Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura słowacka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura słowacka. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Cyrk rodzinny" Danilo Kiś

Wydawca: Czarne

Liczba stron: 480


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Danuta Cirlić-Straszyńska
 
Premiera: 5 maja 2021

Kiedy Danilo Kiš zmarł w październiku 1989 roku, miał 54 lata i był u szczytu nie tylko swoich umiejętności artystycznych, ale także reputacji. Spośród kilkunastu dzieł literackich to te najnowsze, czyli zbiory opowiadań „Grobowiec dla Borysa Dawidowicza” i „Encyklopedia umarłych”, przyniosły mu największe uznanie na Zachodzie. Anglojęzyczni czytelnicy musieli czekać do początku XXI wieku na kolejne tłumaczenia próz serbskiego pisarza. Więcej szczęścia mieli Polacy. Już w 1967 roku Iskry wydały „Ogród, popiół”. Później była jeszcze „Klepsydra” (1978 r.), wspomniane wcześniej zbiory opowiadań i tuż przed nastaniem nowego stulecia „Lutnia i blizny”, „Mansarda, poemat satyryczy”, „Homo poeticus, mimo wszystko” oraz „Życie, literatura”. Było więc sporo okazji, aby poznać działalności Danilo Kiša.

Kiš nazwał siebie „etnograficznym rarytasem”. Urodził się w 1935 roku w Suboticy, w zamożnym, poliglotycznym mieście na granicy Węgier. Pochodził z rodziny o mieszanym pochodzeniu. Jego ojciec, Eduard Kiš, był węgierskim Żydem, który po niepowodzeniu w interesach znalazł pracę w jugosłowiańskim Ministerstwie Kolei. Tam w pełni ukazał swój potencjał analityczny. Już jako główny inspektor przygotował oficjalny jugosłowiański rozkład jazdy pociągami, autobusami, statkami i samolotami. Jego syn był niezmiernie dumny z tego osiągnięcia ojca. Matka Danila, Milica Dragićević, była Czarnogórką wyznania prawosławnego, która poznała swojego przyszłego męża podczas wizyty u siostry. Podobnie jak Eduard pracowała w Ministerstwie Kolei. Para doczekała się dwójki dzieci, które z uwagi na historię rodziny miały w sobie cechy pochodzenia żydowskiego, węgierskiego, serbskiego i czarnogórskiego.

Ważne z punktu widzenia twórczości Danilo Kiša zdarzenia, zaczęły dziać się po przeprowadzce do Nowego Sadu. Było to na początku II wojny światowej. Po zajęciu miasta przez państwa Osi i rozbiorze Jugosławii w 1941 roku rodzina musiała uciekać do małej wioski w zachodnich Węgrzech. Jak pamiętamy z historii, w 1944 roku na rozkaz Adolfa Eichmanna około 430 000 węgierskich Żydów zostało zatrzymanych, wysłanych do Auschwitz i zagazowanych. Byli wśród nich także Eduard Kiš i jego węgierscy krewni. Młody Danilo żył z ocalałą siostrą i matką w wielkim ubóstwie. Ojciec nie zostawił po sobie żadnych oszczędności, bowiem z powodu delirium tremens i napadów lęku, przeszedł na wcześniejszą emeryturę (wcześniej, w 1934 roku spędził trzy miesiące w szpitalu psychiatrycznym). Aby wiązać koniec z końcem, Milica robiła na drutach swetry, a dzieci po powrocie ze szkoły dorabiały jako parobkowie.

Te wszystkie wydarzenia mają zasadnicze znaczenie dla odbioru „Cyrku rodzinnego”. Książka składa się z trzech części. W pierwszej z nich, zatytułowanej "Wczesne smutki", widzimy około dwudziestu scenek z dzieciństwa. Bohaterami są tu Andreas Sam, jego siostra Ana, matka Maria i ojciec Edward (wszelkie skojarzenia z biografią autora nie są przypadkowe). Mieszkają na Bałkanach, gdzie pobrzmiewają liczne języki, a codzienność wyznaczają zwariowane pomysły mieszkańców. Trudy życia poznają po zniknięciu ojca. Wtedy młody Andreas musi wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i wypełnić powstałą pustkę. Młody człowiek dopiero stopniowo zaczyna poznawać prawdę o strasznym losie, jaki spotkał ojca.

