Recenzja "Mishima. Życie" John Nathan

Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy

Liczba stron: 416


Oprawa: twarda

Tłumaczenie: Maciej Froński
 
Premiera: 24 sierpnia 2022 rok

W dniu 25 listopada 1970 roku w bazie dowództwa piechoty Oddziałów Samoobrony Yukio Mishima wykonał rytualne seppuku. Dlaczego? Badacze stawiają różne teorie, a dwie z nich wydają się celne i występujące łącznie. Krzysztof Loska w „Mishima — harmonia pióra i miecza” napisał, że to znak protestu przeciw powojennej kondycji Japonii. Chodzi tu między innymi o niekontrolowaną amerykanizację, która wypierała dawne wartości, a także utratę statusu boskości przez cesarza. John Nathan, autor biografii „Mishima. Życie” przyznaje, że początkowo odebrał ją jako przejaw „osobistej patologii”. Po dokładnej analizie danych, dzieł, rozmowach z bliskimi i znajomymi, doszedł jednak do wniosku, że kryje się za tym także chęć całkowitego zjednoczenia z ciałem. Rozprucie flaków i poddanie się dekapitacji było częścią kulminacyjnego aktu erotycznego. Przyjęcie tych poglądów za prawdziwe, czyni śmierć wybitnego prozaika niepotrzebną. W 1970 roku takie bohaterstwo nie było nikomu potrzebne. Patrząc na nie jednak z perspektywy kolejnych 50 lat, które upłynęły pod znakiem dalszego pogłębiania kryzysu duchowego u Japończyków i szerzej całej ludzkości, trudno nie odnieść wrażenia, że Mishima miał rację.

W tym miejscu powinienem napisać więcej o autorze. O tym, że jeszcze jako Kimitake Hiraoka, był wychowywany przez swoją schorowaną  i wybuchową babkę Natsuko. Że tym samym został odseparowany od rodziny, rówieśników i dziecięcych zabaw. Że miało to wpływ na jego lata młodzieńcze i traktowanie z góry wszystkich tych, którzy nie byli w stanie mu pomóc w osiągnięciu założonych celów. Także o tym, jak powstawały jego pierwsze dzieła, jak ojciec hamował w nim zapędy do pisania, jak okłamał wojskowego lekarza, przez co nie mógł walczyć za swoją ojczyznę, wreszcie jak poznał Yasunariego Kawabatę, który stał się dla niego mentorem, a w 1968 roku otrzymał Nobla, co definitywnie zaprzepaściło szansę Mishimy na odebranie tego wyróżnienia. Mógłbym tak mnożyć wątki, poszlaki, związki, nazwy, zdarzenia, ale to nie jest najlepsze miejsce na kreowanie linii życia. Zainteresowanych odsyłam do lektury biografii „Mishima. Życie”, która całkiem niedawno ukazało się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego.

Dużo ciekawszym zagadnieniem jest dla mnie podejście Johna Nathana to portretowania artysty. Kwestia opowiadania o twórcach interesowała mnie od dawna. Podczas ustnej matury z języka polskiego wybrałem właśnie ten temat, jako podstawę przygotowania mojej prezentacji. I choć nauczycielka prowadząca sugerowała wybór dość banalnych utworów, ja uparłem się między innymi na „Kwiat Granatu” Paradżanowa, „Andrieja Rublowa” Tarkowskiego czy „Mishimę” Paula Schradera. Punktów za dużo nie dostałem, bo po pierwsze komisja tych dzieł nie znała, a po drugie uparła się, że nie miałem możliwości tych filmów nigdzie obejrzeć. Mylili się. Czarna sfera internetu już wtedy miała się całkiem nieźle i jak znało się angielski w stopniu komunikatywnym, nie było problemów z zapewnieniem sobie przyjemnego, wieczornego seansu. Wróćmy jednak do tematu. „Mishima” Schradera jest filmem wyjątkowym z kilku względów. Już sama konstrukcja może dziwić i w sumie próżno szukać podobnego zabiegu w innych dziełach biograficznych. Amerykański reżyser (taki paradoks, że to właśnie przedstawiciel tej nacji zabrał się za opowiedzenie o śmierci Mishimy) podzielił swój film na cztery części. Trzy z nich stanowią krótkie adaptacje kilku znanych powieści pisarza, czyli „Złotej pagody”, „Domu Kyōko” i „Galopujących koni” (w momencie prezentacji znałem tylko tą pierwszą), zaś ostatnia odtwarza zdarzenia z 25 listopada 1970 roku.

Schrader nie poszedł na łatwiznę. Nie chciał zrobić kolejnej biografii wielkiego człowieka na zasadzie: zmierzam od punktu A, do punktu B, a później od punktu B, do punktu C. Postawił za to na relację obrazu z życiem osobistym i twórczością Mishimy. Porównując treść „Złotej pagody” z adaptacją autora „Amerykańskiego żigolaka”, zauważyłem pewne rozbieżności i skupianie się na wątkach, nazwijmy je, pozornie pobocznych. W sieci doszukałem się także opinii, że podobne zabiegi zostały wykonane na pozostałych książkach. Było to oczywiście zagranie celowe. Schrader odchodzi od oryginału, oferując tym samym coś więcej – scalenie twórczości z życiorysem. Fabuła jest w tym wypadku obrazem koncepcji postaci autora. Właśnie dlatego wszyscy bohaterowie tam zaprezentowani osiągają spełnienie przez śmierć, mimo że w literackich pierwowzorach rozwój zdarzeń jest odmienny. Schrader wszedł w otwartą polemikę z oryginałami i podjął się dialogu z biografią Mishimy. Z tego względu do dziś uważam ten film za wyjątkowy i potrzebny.

John Nathan tak daleko nie idzie, ale jego biografii również nie można nazwać typową. Przede wszystkim zwraca uwagę rozłożenie proporcji – stosunkowo mniej jest faktów, niż prób interpretacji. Na tym opiera się siła tej książki. Znając samego Mishimę, rozmawiając z jego matką i bliskimi, autor czyta jego teksty przez pryzmat ówczesnych doświadczeń. To bezcenny komentarz, rzucający nowe światło na postać Mishimy. Już nie tylko jako egocentryka, homoseksualistę, kulturystę, militarystę i dziwaka, ale też człowieka chowającego się pod różnymi kostiumami życiowo-scenicznymi. John Nathan trzyma się prawdy, dobrze waży akcenty, nie przesadza z liczbą cytatów, nie koloruje też postaci, która była po prostu niesympatyczna. „Mishima. Życie” nie jest może dziełem tak oryginalnym jak film Schradera, ale czyta się je z zainteresowaniem i refleksją. To coś więcej niż kolejna książka agregująca fakty, to osobne dzieło literackie próbujące przybliżyć skomplikowaną psychikę wielkiego artysty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz