Recenzja "Pasujesz tu najlepiej" Miranda July

Wydawca: Pauza

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka ze skrzydełkami


Premiera: 11 stycznia 2019 r.

David Foster Wallace nazwał kiedyś pisarzy "drapieżnikami", odwołując się do metody obserwacji obcych. "Ludzkie przypadki są pożywieniem pisarzy. Pisarze obserwują innych ludzi tak, jak gapie zwalniają, aby obejrzeć wypadek samochodowy: podnieca ich wizja samych siebie jako świadków." W „Pasujesz tu najlepiej” ten dziwaczny związek jest jeszcze lepiej uwidoczniony w zwierciadle absurdu. Miranda July dotyka całej gamy tematów, nie boi się wstawić pióra tam, gdzie inni baliby się spojrzeć, burzy mur przyzwoitości i z jeszcze większą mocą deprecjonuje pojęcie tabu. 

Oto zbiór osobliwości z ich wykoślawionymi życiorysami. Mamy tu drużynę pływacką, odbywającą swoje treningi w miskach, jest kobieta uczęszczająca na kurs krawiecki, na którym wszystkie polecenia wykonuje z pedantyczną dokładnością, są młode lesbijki i emerytowani geje, poszukujący romantyzmu i zwolennicy perwersji, znudzeni życiem i wieczni improwizatorzy. July opowiada o ludzkich problemach, pożądaniach, szaleństwach i zaniechanych ambicjach. Stara się wedrzeć do jądra ludzkiej podświadomości i wytaszczyć na światło dzienne wszystko to, co brudne i nieliniowe. Żongluje deficytami i stratami, trzymając się przy tym tematu naczelnego – udawania w sytuacjach erotycznych. Fascynuje ją odkrywanie swojej seksualnej tożsamości, a także wpływ tych elementów życia na odgrywanie ról społecznych. I tak od pozornie małych i błahych przedmiotów, buduje świat wielkich prawd i niezaspokojonych uczuć.

Dobrze rozwinięty zmysł obserwacji autorki „Pierwszego bandziora” i sarkastyczny, choć nie desperacki humor sprawiają, że zbiór jest napisany w sposób odważny i nowoczesny. Z jednej strony charakteryzuje go naturalna bezpośredniość, z drugiej dbałość o formę. Jest ostra i lekka zarazem, intrygująca i dojrzała tematycznie, a przy tym sama fraza dostosowuje się do wieku narratora. Będą więc teksty pisane młodzieńczym językiem, z typową dla tego okresu skłonnością do marzeń i rozczarowań, będą też utwory bardziej podniosłe, dotykające czulszych nut i zwracające baczną uwagę na inne czynniki otoczenia. Wszystkie jednak będą pisane bez ogródek, bez nadmiernego intelektualizowania i ukrywania sensów. Jej pisarstwo i idea za którą ona podąża to ciągły performance, igranie z ramami i zasadami.

„Pasujesz tu najlepiej” to ciekawy zbiór tekstów, które pojedynczo nie robią tak dużego wrażenia, ale jako całość optymalnie się uzupełniają. Są jak fragmenty układanki - dopiero razem tworzą wnikliwy portret ludzkich osobowości. Można by rzec, iż to właśnie osobowość i jej seksualna strona są faktycznym bohaterem tych opowieści: w jednym miejscu tętniąca życiem, gdzie indziej zasiedziała i spokojna, przyciągająca feerią barw, by za chwilę zaskoczyć szarością, mamiąca bogactwem płynnie przechodzącym w biedę... pożądanie o różnych obliczach i sensach. Miranda July w teksty o indywidualnych potrzebach wplata też tematykę społeczną, która może stanowić oś interpretacji większości opowiadań zawartych w tomie. Amerykańska pisarka wpisuje się w trwającą od kilkunastu lat koniunkturę na prozę non-fiction. Jej historie wyrastają z tego co codzienne i dokumentalne, dopiero później zostają przefiltrowane przez odmęty ludzkich niedoskonałości i absurd. Nieostra granica pomiędzy klasycznie rozumianą literaturą a publicystyką wyznacza nęcącą perspektywę lektury i przełamuje w pewnym stopniu konwencjonalne ramy psychodramy. Nie jest jednak tak, że „Pasujesz tu najlepiej” jest zbiorem quasi-reportaży. Nie brakuje tu oniryzmu, satyry, swoistego surrealizmu, obyczajowości i literackiego eksperymentu. To bardzo różnorodna lektura, choć przy tym zadziwiająco spójna. Są oczywiście teksty nieco rozczarowujące, ale zawsze po nich następują takie, które czyta się z zainteresowaniem. To trochę jak z tą historią o dwóch wspólnie mieszkających koleżankach, które postanawiają wykorzystać przestrzeń pod sufitem i dobudować kolejne piętro. Na górze robią wszystko to co przyjemne, niższa kondygnacja zostaje przeznaczona na rzeczy potrzebne do przetrwania. Tak widzę ten zbiór – jako niziny, które co chwile przykrywane są cieniem wzgórz, razem komponując się w wyrazisty i kompatybilny obraz.

July pisze o tym, że życie jest jaskrawe, ale także wrażliwe. O tym, że czasami zapominamy o  jego terminowości, a innym znów razem rozmyślamy o tym za często. O tym, że stagnacja prowadzi do narastania stanów depresyjnych, ale podobnie aktywność miewa czasami niespodziewane skutki. Jest to także zbiór o tym, że ludzie potrzebują się nawzajem, że miłość może przybierać różne formy, ale zawsze będzie większa niż samotność. Jest to wreszcie narracja o fantazjach, o nieokiełznaniu, szaleństwie i zepsuciu naszego bytu. Choć July niczego nie odkrywa, nie kreuje własnego stylu, nie sili się na układanie zdań kluczowych, jej opowiadania czyta się z dużym zainteresowaniem. Ten zbiór można śmiało włożyć do jednego worka z „Opowiadaniami bizarnymi” Olgi Tokarczuk – to literatura zdeformowana, diaboliczna, tajemna i zabawna. Mam też świadomość, że to rzecz zarezerwowana dla tego typu czytelnika, który lubi pławić się w smrodzie codzienności, ceni sobie autoironię i nieszablonowe rozwiązania narracyjne. To teksty wykrzywione, a przez to zarezerwowane dla specyficznej grupy odbiorców. Książka bardzo na czasie, dla mnie chyba wręcz aż za bardzo.

Ocena:

2 komentarze:

  1. Cenię sobie tak ponadczasowe pozycje. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie ta książka jakoś nie przekonuje. Pomyślę jeszcze nad nią. ;)

    OdpowiedzUsuń