„Ogród, popiół”, czyli pierwsza przetłumaczona na język polski powieść autora, stanowi drugi trzon omawianego tomu. To historia ojca, widzianego z perspektywy chłopca. Edward pracuje na kolei. Marzy o stworzeniu specjalnego rozkładu, który obejmowałby wszystkie środki komunikacji na całej kuli ziemskiej. Ma przy tym problemy natury psychicznej, przez co jego ambicje są nierozumiane przez ludzi wokoło. To zdecydowanie najbardziej liryczna z części książki, meandrująca między rzeczywistością, a rojeniami sennymi.

Wreszcie część trzecia, czyli „Klepsydra", stanowiąca jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń literackich w moim życiu. Danilo Kiš tworzy swoją narrację wokół prawdziwego listu, jaki otrzymał od ojca. Kreuje życiorysy wspomnianych w nim ludzi, opisuje sceny i wątki, które w samym pierwowzorze zostały jedynie wspomniane. Z pojedynczych słów buduje prawdziwe światy, jednocześnie rekonstruując postać ojca.

„Cyrk rodzinny” należałoby postawić na jednej półce z książkami Sebalda, Lianke, Dostojewskiego czy Manna. To prawdziwe arcydzieło współczesnej literatury, w którym głęboko przemyślana konstrukcja, łączy się z niezwykłą wrażliwością i walką o pamięć. Na pierwszy plan wysuwają się wspomnienia lat młodości, ważne są jednak również stosunki rodzinne, kontakty między rodzicami, życie w obliczu Holocaustu. Kiś wychodzi także poza to co jednostkowe i kreśli portret cyrku bałkańskiego, z jego różnorodnością etniczną, dyskryminacją i licznymi konfliktami zbrojnymi. Autobiograficzna fabuła przepełniona jest cierpieniem i smutkiem, którego nie rozjaśniają nawet dziecięce zabawy, igraszki i szaleństwa. Wszystko spowija szara poświata, mgła, która jedynie od czasu do czasu się rozstępuje. To proza jak ze snu, z zatartą granicą między piętrami znaczeń. Dużo tu metafor, ekspresji i oniryzmu. Wszystko to sprawia, że „Cyrk rodzinny” jest jak brama do innego świata: bardzo plastyczny, żywy, nostalgiczny.

Recenzja "W krematoriach Auschwitz „Sonderbehandlung” – mord na Żydach" Filip Müller

Wydawca: Karta

Liczba stron: 277


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Ewa Czerwiakowska

Premiera: styczeń 2021

Filipa Müllera pewnie niewielu z nas kojarzy. Być może część pamięta jego epizod w filmie „Shoah” Claude Lanzmanna. To co jednak tam widzimy, to naprawdę niewiele. Bardzo niewiele, bowiem zmarły 8 lat temu Müller miał do opowiedzenia dużo. I na szczęście odważył się to zrobić. Ponad 30 lat po oswobodzeniu z obozu koncentracyjnego Auschwitz, napisał i wydał książkę „W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung – mord na Żydach”, którą obecnie dzięki przekładowi Ewy Czerwiakowskiej oraz Wydawnictwu Karta mamy okazję przeczytać po polsku. I zapewniam, żadna minuta spędzona z tą lekturą nie będzie stracona.

Nie chcę tu streszczać ani opisywać tych wszystkich okropieństw, o których wspomina Müller w swojej książce. Tego nie da się oddać lepiej, niż uczynił to słowacki autor. O Zagładzie czytałem całkiem sporo, jeszcze więcej oglądałem. Fotografie i filmy masowych grobów na trwale wbiły mi się w pamięć. Historie o zabijaniu bez powodu, wykorzystaniu Cyklonu B, eksperymentach na niewinnych osobach – to wszystko już znam. A jednak jeszcze chyba nigdy nie zostały one podane w sposób tak dosadny, obiektywny, rzetelny. Tak bolesny.

