Recenzja "Umierając, żyjemy" Robert Silverberg

Wydawca: Rebis

Liczba stron: 264


Oprawa: całopapierowa

Tłumaczenie: Maria Korusiewicz

Premiera: 25 stycznia 2022 rok

„Umierając, żyjemy” jest przykładem twórczości science-fiction, która odchodzi od rozwoju technologii i fascynacji dokonań nauk ścisłych. Robert Silverberg swoje zainteresowanie ogniskuje wokół kosmosu wewnętrznego swojego bohatera. Wykreowanie alternatywnej rzeczywistości nie jest więc tu celem samym w sobie, ale pretekstem do podjęcia ważnych społecznie tematów: samotności, cierpienia, kruchości istnienia. Z tego też powodu lektura książki nie należy ani do łatwych, ani do przyjemnych, a sama recepcja w oczach współczesnego czytelnika pokazuje, że mimo upływu lat ta koncepcja literatury nadal bardziej dzieli, niż łączy.

W centrum powieści znalazł się niejaki David Selig. To 43-letni humanista i filozof z niezwykłym darem. Od dzieciństwa potrafi czytać w umysłach innych osób, co stosunkowo często wykorzystuje. Przynajmniej do czasu, bo limit telepatii zdaje się powoli wyczerpywać. A to tylko jedna z niespodzianek jakie przygotował dla nas amerykański pisarz.

Zazwyczaj gdy myślę się o telepatii, dostrzegam szanse jakie ten dar z sobą niesie. Czytając myśli innych mógłbym wygrywać zakłady, skutecznie negocjować kontrakty handlowe, szantażować, mówić kobietom to, co te chcą usłyszeć (i mieć dzięki temu święty spokój!). Telepatia jest więc czymś pożądanym, nagrodą, dzięki której stałbym się lubiany i bogaty. A co jeśli to tylko mrzonka? Czy możliwe jest, że czytanie w umysłach może przysporzyć więcej krzywd niż radości?

Wydaje się, że jak najbardziej tak. Z takiego właśnie punktu widzenia wychodzi Robert Silverberg. Jego bohater dzięki swojej przypadłości jest całkowicie wyalienowany. Nie prowadzi bujnego życia towarzyskiego, nie umie zawiązać żadnej relacji, ba, nawet zwykła rozmowa czasami przerasta jego możliwości. Nie ma stałego zatrudnienia, a gdy potrzebuje gotówki pisze prace zaliczeniowe studentom lub prosi o wsparcie adoptowaną siostrę. Jest ciapowaty, więc z tym większą przyjemnością oddaje się fantazjom pobudzonym myślami napotkanych kobiet. Pewnego dnia i ta mała radość zostaje mu jednak zabrana.

Silverberg stworzył dzieło praktycznie afabularne. Na niespełna 300 stronach dzieje się doprawdy niewiele. Obserwujemy wewnętrzne zmagania bohatera. Jego dar trudno rozpatrywać jako wyróżnienie. Nie jest też żadną dźwignią do upadku. Największy problem Davida leży w nim samym. On zdaje sobie sprawę, że wykorzystuje telepatię za często, nie tam gdzie trzeba, zbyt poważnie traktuje różne myśli opiniotwórcze swoich rozmówców. A jednak nadal to robi, działa całkowicie instynktownie, bez głębszej refleksji i próby znalezienia strategii na wyjście z impasu. „Umierając, żyjemy” jest książką pesymistyczną, wymagającą skupienia. Silverberg udowadnia w niej, że dużo bardziej od rozrywki, woli serwować czytelnikom powieść refleksyjną z silnym rysem psychologicznym bohatera. I dobrze, bo taka fantastyka jest w cenie nawet po kilkudziesięciu latach od premiery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz