Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura polska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Ostatnia sarna na ziemi" Piotr Pazdej

Wydawca: Książnica Podlaska

Liczba stron: 150


Oprawa: miękka

Premiera: wrzesień 2023 rok

Polski rynek wydawniczy bywa bezwzględny. Teksty, które nie wyróżniają się niczym istotnym, stają się bestsellerami, a te, które starają się przekraczać pewne granice, trafiają w próżnię. Oczywiście o ile zostaną wydane, bo to wcale nie jest takie pewne, że dobra powieść czy opowiadania debiutanta trafiają do szerszej publiczności. Mało brakowało, by i „Ostatniej sarny na ziemi” nikt nie wydał. Nie znam szczegółów tej akcji. Mogę się domyślać, które drzwi Piotr Pazdej próbował wyważyć. Mogę także wyobrazić sobie, ilu odpowiedzi na propozycję wydawniczą nie otrzymał. Ile razy usłyszał, że książka nie wpisuje się w strategię wydawniczą. Zbiór jednak jest, ma ciekawą okładkę i intrygujący tytuł. Pewnie niewiele osób o nim usłyszy, ale ci którzy spróbują, na pewno się nie rozczarują.

Mamy tu osiem tekstów. Kilka mikroświatów, które łączy smutek i beznadzieja egzystencji. Piotr Pazdej opisuje ludzi, których życie pewnego dnia zachwiało się. Ktoś złamał nogę, następny zdał sobie sprawę, że nie może odbudować pewnych relacji, jest też i ten, co musi stawić czoło całemu światu, by zapewnić bezpieczeństwo swojemu dziecku. Bohaterowie opowieści bywają zrezygnowani, zaznajomieni z cierpieniem, nieustannie wystawiani na próby. To osoby wrażliwe, ujmujące, czasami inteligentne, innym razem całkowicie proste. Zagadkowe, gdyż tajemnicę ich przeszłości odkrywamy stopniowo, składając fragmenty puzzli z oszczędnie dawkowanych strzępków wiadomości.

W „Ostatniej sarnie na ziemi” istotne zdarzenia dotykające ludzkości (np. pandemia, obostrzenia, wojna) spotykają się z tym, co indywidualne, znajdujące się wewnątrz człowieka. Autor bierze rzeczywistość taką, jaką jest – dynamiczną, irracjonalną, przerażająca. Zanurza swoich bohaterów w duszącym dryfie, w intensywnym poszukiwaniu równowagi, której na dłuższą metę nie udaje się odnaleźć. W tekście o wiele mówiącym tytule „Saudade” czytamy element ankiety „Nie chce już niczego więcej marnować. Szkoda na mnie jedzenia, wody i tlenu". Te zdania w jakiś sposób definiują postaci. Może nie zawsze bezgranicznie zrezygnowane, ale jednak pogodzone z czekającym ich losem.

Piotr Pazdej w centrum swoich opowieści ustawia ludzi starszych i dzieci, osoby schorowane i te dokonujące ponadludzkich wysiłków, miastowych i mieszkańców zapadłych wsi. Znajdziemy tu chociażby historię ojca, który zabiera swojego syna pod namiot. Przyjrzymy się kilku dniom z życia siedemdziesiaciojednolatka, który najpierw trafił do szpitala ze złamaniem, a następnie został okradziony przez pielęgniarza. Jest też „Kuebiko”, czyli tekst skupiony na retrospekcji i rozpamiętywaniu dawnych cierpień. To swoista odpowiedź na krótkometrażowy film Ahmeda Imamovicia („Ten minutes”), w którym 10 minut oczekiwania na zdjęcie staje się pretekstem do ukazania ogromu tragedii dziejących się na świecie.

Książka Pazdeja to cała surowość i nieustępliwość życia ubrana w proste, celne zdania. Codzienność bohaterów wyznaczają ograniczenia starości, samotność, niedołężność, niezrozumienie, walka o przetrwanie. Szczęście jeśli już się pojawia, przybiera wyłącznie formę przebłysku, małej radości związanej z uzyskaniem stanu chwilowego zawieszenia. Jak w ostatnim, moim zdaniem najlepszym tekście całego zbioru. Ba, co tam zbioru. W ogóle uważam to opowiadanie za tegoroczny top, a konkurencja jest naprawdę mocna. W „Ostatku”, opowieści z czasu pandemii, ojciec i syn przemierzają Polskę. Raz trafią na uprzejmego starszego pana, innym razem na bezradną aptekarkę, a wreszcie na grupę osób z jakiejś wsi, którzy będą gotowi rzucić się na nich, byle tylko chronić swój interes. Brutalna, ponura wizja rzeczywistości pozbawionej ludzkich odczuć, w której otrzymanie leków na tarczycę może być powodem do radości.

