Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura izraelska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura izraelska. Pokaż wszystkie posty

Recenzja "Czarna skrzynka" Amos Oz

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 360


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Danuta Górska

Premiera: 9 listopada 2020 rok

Budowanie opowieści w oparciu o korespondencję bohaterów ma tradycję równie dawną, jak samo istnienie epistolografii i literatury. Współcześnie co jakiś czas autorzy powracają to tego medium, by wyciągnąć z przedstawionego tematu jeszcze więcej emocji, zdarzeń i niedomówień. Taki był też zamysł Amosa Oza, który w 1987 roku napisał swoją jedyną powieść epistolarną – „Czarną skrzynkę”.

Izraelski pisarz w centrum zainteresowania stawia cztery osoby. Ilana jest żoną Michaela, z którym ma trzyletnią córeczkę. Ma też nastoletniego syna Boaza z poprzedniego małżeństwa. I to właśnie ów młodzieniec stanie się pretekstem do rozpoczęcia korespondencji z byłym partnerem. Aleksander Gideon jest człowiekiem majętnym. Po burzliwym rozstaniu z Ilaną wyjechał do Stanów Zjednoczonych i zerwał kontakty z rodziną.

Czwórka bohaterów, cztery różne głosy, ambicje, motywacje, żale. Śledzenie plątaniny wyrzutów i losów wciąga czytelnika, zmusza do refleksji na temat instytucji małżeństwa, stanowi też zalążek rozważania o czymś zdecydowanie większym – historii Izraela. Amos Oz umieszcza w swoim tekście segmenty zawierające eksklamacje, apostrofy, repetycje oraz pytania retoryczne. Wszystkie te środki służą podkreśleniu stanu emocjonalnego nadawcy, jego głębokiego uczucia żywionego do odbiorcy. Jednocześnie trudno nie docenić, jak bardzo twórca Judasza jest wyważony w swoich zdaniach. Wykrzyknienia czy patos są tu zredukowane praktycznie do minimum.

Amos Oz poprzez serię listów pisanych w różnych konfiguracjach stara się dowiedzieć, jak wygląda czarna skrzynka małżeństwa. Jak łatwo się domyślić, jest ona pełna niedomówień, które po latach ciszy i zawieszenia broni muszą znaleźć właściwe ujście. Z tego też powodu ton prowadzonej korespondencji zmienia się na przestrzeni książki. Raz czujemy większą bliskość, by za chwilę „Drogi Alek” zamienił się w „Szanownego Pana”. Każdy ma przecież odciski, na które łatwo nadepnąć poruszając tematy finansowe czy intymne zwierzenia z łóżka. U Oza tekst żyje, dostosowuje się do danej chwili, podkreśla wewnętrzne nastoje bohaterów.

„Czarna skrzynka” może być też rozpatrywana szerzej, nie tylko przez pryzmat stosunków łączących bohaterów. W tym kontekście pierwsze skrzypce grają dwaj panowie. Aleksander to były bohater wojny Jom Kipur, a obecnie liberalny socjolog, ekspert od fanatyzmu. Michael to z kolei algierski Żyd współzałożyciel Wspólnoty Żydowskiej protestującej przeciw planom wycofania wojsk z Synaju i Wzgórz Golan. Obaj panowie reprezentują różne warstwy społeczne i inne są też ich punkty widzenia. Michael chce przede wszystkim wspierać biblijną wizję wejścia Żydów na Zachodni Brzeg. Aleksander chciałby pokoju, pojednania Izraela i Palestyny. Bez kolejnego rozlewu krwi. Na tym kontraście powstaje wiarygodny dialog natury ideologiczno-politycznej.

„Czarna skrzynka” jest ostatecznie sprawnie napisaną powieścią epistolarną, którą można czytać na co najmniej dwóch poziomach. Amoz Oz łączy indywidualne losy i emocje z narodowymi problemami. A że pisarzem był wielkim, to efekt jest więcej niż satysfakcjonujący.

Recenzja "Gdyby Nina wiedziała" Dawid Grosman

Wydawca: Znak

Liczba stron: 320

Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Magdalena Sommer

Premiera: 13 października 2021

Dawid Grosman nie jest żadnym debiutantem czy nowinką na polskim rynku wydawniczym. Regularnie wymieniany wśród kandydatów do Nobla izraelski pisarz, dał się nam poznać jako autor pełen zręczności w niuansowaniu rozlicznych problemów. W jego książkach poszczególne  komponenty ujęte są we właściwych proporcjach. Narracja skupiona jest wokół stonowanych rejestrów emocjonalnych, dzięki czemu powieści nie stoją gdzieś obok czytelnika, nie manipulują nim.

