Recenzja "Berta Isla" Javier Marias

Wydawca: Sonia Draga

Liczba stron: 560

Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami


Premiera: 3 października 2018 rok

Javier Marias swoją przygodę z literaturą rozpoczynał w wieku 21 lat. W 1972 roku świat ujrzał jego pierwszą, młodzieńczą, niepozbawioną błędów książkę "Wilcze włości". Od tamtego czasu hiszpański autor publikuje regularnie, choć bez nadmiernego pośpiechu. Zdecydowanie wyznaje zasadę, że jego pomysły powinny spokojnie w nim urastać, zaś pęd za sławą ma mniejsze znaczenie, niż wartość samego projektu. Przełomową datą w jego biografii był tok 1989, gdy wydał „Wszystkie dusze”, publikację traktującą o czasach spędzonych w Oxfordzie. Tak rozpoczął się powolny proces budowania własnego, unikatowego stylu, czego zwieńczeniem było wydanie trylogii "Twoja twarz jutro".

Recenzowaną książkę Marias napisał w 2017 roku. Jest to historia Berty Isli i jej męża Tomasa Nevisona. Poznali się w Madrycie gdy byli jeszcze podrostkami, a ich miłość przetrwała okres rozłąki podczas studiów, by później przekształcić się w małżeństwo. Ta sielska historia ma jednak swoje mroczne oblicze, bowiem Tomas, jak to zwykle u Mariasa bywa, ma dar do posługiwania się językami obcymi, który skrzętnie wykorzystuje brytyjski rząd. Praca w wywiadzie wiązać się będzie z częstymi wyjazdami, tajemniczymi misjami, a wreszcie także zniknięciem, które rozłamie losy bohaterów tego dramatu na dwie tafle. 

U Mariasa prym wiodą długie frazy pełne wątpliwości i rozważań nad odmiennymi wariantami rzeczywistości. Liczy się tu nie tylko to co jest, ale także to co było i będzie, a nawet potencjalnie mogłoby się zdarzyć. Pisarz kreuje potok myśli swoich bohaterów, w przeciwieństwie jednak do stosowanych przez Joyce’a strumieniu świadomości, literacki świat Hiszpana jest usystematyzowana i posiada logiczną strukturę.

Marias pisze dokładnie to co myślimy, gdy widzimy określone zdarzenia lub osoby. Nie przecedza ich przez stylistyczne filtry, nie odsącza ich z potencjalnie zbędnych myśli. Wręcz przeciwnie, serwuje nam kompletny tok myśli, przez co każdy przedstawiony epizod nabrzmiewa znaczeniami i interpretacjami. Spójrzmy chociażby na zwykłą codzienną rozmowę małżonków przy stole. Ona mówi, wykonuje gesty, przyjmuje określone pozy, używa indywidualnej mimiki, odwraca się według sobie tylko znanej sekwencyjności. W tym czasie on, zmęczony i niechętny do wszelkiej konwersacji, słucha i analizuje każdy ton, dynamikę wykonywanych ruchów, stawia hipotezy odwołując się przy tym do swoich doświadczeń, stara się wyłapać moment, kiedy może bez trudnych konsekwencji odpłynąć myślami w inne terytoria własnej duszy. Ten komunikacyjny chaos Marias układa w zgrabną mozaikę i podaje wpisany w intrygującą fabułę.

Autor "Czarnych pleców czasu" w swojej najnowszej książce powraca także do dygresyjnych przyzwyczajeń. Tutaj przybierają one postać anegdoty o królu Henryku V, bohaterze kroniki Szekspira. Pisarz prowadzi wielostronicowy wywód o odwadze angielskiego wodza, jednocześnie odnosząc jego dzieje do losów swoich postaci. Kreuje w ten sposób odrębną opowieść, eseistyczną perłę, która doskonale komponuje się z historią małżeństwa Nevison i stanowi kluczowe, konstrukcyjne ogniwo książki. Nie jest łatwo zawiesić czas w kryminalnej fabule, Mariasowi udaje się to koncertowo. Zresztą cała jego książka jest jakby wyjęta z ram gatunkowych i wtrącona w umysł narratorów, gdzie akcja toczy się poza głównym nurtem wydarzeń. Swoisty retardacyjny majstersztyk. 

Cechą specyficzną tej prozy jest także zamiłowanie autora do badania języka. W "Bercie Isli" w pełni możemy dostrzec etymologiczne zawiłości naszej rzeczywistości. Pisarz analizuje różne znaczenia słów, roztrząsa problem nieprzekładalności wyrażeń frazeologicznych na inne języki, rozmyśla o możliwościach obrazowania wewnętrznego pejzażu uczuć przy pomocy tłumaczeń. Nie stroni także od powtórzeń i przywołań wcześniejszych zdarzeń, komponuje swój literacki utwór na wzór dzieł muzycznych, gdzie powracające echa i motywy wzmacniają wydźwięk frazy. 

"Berta Isla" to dzieło kompletne, na wskroś Mariasowe. Fascynuje swoją budową i frapuje fabułą. Ta, na pozór chłodna narracja, pełna jest płomiennych uczuć i skrywanych tajemnic. Autor z realistycznych modułów konstruuje treści zgoła nieprawdopodobne, swoiste panoramy globalnych problemów. Powolny rozwój zdarzeń nie nuży, a wręcz przeciwnie, wzmacnia pożądanie odkrycia istoty dzieła. Ta książka jest jak album złożony z kadrów portretujących codzienne życie, jest ona pisana jakby na wdechu – rozciągnięte fragmenty niemal pozbawione dialogów, pełne szczegółów percepcje otoczenia, drobiazgowo oddane nastroje bohaterów. To taka mozaika ludzkich fantazji, zaślepienia, straconych nadziei, niedojrzałych marzeń. Układanka wszystkiego tego, co banalne, jednocześnie wzbijająca się daleko ponad te fundamenty. 

Marias powiedział kiedyś, że po swojej trylogii nie napisze więcej książki. Jak to dobrze, że raz danego słowa nie dotrzymał!

Ocena:

4 komentarze:

  1. Słowa swobodnie płyną również w Twojej świetnej recenzji :-). Pięknie ujęłaś to, co swoiste dla prozy Mariasa, tym większą mam chęć sięgnąć po jego powieści ponownie, bo już dość dawno oczarowała mnie "Twoja twarz".
    "U Mariasa prym wiodą długie frazy pełne wątpliwości i rozważań nad odmiennymi wariantami rzeczywistości" - będę miała w pamięci to zdanie pochłonięta czytaniem. Nie umiałabym tak doskonale zanalizować czyjejś twórczości. Brawo!:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z reguły nie sięgam po tego typu historie, ale ostatnio daje sobie szansę, a że ten tytuł mocno mnie zaintrygował... Będę miała na uwadze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wygląda zachęcająco... Będę pamiętać o tym tytule... I jaka okładka! Wprost hipnotyzuje...

    OdpowiedzUsuń