Piotr Pazdej jest autorem dręczącym duszę. Jak Pascal Garnier czy John Maxwell Coetzee, których wspomina w jednym z tekstów. Na długo zapadnie mi w pamięć podróż ojca i syna przez dystopijną Polskę, ale nie tylko ona. Jest w tym zbiorze tez inna historia obrazująca relację rodzicielską, która kończy się bardzo mocnym akcentem w namiocie. Czytając ją, poczułem się jak na finiszu „Daleko, dalej”. Jeśli ktoś miał okazję czytać tę niewielką powieść, powinien zrozumieć o co chodzi. Nie mogę też nie wspomnieć o powracaniu motywów czy umiłowaniu szczegółu, który raz posuwa akcję naprzód, w innym momencie może być odczytywany w szerszym kontekście. Przykładowo jeden z tekstów rozpoczyna się od opadów deszczu. Razem z wiatrem niszczy on warstwy kurzu. Autor porównuje to zjawisko do historii ludzkiej cywilizacji. Można to odczytywać filozoficznie, ale także jako motto przewodnie całego tomu, pełnego zła, manipulacji, czasami ohydy.

„Ostatnia sarna na ziemi” to mocny zbiór, który powinien być zauważony, debatowany, rozkładany na czynniki pierwsze.

 

Recenzja "Objawienie Bogini-Świni" Marcin Czub

Objawienie Bogini-Świni Marcina Czuba to zabawna powieść polska o opętaniu przez ducha zwierzęcia
Wydawca: Ha!art

Liczba stron: 190


Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Premiera: 13 kwietnia 2023 rok

Od czasu obejrzenia „Chlewu” Piera Paola Pasoliniego nosiłem w sobie przekonanie, że w relacji człowiek-świnia jest jeszcze coś do opowiedzenia. W swoim ostatnim filmie na podstawie własnego scenariusza, włoski reżyser zrównuje istotę ludzką ze zwierzęciem. Marcin Czub pisząc „Objawienie Bogini-Świni” nie rozwija wątku dehumanizacji, ale patrzy na ten związek z innej perspektywy. Jakiej? Spójrzmy najpierw na krótki opis. 

O czym jest "Objawienie Bogini-Świni" Marcina Czuba?

Nie niespełna dwustu stronach śledzimy losy Konstantego. To mężczyzna przed trzydziestką, doktorant i to taki mocno stereotypowy. Brakuje mu pieniędzy (właśnie oddaje ostatnie sprzęty elektroniczne), rzadko formułuje własne myśli, mieszka w zapuszczonej klitce, nie ma planów na przyszłość. Taki człowiek bez właściwości (brak aluzji do dzieła Musila). O jego względy rywalizują dwie istoty. Tytułowa Boginia-Świnia i Klara. Zacznę może od tej drugiej, będzie prościej. Klara jest piękna. Jeśliby pokazać ją stu facetom, większość dałaby jej urodzie co najmniej 9/10. Ma ona chłopaka i to całkiem fajnego. Zamiast jednak kontynuować miłość, przekierowuje swoje zainteresowanie na przeciętniaka, chłopaka za którym nikt by się nie obejrzał. Po co to robi? Ano właśnie dlatego, że ten jest opanowany przez Boginię-Świnię.

Gówniarra/Naufraga/Boginia Świnia jest duchem. Przedstawicielem świata nierzeczywistego. Jako byt zwierzęcy nie może do swojego wybranka po prostu chrumkać. Wybiera więc inny sposób, a mianowicie zawłaszcza sobie jego język. Konstanty poznaje życie i myśli tajemniczej istoty poprzez znaleziony dziennik. Czytanie go jest zadaniem wyjątkowo interesującym, bowiem pozwala słuchać bez wysiłku. A właśnie takiej relacji poszukuje. Jest przecież kliszą doktoranta. Pamiętnik staje się dla niego bramą do opętania. Od tego momentu w jego szarym życiu zaczynają się dziać rzeczy absurdalne, a na ich szczycie jest zainteresowanie jego osobą przez uosobienie seksu i zmysłowości, czyli Klary.

Nie dajmy się zwieść pozorom, "Objawienie Bogini-Świni" Marcina Czuba to nie komedia!