W swojej najnowszej książce Dawid Grosman poszedł jednak o krok za daleko. Cała rwana konstrukcja przemawia do mnie, ale nie pozostawia tak wyraźnego śladu jak chociażby „Wchodzi koń do baru” czy „Tam, gdzie kończy się kraj”. Już sam temat – opowieść o skomplikowanych relacjach kobiet w kilku pokoleniach – podano nam do refleksji i przeżycia wielokrotnie. Tym razem w centrum zdarzeń znalazły się Wera, Nina oraz Gili, czyli odpowiednio babka, matka i córka. Ta pierwsza swego czasu pełniła eksponowaną pozycję w komunistycznej partyzantce Tity, przez co trafiła do obozu pracy. Jej córka, Nina, poczuła się porzucona przez matkę. Od wtedy cały czas ucieka: przed odpowiedzialnością, rodziną, obowiązkami. Porzuca też swoją córkę. Trauma ciągnie się więc przez pokolenia i sprawia, że protagonistki nie są w stanie odnaleźć właściwego klucza do miłości i bliskości.

Lekarstwem na wieloletni pat ma być wspólna wyprawa rodziny na wyspę Goli Otok. To tam umieszczono obóz jeniecki, a po II wojnie światowej obóz dla więźniów politycznych. Dwa lata spędziła w nim Wera, co było początkiem powstawania deficytów. Miejsce na seans rodzinno-terapeutyczny jest więc idealne. Grosman stara się zachować dystans do przedstawionych zdarzeń. To jednak nie do końca mu wychodzi. Bardzo wiele w tej książce zdań pełnych uczuć i emfazy. Nadmiar wysokich tonów nie pozwala czytelnikowi utknąć w jakiejkolwiek formie niedopowiedzenia lub wieloznacznej emocji. „Gdyby Nina wiedziała” to opowieść o kobietach samotnych, skrzywdzonych, zagubionych, jednocześnie starających się być niezależnymi, które nie potrzebują mojego współczucia ani empatii. A dopełnienie opowieści przez obecność czytelnika, jest w moim odczuciu szalenie ważne.

Najnowsza książka Dawida Grosmana oparta jest na faktach. Autor niewątpliwie musiał podjąć dużo trudu, aby nie tylko pozyskać odpowiedniej jakości materiał, ale też oryginalnie go ułożyć. Powstała z tego powieść dobrze skomponowana (jak zwykle u Grosmana), nielinearna, wartko opowiedziana. Ma jednak kilka mankamentów i to nie tylko związanych z nadmiernym patosem. Zabrakło mi rozpisania tła historycznego, ot chociażby motywacji i przemiany rewolucjonistów. Trudno nie odnieść też wrażenia, że książka kończy się zbyt łatwo i klarownie, jakby proces przepracowania traum można było streścić na kilkunastu stronach. Wobec tego typu książki czuję się czasami bezradny. To naprawdę kawał poważnej literatury, której należy się szacunek. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że ta powieść, mimo swojej jakości, wcale nie była potrzebna. A już na pewno nie w formie kolejnego patetycznego obrazu przenoszonych traum.

Recenzja "Usterka na skraju galaktyki" Etgar Keret

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 256


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Agnieszka Maciejowska

Premiera: 14 października 2020

Jadąc z pracy pewnego listopadowego mroźnego popołudnia, uruchomiłem radio. Na stacji, której nazwy zidentyfikować nie potrafię, bo też posiadany sprzęt nie jest pierwszej młodości, prezenter opowiadał o nowościach książkowych. Najpierw było o Monie Bianki Bellovej, później o Świetlistej republice Andresa Barby, a wreszcie o nowym zbiorze opowiadań Etgara Kereta. I choć próbowałem skupić się właśnie na tej ostatniej wypowiedzi, bo tak się złożyło, że akurat tę książkę czytałem wieczorami, otoczenie nie do końca mi na to pozwalało. A to jakiś pirat wyprzedzał na trzeciego, a to rowerzysta przemknął na czerwonym bez oglądania się na boki, a to znowu pieszy ubrany na czarno wyrósł mi tuż przed maską. Wypowiedź dziennikarza, którego nazwiska niedosłyszałem, kodowałem więc wyrywkowo. Wyłapałem jednak ważne zdanie, w którym dobrze przygotowany i oczytany człowiek nazwał „Usterkę na skraju galaktyki prozą”… galaktyczną. I właśnie z tą opinią pozwolę się nie zgodzić.

