Recenzja "Rana" Aga Bocian

Książka, która zostaje w głowie na długo po ostatniej stronie.
Wydawca: Eperons-Ostrogi

Liczba stron: 344


Oprawa: miękka

Premiera: luty 2025 rok

Rzadko sięgam po książki, które rozbierają emocje na czynniki pierwsze i trzymają je pod mikroskopem do samego końca. Jeszcze rzadziej trafiam na takie, które nie tylko mnie wciągają, ale i rozbrajają. „Rana” Agi Bocian właśnie to zrobiła – rozbroiła. Nie jakimś tanim chwytem. Raczej powoli, konsekwentnie, jakby zdejmowała ze mnie kolejne warstwy obojętności. Bo nie da się czytać tej książki z dystansem. To nie jest literatura „na relaks”. I choć brzmi to banalnie, to jest właśnie przykład książki, która wciska w fotel.

Bohaterką powieści jest Iga Żaba – kobieta, która tkwi w dusznym, wyniszczającym związku, a przez przypadek trafia... do pracy w instytucji pomocowej. Absurdalny zbieg okoliczności, który w mniej zręcznych rękach autora zamieniłby się w groteskę. U Bocian – działa. Iga wchodzi w system pomocy ofiarom przemocy, sama będąc jedną z nich. Ten zabieg narracyjny – ofiara jako opiekun innych ofiar – uderzył mnie jak dobry wers w poezji Świetlickiego. Jej historia to podróż przez ciemność w stronę światła – ale nie tego spektakularnego, happyendowego. Raczej rozproszonego, delikatnego – takiego, które pozwala widzieć wyjście, ale nie daje gwarancji, że się do niego dotrze.

To, co urzeka w tej powieści, to psychologiczna głębia postaci. Iga nie jest superbohaterką. Nie nosi peleryny. Czasem nie wie, co robi, a czasem robi coś, czego potem żałuje. Prawdziwa kobieta z krwi i błędów. Anastazja – jej klientka – to lustro, w którym Iga może zobaczyć samą siebie, zanim nauczyła się oddychać bez zgody oprawcy. Jest też koleżanka, błysk energii i lekkości, bez której książka mogłaby się udusić własnym ciężarem. Każda z tych postaci coś wnosi. Każda coś zabiera. A nad nimi wszystkimi wisi ten jeden cień – mężczyzna, który niszczy życia jakby to była gra.

I tu zatrzymam się na chwilę. Bo choć tematyka przemocy wobec kobiet jest słusznie stawiana w centrum, to jednak w „Ranie” mężczyźni wypadają trochę zbyt jednostronnie. Negatywna galeria osobowości, bez większych wyjątków. Brakuje kontrapunktu, jakiejś równoważnej neutralności. Osób, które pokażą, że płeć nie determinuje zła. Wiem, wiem – to nie jest ich historia. Ale jednak trochę przykro.

Zaskakującym bohaterem drugiego planu „Rany” staje się Toruń. Miasto nie jest tylko tłem, towarzyszy bohaterom jak cichy świadek. Bydgoskie Przedmieście, Starówka, okolice Grudziądzkiej – to miejsca, które mają klimat, ale w tej historii są także nośnikiem napięcia, miejscem wspomnień, punktami zwrotnymi. Bocian maluje Toruń surową kreską – nie jak przewodnik turystyczny, tylko jak ktoś, kto zna mury, zaułki i ich cienie. Czuć, że autorka oddycha tym miastem. I to działa, szczególnie gdy czytelnik, jak ja, odwiedza te miejsca każdego tygodnia.

Choć emocjonalnie „Rana” trafia celnie, literacko nie obywa się bez potknięć. Korekta zawiodła – literówki, błędy, niedopatrzenia. To boli, bo książka na to nie zasługuje. Momentami też autorka zbyt chętnie dopowiada to, co czytelnik i tak czuje – „Czyżby się zagalopowała? Czy odsłoniła te zakamarki swojego ja, które dotąd skrzętnie kryła?” – i takich fragmentów jest sporo. Przez nie akcja traci impet, emocje się rozlewają. Czasem mniej naprawdę znaczy więcej.

Styl – prosty, surowy, miejscami aż zbyt neutralny. Trochę brakuje literackiego pazura, własnego głosu, który pozwoliłby od razu rozpoznać Bocian wśród innych. Ale z drugiej strony – może właśnie ta zwyczajność języka sprawia, że czujemy się, jakbyśmy słuchali sąsiadki z trzeciego piętra. Tej, która od lat milczy, a teraz wreszcie zaczęła mówić.

„Rana” nie ma klasycznego happy endu. Ma coś bardziej realistycznego – wybór mniejszego zła. Bohaterki nie wychodzą z tej historii niepokonane. Ale wychodzą. I to wystarcza. Po przeczytaniu ostatniej strony nie wróciłem od razu do swoich spraw. Musiałem się zatrzymać. Pomyśleć. Bo może za ścianą, dwa piętra wyżej, ktoś właśnie próbuje wyjść z takiej samej historii jak Iga.

„Rana” nie jest powieścią idealną. To raczej książka do dyskutowania, otwierania oczu i przeżywania, aniżeli zgłaszania do nagród. Szczera. Odważna. Potrzebna. Jeśli Bocian utrzyma tempo i głębię, kontynuacja może być jeszcze mocniejsza. Ja czekam. Z nadzieją. I z niepokojem.

Przeczytaj też recenzje innych książek Wydawnictwa Eperons-Ostrogi:

"Wielki Upadek" Peter Handke

"Kali albo sól" Peter Handke

"Kometa w Wiedniu" Karl Kaus

"Blask" Grzegorz Pul

„Drugi miecz” Peter Handke

"Opis nieszczęścia" Peter Handke

"Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu" - Peter Handke

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Recenzja "Do boju!" Lu Xun