Już na tym poziomie dostrzegalne są pierwsze antagonizmy: bóstwo-śmiertelniczka, duch-ciało, wiara-namiętność. To jednak dla autora za mało. W pewnym momencie ludzie przejmują świńskie zachowania. Jedzą bez sztućców, chodzą na czterech łapach, zaczynają chrumkać. Jakby tego było mało, Gówniarra zaczyna interesować się innymi jednostkami. Kogoś zabija, kogoś innego opęta. To wszystko wzmaga miłość Konstantego do świni. Otwiera świńskie sanktuarium. Różnica między ideą Pasoliniego i Czuba jest zatem widoczna gołym okiem. Przejawia się także w obranych środkach wyrazu. U Włocha było dużo poezji, powolności, także dosadności. Polski pisarz stawia na humor oraz mitologię. Te dwa żywioły przenikają się, tworząc unikatową mozaikę. Jest naprawdę zabawnie, ale trzeba mieć z tyłu głowy, że nie tylko o robienie jaj tu chodzi.

Żyjemy w czasach ekologii, aktywizmu, odchodzenia od jedzenia mięsa. Marcin Czub pyta nas o to, dlaczego dokonujemy takich wyborów? Czy to kwestia mody, czy może jednak wyraz humanizmu, wiary w empatię. „Objawienie Bogini-Świni” jest w jakimś sensie ekohorrorem, ale jeszcze bardziej widać tu wątpliwości. Nie przez przypadek świnia dostąpią zaszczytu ludzkiego pochówku. Ekokrytyka w duchu Homera, absurdu Monty Pythona i horrorów lat 80.? Czemu nie. Autor chce panować nad tym całym dramatem. Szkoda tylko, że nie daje więcej odpowiedzi. Nagromadzenie pytań, niezrozumiałych dla mnie wątków i postaci drugiego planu jest przytłaczające. Do tego stopnia, że zamiast przeczytać książkę drugi raz, ułożyć sobie to wszystko w głowie, miałem ochotę skupić się na tym, co na wierzchu. Na przekór intencjom autora.   

Recenzja „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztof Bielecki

„Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego to świetny przykład prozy hermetycznej
Wydawca: PIW

Liczba stron: 232


Oprawa: miękka

Premiera: 19 maja 2023 rok

Nowa książka Krzysztofa Bieleckiego jest dopracowana w każdym calu. Spójrzmy chociażby na tytuł. „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” informuje czytelnika, jeszcze zanim ten weźmie egzemplarz do ręki, że jest to relacja o śmierci matki. To przecież ona zsunęła się pewnego dnia z krzesła. Podsuwa także myśl, że autor postanowił pisać w formie dziennika (pierwsza z kilku dostrzeżonych przeze mnie gier słownych), tylko nie takiego tradycyjnego. Ciennik to zgodnie ze słownikiem języka polskiego „drzewo pozostawione w czasie wyrębu lasu do ocieniania młodych drzewek”[1]. Tym drzewem w książce Bieleckiego jest właśnie jego matka, z której cienia on, autor, wyrastał przez całe życie. 

W książce „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego znaczenie ma tytuł, okładka, a nawet format książki

Tytuł mówi zatem całkiem dużo, a jego uzupełnieniem jest okładka. Stworzyła ją Mimi Wasilewska, projektantka, która przyzwyczaiła nas do wzorów, stonowanych barw i przesłania płynącego ze szczegółów. Nie inaczej jest tym razem. Mamy w centrum krzesło, jego cień oraz dłoń. Czy pomocną, niech każdy czytelnik oceni po lekturze. Zwraca uwagę także szarość, najlepiej definiująca życie bohaterów w Polsce (również nasze trwanie tu i teraz) oraz białe kropki, plamy, które odczytuję nie jako deszcz łez, a element czystości, niewinności. Nie bez znaczenia dla odbioru książki są pojawiające się grafiki, a nawet format. Mały, kieszonkowy, jak nieznaczące bywa życie osób, które odchodzą z tego świata.