Etgar Keret, izraelski mistrz krótkiej formy, znany jest z fantastycznych pomysłów na poprowadzenie fabuły. Jego znakiem rozpoznawczym jest tworzenie absurdalnych zdarzeń i sytuacji, które uwypuklają nam nasze ludzkie przywary. Przykładowo w niniejszym zbiorze poznamy chłopca, który wymarzył sobie, aby na urodziny otrzymać kasę fiskalną. Albo też innego, w kolejnej narracji, który dowiaduje się że jest klonem Adolfa Hitlera. Można by więc uznać, że te nietuzinkowe pomysły mają w sobie coś z galaktyczności. A jednak w przypadku tego tomu będę się przed tym słowem bronił, bo Keret jak chyba nigdy wcześniej, stawia w centrum człowieka, nie zaś całą tę niedorzeczną otoczkę. „Usterka na skraju galaktyki” jest dla mnie czymś do bólu prawdziwym, ziemskim, nawet jest pomysły fabularne wykraczają poza naszą codzienność.

U tego nowego Kereta ludzie się wkurzają, walczą, kochają, poddają, zabijają, deklarują bolesną prawdę, marzą. Są prawdziwi, jak ja, czy Wy. Mają kryzysy, uniesienia, namiętności, słabości. Najważniejsze jest to, co dzieje się między nimi, w ich relacjach małżeńskich, rodzicielskich czy przyjacielskich. Dlatego tak często zażywają środki odurzające, bo po nich język się rozplątuje, mogą pokazać kim naprawdę są. Doskonale współgra to z tym, co pisarz mówi o istocie swojego rzemiosła „Rzeczywiście nie uważam, żeby literatura była niegroźna. Natomiast jest zła, gdy jej lektura nie narusza niczyjej prywatnej warstwy ozonowej”. Keret nie tyle ją narusza, co burzy. Nie ma tu śmiechu, chyba że mówimy o śmiechu przez łzy. Ta lektura będzie boleć, bo taki ma cel: poruszyć to, co przyzwyczaiło się do wygody.

Można by zapytać, które opowiadanie jest tu najlepsze? Czy może to otwierające, gdzie człowiek poznaje smak szaleństwa i oderwania od rutyny? Albo inne, w którym kolega prosi narratora o napisanie opowiadania skłaniającego płeć piękną do zainteresowania jego osobą? Może być nim też kolejna zwariowana relacja, w której młody i niedoświadczony mężczyzna przestaje być prawiczkiem  po wielokrotnym stosunku z twardo stąpającą po ziemi nastolatką? Ja nie umiem wskazać ulubionego. Mija tydzień od lektury i wszystkie doskonale pamiętam. Mam w głowie mętlik 22 fabuł, które w jakiś sposób naruszyły moją prywatność i wdarły się do duszy. „Usterkę na skraju galaktyki” można otworzyć w dowolnym miejscu i czytać. Raczej powolnie, bo zalecam autorefleksję i zwracanie uwagi na szczegóły. A jak już nie możecie powstrzymać się przed poznaniem ciągu dalszego, zawsze można do tych opowiadań wrócić. Jestem pewien, że za pięć lat spojrzę na te historie inaczej, przefiltruje je przez nowe poglądy i doświadczenia.

Jeszcze jedna rzecz zwraca moją uwagę u Kereta. Jest nią niesamowita uniwersalność. Bohaterami są tu osoby w różnym wieku, z wielu warstw społecznych. Każdy rozrysowany jest wiarygodnie, jakby pisarz robił w życiu dosłownie wszystko: od popełniania przestępstw, przez ratowanie skaczącego z dachu, aż po prowadzenie terapii psychologicznej. Wychodzi także poza dobrze mu znany kraj i region. Akcję umiejscawia w różnych miejscach, często zresztą poza przestrzenią i czasem. Nie jest nachalnie izraelski, rozumie, że nie każdego interesują i bawią lokalne anegdoty. Tym samym dociera do serc czytelników na całym świecie. To wyjątkowa sztuka. Podobnie jak i cała książka, którą dla odmiany, polecam tym razem wszystkim. A niech się ta rzeczywistość skeretuje, może wreszcie zaczniemy doceniać to, co mamy.