W czym tkwi klucz piorunującego przekazu książki? Jestem przekonany, że chodzi tu o narrację. Przede wszystkim Müller nie robi z siebie bohatera, mimo iż relację pisze w formie pierwszoosobowej. Niewiele wiemy o jego przeszłości. Gdzieniegdzie pojawiają się drobne poszlaki, wspomnienia ze spotkań znanych dawniej osób. Jak znalazł się w obozie? Gdzie pracował? Jakie miał marzenia? Czy zakochał się choć raz w życiu? Tego wszystkiego nie wiemy. Od razu zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń. Znajdujemy się na apelu, podczas którego bezwzględny kapo morduje więźnia buntującego się przed dotykającą wszystkich niesprawiedliwością. Taka właśnie to była zasada – jeśli choć raz się wychylisz, umrzesz. Müller od początku dobrze ją rozszyfrował, dzięki czemu mimo niebezpieczeństw pojawiających się praktycznie każdego dnia, wbrew logice i rozkazom, przetrwał. Przetrwał po to, aby dzisiaj każdy z nas mógł poznać stosowane metody eksterminacji.

Müller jako więzień numer 29236 został oddelegowany do budowy krematorium i komór gazowych. Same prace konstrukcyjne, to jednak nie wszystko. Jego kolejnym zadaniem było rozbieranie zagazowanych ludzi, pozbawianie ubrań wartościowych przedmiotów, a następnie palenie zwłok. Za swoją wzorową posługę został nawet wyróżniony propozycją objęcia funkcji kapo. Nigdy jej jednak nie przyjął. Müller spisuje swoje wspomnienia z rzeczowym obiektywizmem. Notuje wydarzenia dokładnie tak, jak one wyglądały. Bez wyolbrzymiania i dorabiania własnych teorii. Piorunujące wrażenie robi też sposób kreowania postaci. Nie jest to zwykły wykaz nazwisk, jaki często spotykałem w podobnych publikacjach. Autor świadomie rezygnuje z próby opowiedzenia o wszystkich i skupia się na jednostkach. Oddaje słowami ich postawy, uczucia, przywołuje słowa, dylematy, pojedyncze grymasy. Dzięki temu są oni realni, stanowią część całej historii, a nie nic nieznaczącego przypisu.

Ważnym wątkiem książki jest poczucie winy. Müller widział tysiące ludzi idących na śmierć. Dobrze wiedział co się z nimi stanie. A jednak obserwował kolejne spektakle odgrywane przez niemieckie wojsko i nigdy nie puścił pary z ust. Czuł się winny, ale jednocześnie dobrze wiedział, czym skończyłaby się taka niesubordynacja. Przywołuje też przykłady podobnych sytuacji i konsekwencje, jakie musieli ponieść nie tylko skazani na zagładę, ale też członkowie Sonderkommando. To kolejny element życia w piekle – palenie poskręcanych zwłok, głód, permanentny strach, zapracowanie – to wszystko było za mało. Należało wywołać w więźniach także poczucie winy, że nie mogą nic zrobić dla swoich braci. To zresztą właśnie wspomniane emocje było powodem podjęcia próby samobójczej autora. Pod koniec wojny dołączył on do grupy więźniów idących do komory gazowej. Jedna ze świadomych losu kobiet powstrzymała go, mówiąc; „Więc chcesz umrzeć? To jest bez sensu. Twoja śmierć nie zwróci nam życia. To nie jest rozwiązanie. Musisz wyjść stąd żywy, musisz świadczyć o cierpieniu i krzywdzie, które mam wyrządzono”.

„W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung – mord na Żydach” uznaje się za książkę autobiograficzną, ale jeśli mamy żyć w zgodzie z prawdą, nie wszystko co w niej napisano, zdarzyło się w tak nakreślonym kształcie. Część faktów Müller przypisał do życiorysu swojego bohatera, mimo iż przydarzyły się one komuś innemu. Co osiągnął dzięki temu? Przede wszystkim linearność, ciągłość narracji i ostatecznie także wymiar powieściowy. Tę książkę naprawdę czyta się jak bardzo surową beletrystykę, mimo że wszystko co w niej zamieszczono, zdarzyło się naprawdę. Ostatecznie dzieło Filipa Müllera to relacja arcyważna. Jedna z najważniejszych w historii literatury. Znajduję w niej najgłębszą istotę ludzkiego życia i dawania świadectwa. To esencja wszystkiego co złe i traumatyczne. Jeśli macie przeczytać w tym roku jakąś książkę historyczną, powinna to być właśnie „W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung – mord na Żydach”.