Krzysztof Bielecki w książce „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” pielęgnuje technikę umiłowania szczegółu

Tym wstępem chciałem podkreślić dwie rzeczy. Z jednej strony imponuje ogrom pracy, jaki włożyło wiele osób w powstanie tego dzieła. Z drugiej już na tym etapie widać cechę charakterystyczną pisarstwa Krzysztofa Bieleckiego - umiłowanie szczegółu. Autor „Noża” w poprzednich książkach próbował tworzyć coś z niczego. Opisywał małe gesty, przedmioty, nieistotne zdarzenia, wszystkie te elementy otoczenia, które w danym momencie są mało ważne i łatwo ulotne. W „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” ich nagromadzenie jest chyba jeszcze większe. Koła ciężarówki, niewielki żuk, kamienie, spodnie, kurtki ortalionowe i wiele innych. Część z nich zyskuje w książce nowe życie, inne są wręcz symboliczne (skały, których nie da się ruszyć z miejsca) Już na początku czytamy „Wtedy się myślało, że to, czego nie zobaczy się dziś, zobaczy się jutro. A to nieprawda. Wszystko, co miniesz, miniesz bezpowrotnie”[2]. Taka właśnie jest ta książka.

Myliłby się jednak ten, który wrzuciłby „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” do szuflady z napisem „książki o radzeniu sobie z traumą po śmierci rodzica”. Bo tak, to opracowanie jest pewnie swego rodzaju terapią. Odczytuję je jednak przewrotnie, zupełnie z innej strony. Dla mnie nowy utwór Krzysztofa Bieleckiego  to paradoksalnie refleksja o braku miejsca na żałobę. O tym, że smutek i cierpienie nie jest dobrym pomysłem na dalszą egzystencję. Właśnie dlatego tak dużo tu absurdu i specyficznego humoru. Autor jest zdystansowany, rezygnuje z ckliwości, ale nie zapomina o zachowaniu czułości tak dla matki, jak i czasów minionych. 

Kim jest Tytus Emfazy Cienki?

W „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” znajdziemy co najmniej kilka wątków, które w typowej (czy coś takiego istnieje?) książce o odchodzeniu nie mogłyby mieć miejsca. Wielce interesujący był moment, gdy bohater wyznaje, że chciałby, aby jego ciało spoczęło między grobami Woody’ego Allena i Giovanniego Antoniniego. Dlaczego ich? Prawdopodobnie chodzi tu o pewną niezależność, wierność swoim nietypowym przyzwyczajeniom, także zmienność w czasie, która cechuje przecież samego autora książki. Innym ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie do relacji postaci fikcyjnej, niejakiego Tytusa Emfazego Cienkiego. Muszę przyznać, że fajny z niego gość. Zakochany, z mnóstwem przygód, nieumiejący zejść z radarów, choć bardzo by tego pragnął. Tytus Emfazy Cienki podkreśla przewrotność tej prozy, jej daleki od żałoby wymiar. Nadaje też książce dynamiki. Znajdziemy tu też odwołania do „Dekameronu”, refleksje na temat zarazy czy dość nietypowe podejście do spełniania ostatniej woli zmarłego.

„Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego to przykład literatury hermetycznej

Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” jest książką łatwą w lekturze. To zupełnie nie tak. Czytając nie będziemy się głośno śmiać, jak przy dziełach Petra Sabacha. Krzysztof Bielecki od swojego debiutu w 1980 roku jest stosunkowo mało czytany i recenzowany. Z jakiegoś powodu (nie do końca mi rozpoznanego) wielu czytelników zna dzieła Wiesława Myśliwskiego, Mariana Pilota czy powiedzmy Waldemara Bawołka. Autor „Noża” takiego przywileju nie dostąpił. Może tu chodzić o brak większych nagród w dorobku, albo specyficzną hermetyczność jego prozy. To umiłowanie szczegółu, mocne cięcie zdań, nadawanie znaczenia nawet kropkom, gry słowne (spiż/spisz). Ale nie tylko. Krzysztof Bielecki tworzy dzieła nasiąknięte filozofią. Dyskusyjne w tym sensie, że są one swoistą autorozmową, a jednocześnie dialogiem z nami, czytelnikami. Efektem takiej formuły jest duże nagromadzenie pięknych zdań, gotowych sentencji, przez które nie można przelecieć jak przez dialog policjanta ze złodziejem. Także niepewność czy to co napisane, w innych okoliczność, z odmiennym bagażem doświadczeń, nie byłoby fałszem lub nadmiernym uproszczeniem. Czyta się to zatem wolno, wymaga skupienia, ale w zamian daje naprawdę bardzo wiele. Tak w kontekście gotowych myśli, jak i refleksji na temat odchodzenia (nie tylko rodzica, ale też czasów, mód, przedmiotów, znajomych) oraz metod twórczych.  



[2] K. Bielecki, Zsunęła się z krzesła. Ciennik, PIW 2023, s. 11.