikcji mieszających się z dygresyjnymi miniesejami na różne tematy. Ich bohaterowie są jakby wycięci z innych rzeczywistości. To głównie myśliciele podejmujący dialog ze samym sobą lub innymi wyjętymi z przestworzy postaciami. Nie zabraknie też znanych i cenionych artystów i filozofów (Gombrowicz, Miłosz, Cioran, Beckett, Bornhard, Sartre, Edith Piaf, Ionesco, Gainsbourg, Cortazar, Hemingway, Wittgentein i wielu innych). Aspekt intertekstualnych odwołań i nawiązań jest dla Polaka kluczowy, bo to od niego wywodzi krytykę tego co tu i teraz. Jego błyskotliwa, ale też kontrowersyjna polemika niejednokrotnie wprawia w refleksję (jak chociażby rozważanie „Krivoklata” w kontekście powieści berhardowskiej) i wzmaga w czytelniku ponowne zrewidowanie swoich poglądów na różne kwestie.

Niezwykle interesujące jest opowiadanie „Wysoki sąd”, w którym autor oskarża sam siebie o napisanie książki. Sędziami w jego rozprawie są między innymi Bernhard, Beckett i Gombrowicz (choć ci ostatni bardziej w roli doradczej). Już po uniewinnieniu, gdy okazuje się, że proces interpunkcyjnej resocjalizacji nie przyniósł założonych efektów, następuję piękny monolog, w którym fikcyjny Polak raz jeszcze podkreśla wszystko to, co dla niego ważne. W tym opowiadaniu pada też piękne zdanie, które ciekawie podsumowuje całą książkę „Litery zwoływały wiece słów, te organizowały się w gminy zdań, złożone miasta akapitów i państwa rozdziałów, tworząc globalną wioskę książki”. Właśnie takie są „Stany uprzywilejowane” – wychodząc od absurdu, ironii, ciętego dowcipu, języka i typowo bernhardowskiego gadulstwa, mówią bardzo wiele o naszym społeczeństwie. I chyba właśnie to, obok pięknie skrojonych, wielokrotnie złożonych zdań, i bardzo cennego wykładu na temat cech szczególnych powieści berhardowskiej i niebernhardowskiej (oraz przykładu pisania takowej), jest największym atutem książki. Że z humorem i surrealistyczną ostrością mówi o tym, o czym inni mówić się boją. To przykład sztuki pasożytniczej, kalekiej, która odtrąca wszystko co proste i przyjemne, bo nie chce dalej pompować balonu fałszu.  

3 komentarze:

  1. Polecam od siebie rytualmilosny.co.pl gdzie znajdziecie najlepsze opinie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam. A gdyby ktoś był zainteresowany tematyką rytuałów miłosnych, zapraszam do siebie. Na stronie można znaleźć mnóstwo opinii o takich rytualistach jak Syllio Mana, Eryk Mozgoł, szeptucha Rjada, Asanguis, Anna Szalkowska oraz wielu innych.

    OdpowiedzUsuń