 

Recenzja "W kinie panoramicznym" Juraj Kováčik

Wydawca: Biblioteka Słów

Liczba stron: 208


Oprawa: miękka

Tłumaczenie: Michał Wirchniański

Premiera: 24 lutego 2021

Pierwsze wrażenie bywa bardzo ważne, nie raz już to podkreślałem. W przypadku najnowszej publikacji Biblioteki Słów zgadzało się wszystko. Tytuł zapowiadał powiązania z kinem, premierowe opowiadanie nazwane zostało jakoś tak znajomo („Na zachodzie bez zmian”), tom wydany został przez niszową oficynę i wreszcie ostatni czynnik – jest to zbiór opowiadań. A każdy kto czyta moje omówienia wie, że do krótkiej formy mam szczególną słabość. Tak więc napaliłem się na tę lekturę, jak za przeproszeniem Polacy na papier toaletowy podczas pierwszego lockdownu. I co otrzymałem w zamian?

Wspomniane „Na zachodzie bez zmian”, które z powieścią Remarque’a wiąże wyłącznie tytuł, rozpoczyna się w księgarni. Pewien młody Pan, narrator i bohater tej narracji, podpatruje atrakcyjną damę z książką w ręku. Od słowa do słowa, od jednego spotkania do kolejnego, ich relacja zaczyna kwitnąć, by ostatecznie przerodzić się w romans. Brzmi strasznie, ale uwierzcie, tak źle nie jest. Juraj Kováčik, mimo że tym zbiorem debiutuje, umie pisać. Udowadnia to zresztą w kolejnych historiach. Ciekawie jest na przykład ta zaprezentowana w „Kątem oka”. Protagonistą jest tu kolejny mężczyzna, który odkrywa w sobie dość nietypową umiejętność. Potrafi mianowicie przenosić różne rzeczy nie używając do tego siły. skupiając wzrok rabuje na przykład sklepy, bo czemużby nie miał zarobić na tej niebywałej właściwości? Z czasem pazerność wygrywa z jego dobrym sercem, a dobrotliwa naiwność przeradza się w coś niepożądanego.

Naiwny był też bohater „Nowego początku” (którego z panem od oczu łączy bardzo wiele). Przetrwał w katastrofalnych warunkach trzęsienie ziemi, czym pewnie nie pochwaliłby się ze światem, gdyby nie pewien agent. Ten, za drobną opłatą rzecz jasna, udziela wsparcia pogrążonemu w myślach niedoszłemu pisarzowi i pozwala przekuć traumatyczne wydarzenie w sukces medialny i bogactwo. Można by tak dalej mówić: o zwolnionym z pracy analityku, emerycie z psem, małżeństwie, wybierającym się  na seans w kinie panoramicznym, pewnym biegaczu wspominającym swoje życie. Jedenaście opowiadań to tyleż samo sytuacji i charakterów. Ładnie napisanych, dobrze ustrukturyzowanych, każdorazowo kończonych jakąś mocną puentą.

Lektura „W kinie panoramicznym” Juraja Kováčika jest niezłą rozrywką. Obcowanie z książką daje radość zbliżoną do przyglądania się katalogowi jakiegoś egzotycznego miejsca urlopowego. Jest to po prostu fajne. Niewiele jednak oferuje ponad to. Każda opowieść, każde nakreślone tu zdarzenie jest w swojej pierwotnej formie szablonowe. Juraj Kováčik, mimo że sprawnie operuje językiem, nie potrafi wzbudzić emocji. Jego narracje są także przewidywalne, powierzchowne, zmierzają do końca, który musi nieść jakiś morał. W tym sensie krótkie formy słowackiego pisarza nie spełniają podstawowego założenia, jakie moim zdaniem spełniać powinny – nie intrygują. Nie zapadają też w pamięć. Bohaterów nie da się polubić ani znienawidzić. Wymyślone historie takimi pozostaną, gdyż przez brak wejścia w szczegół, trudno się z nimi identyfikować. To trochę jak czytanie bajki, przyjemne, ale mało angażujące. Opowiadania zebrane w zbiorze „W kinie panoramicznym” Juraja Kováčika są mało odważne, zupełnie nieodkrywcze, często banalne, dopowiedziane. Szkoda, bo szybko je zapomnę. Niestety nie tego szukam w literaturze.